Dzisiaj w naszym kolejnym spotkaniu z twórczością Franka Zappy zapraszam do wizyty w niewielkim miasteczku Village Sun leżącym gdzieś w spalonej słońcem Kalifornii. Włączmy legendarny album „Roxy and Elsewhere” i przenieśmy się w czasie, do Ameryki mniej egalitarnej, mniej politycznie poprawnej i mniej tolerancyjnej dla różnych kolorów skóry. W marcu 2020 roku na rynku ukaże się nowa edycja legendarnej książki Franka Zappy „Prawdziwy Frank Zappa” w której rozprawia się on o wiele szerzej z  podwójnymi standardami panującymi w USA jego młodości. To co zaobserwował zachowywał w pamięci. To co zachowywał w pamięci – przekształcał na genialne utwory.

W czasach, gdy Frank Zappa jeszcze bez wąsa mieszkał w kalifornijskim Cucamonga, w odkupionym od Paula Buffa studiu nazwanym przez Franka „Studio Z” dorabiał w knajpie „Village In” znajdującym się w małym miasteczku Sun Village zamieszkałym głównie przez afro-amerykańskich hodowców indyków. Działo się to w czasie, w którym problemy rasizmu czy segregacji rasowej były codziennością czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych rugowanych z centrów wielkich miast do obrzeżnych wiosek i miejscowości, aby nie narażać białej klasy średniej na konieczność codziennego obcowania z uważanymi za gorszych przedstawicielami mniejszości. Jak Zappa wspomina w swojej autobiografii hierarchia społeczna była jasna i nieprzekraczalna – na samym jej dole znajdowali się czarni potomkowie niewolników, nad nimi meksykanie a następnie przedstawiciele innych ras i narodów. Rodzina Zappy również musiała mierzyć się z ksenofobicznym nastawieniem amerykanów, bo chociaż jego rodzice urodzili się już w Stanach Zjednoczonych, to będąc z pochodzenia Włochami w trakcie II wojny światowej spotykali się z niechęcią współobywateli. Zmusiło ich to do jak najszybszej i jak najpełniejszej asymilacji. Utwór Village of the Sun zawarty po raz pierwszy na koncertowym albumie „Roxy and Elsewhere” ma, jak twierdzi sam Zappa, nietypowy dla niego sentymentalny wydźwięk związany z latami młodości. Tekst pełen jest nawiązań do wspomnień i osób ważnych dla Zappy w tamtym czasie. W utworze pada chociażby nazwisko Johna Franklina, z którym Zappa grywał w zespole The Blackouts, „urwane filmy” co brało swój początek w zatruciu się zespołu mietowym sznapsem. Był to ów „rasowo zintegrowany” zespół o którym wspominałem w odcinku o utworze „Uncle Remus”. Franklin był afro Amerykaninem w zespole grał również jego brat oraz rodzeństwo Salazarów pochodzących z meksyku. Chociaż w tym kontekście utwór łączy się ponownie z zagadnieniem rasizmu, to jego ogólna wymowa ma charakter nostalgiczny, wspominkowy, przywołujący wizję młodzieńczych, małomiasteczkowych lat Franka Zappy.

W marcu 2020 roku na rynku ukaże się nowa wersja legendarnej autobiografii Zappy – nowa okładka, nowe tłumaczenie przygotowane przy współpracy z Frank Zappa Trust. Książka nosić będzie oryginalny tytuł autobiografii Franka „Prawdziwy Frank Zappa”.

Miłośnik Doo Wop, producent, muzyk, zjadliwy krytyk amerykańskiego konsumpcyjnego społeczeństwa, przeciwnik narkotyków, miłośnik chilli con carne i swobód obywatelskich. Kompozytor, genialny gitarzysta, twardy charakter i band leader wymagający absolutnego posłuszeństwa muzyków oraz nieograniczonych umiejętności improwizatorskich. Frank Zappa niejako wbrew sobie wdarł się do głównego nurtu sceny muzycznej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, co osiągnął nie chodząc na żadne kompromisy. Jego koncerty były zawsze niepowtarzalne, płyty intrygujące i kontrowersyjne a wąs najsłynniejszy w historii muzyki popularnej. Zappa całą karierę zbudował na własnych warunkach, chociaż pozbawiony złudzeń odnośnie możliwości percepcyjnych odbiorców jego muzyki wprowadzał wiele elementów rockowych, którymi w gruncie rzeczy gardził. Pisał teksty piosenek, których nie zacytowałyby żadne anglojęzyczne media, ponownie bawiąc się konwencją i purytańskimi podwalinami amerykańskiej moralności. Nie miał litości dla polityków, subkultur, konformizmu i częstokroć również dla słuchaczy, których uważał za bezrefleksyjnych nabywców produktu, jaki im dostarczał.

Jak sam mówił, nigdy nie był muzykiem rockowym, nie utożsamiał się również z progresywem, który jego zdaniem nie miał wiele wspólnego z „postępem” muzycznym. Zdarzało mu się nagrywać płyty jazz rockowe, ale nie miał przesadnie wysokiego mniemania o wielu spośród jazzmanów.  Twierdził, że umie zagrać na gitarze jedynie to, czego wcześniej się nauczy, co nie przeszkadzało mu wypracować jedego z najbardziej rozpoznawalnych stylów gry, cechującego się rozwlekłymi i intrygującymi solówkami.  Twierdził, że nie ma przyjaciół a jedynie pracowników a jednak potrafił wydobyć to, co najlepsze od wielu wybitnych muzyków, którzy z nim współpracowali, a grali dla Zappy chociażby George Duke, Terry Bozzio, Steve Vai, Vinnie Colauita, Adrian Belew czy Eddie Jobson. Co jednak najdziwniejsze, mało kto zdaje się słuchać jego albumy, ale wszyscy znają Zappę. W ramach zainicjowanej właśnie serii postaram się przedstawić Państwu piętnaście utworów Franka Zappy, które bez wątpienia warto poznać. Jest to jednak oczywiście wybór subiektywny i absolutnie nie chronologiczny.

Jakub Kozłowski: Entuzjasta muzyki hard rockowej, progresywnej, metalowej oraz klasycznego southern rocka. W zasadzie entuzjasta rocka i heavy metalu wszelkich odmian. Były dziennikarz Lizard Magazyn, twórca i redaktor naczelny strony Muzyka z Bocznej Ulicy, dziennikarz Radia Poznań, tłumacz takich pozycji jak „W bocznej ulicy. Historia muzyki niegranej”, „Prawdziwy Frank Zappa”, „Ryk Bestii” czy „Dla dobra metalu”. W jego tłumaczeniu ukaże się również autobiografia Davida Vincenta i oficjalna biografia Paradise Lost. Nałogowy nabywca płyt wszelakich.

(Łącznie odwiedzin: 479, odwiedzin dzisiaj: 1)