Zapraszam Państwa do wywiadu, jaki Muzyka z Bocznej Ulicy miała okazję przeprowadzić z wybitnym klawiszowcem i kompozytorem, Clivem Nolanem, znanym chociażby z tak kultowych formacji jak Pendragon i Arena. Powodem naszego spotkania była premiera najnowszej płyty „Double Vision” zespołu Arena oraz występy w Polsce, jakie zespół odbył na początku zeszłego miesiąca.
Chciałbym rozpocząć ten wywiad pytaniem o projekt, który może być mniej znany miłośnikom muzyki progresywnej. W roku 2003 na rynek trafiła płyta Crimson dwa, nagrana przez death metalowy zespół Edge of Sanity. Była to kontynuacja płyty Crimson. Album składał się z jednego, epickiego utworu wzbogaconego o doskonały tekst napisany przez ciebie. Czy stanowiło dla Ciebie problem kontynuowanie historii opowiedzianej na pierwszym albumie przez kogoś innego?
CN: Muszę powiedzieć, że to było dawno temu a moja pamięć jest raczej mglista jeżeli chodzi o ten projekt. Wydaje mi się jednak, że kiedy poproszono mnie o napisanie tekstu przedstawiono mi historię zawartą na poprzedniej części. Zapoznałem się więc z tekstami i porozmawiałem odrobinę z chłopakami z zespołu o tym, czym dokładnie był Crimson jeden. Następnie po prostu zasugerowałem kilka pomysłów, w jaki sposób można by rozwinąć opowieść i zacząłem pisać teksty. Szczerze mówiąc nie mogę jednak z ręką na sercu przypomnieć sobie czegoś więcej, ale generalnie tak to wyglądało. Poznałem oczywiście pierwszą płytę aby móc napisać historię będącą kanwą drugiej części
Death Metal jest w dużej mierze zdominowany przez sposób śpiewania zwany growlem. Jego cechą charakterystyczną jest fakt, że bez wczytania się w słowa trudno zrozumieć o czym śpiewa wokalista. Aby poznać dokładnie historię opowiedzianą na Crimson dwa musiałem sięgnąć do tekstu. Czy w tamtym czasie nie wydawało Ci się, że być może warto twoje teksty wykorzystać w inny sposób? Na przykład jako bazę dla twojej własnej płyty?
CN: Nie za bardzo. To znaczy, pomysł na te teksty pojawił się w trakcie rozmów z Edge of Sanity i wraz z odsłuchem pierwszej płyty. Pomysł na tą historię nie pojawiłby się w mojej głowie gdybym nie współdziałał z zespołem, który naprowadzał mnie na właściwe tropy. Byłem oczywiście świadom sposobu, w jaki wygląda wokal na płytach Edge of Sanity. Wspominali, który fragment w jaki sposób będzie zaśpiewany. Masz jednak rację, zapis tekstu jest tam po to aby ludzie mogli za niego chwycić, przeczytać i zrozumieć co właściwie się dzieje. Wydaje mi się też, że moje teksty powstały w odpowiednim momencie i do odpowiedniego projektu. Było to zresztą dla mnie interesujące przeżycie bo najczęściej piszę i tekst i muzykę. Przygotowanie jedynie tekstu było ciekawym wyzwaniem.
Czy możesz mi powiedzieć jakie są twoje odczucia odnośnie do sceny death progresive metal. Pytam, ponieważ mam wrażenie, że w dużej mierze wplatacie elementy metalu progresywnego w niektórych fragmentach ostatnich kilku płyt Arena oraz ostatnich albumach Pendragon.
CN: Pewnie tak jest. W zasadzie zawsze rozglądamy się i obserwujemy co robią inne zespoły, co oczywiście może wpływać na naszą twórczość, czy to w kwestii produkcji czy kompozycji. Muszę jednak powiedzieć, że progresive death metal to nie jest rodzaj muzyki, którego bym na co dzień słuchał. Jeżeli chodzi o formacje, które ostatnimi laty odcisnęły większy wpływ na Arenę to mówiłbym tu bardziej na przykład o grupie Tool. Troszkę wcześniej wpływ na nas miał również Tea Party. Takimi formacjami się inspirowaliśmy chociaż muszę powiedzieć, że nie są to moje osobiste muzyczne inspiracje. Pochodzą raczej od pozostałych członków zespołu.
Miałem okazję przesłuchać utwór z nadchodzącego albumu „Double Vision” zatytuowany „Mirror Lies”. I muszę powiedzieć, że moim zdaniem nie brakuje w nim ciężaru, szczególnie w brzmieniu gitary. Połączyliście jednak ten ciężar z dobrą melodią. Chciałbym się zapytać, czy ten konkretny utwór dobrze reprezentuje zawartość całej płyty?
CN: Powiedziałbym, że tak. Na całej płycie ciężkie riffy przeplatają się, z fragmentami bardziej spokojnymi, bardziej melodyjnymi i jakbyś to powiedział „progresywnymi”. Myślę więc, że ten właśnie utwór dobrze pokazuje co znajdzie się na albumie.
W przypadku okładki albumu Double Vision zdecydowaliście się ponownie współpracować z Jao Martinsem, artystą znanym jako The Grendel. Wcześniej przygotował dla was również okładkę płyty „Seventh Degrees of Searation”. Czy daliście mu wolną rękę, czy mieliście raczej jasną wizję którą grafik miał po prostu zrealizować?
CN: No więc podstawowy pomysł na okładkę wyszedł od Micka Pointera, który widział wcześniej coś podobnego i bardzo spodobał mu się efekt „chwiejności” kiedy patrzy się na podwojone oczy i usta. Nie można wówczas odpowiednio skupić wzroku na samej twarzy. Powstaje coś na kształt iluzji optycznej. Mick opisał swój pomysł Grendelowi i od samego początku wiedzieliśmy, jaki efekt chcemy otrzymać. Oczywiście, to od artysty zależało w jaki sposób nada naszemu pomysłowi kontekstu, barw i cieni. Od samego początku prosiliśmy jednak o zrealizowanie naszego bazowego pomysłu.
Double Vision, czyli Diplopia jest formą choroby oczu, która sprawia że nie jesteś w stanie we właściwy sposób postrzegać zewnętrznego świata. Obraz jest zniekształcony. Muszę powiedzieć, że dokładnie tak samo czułem się patrząc na okładkę po raz pierwszy. Ale moje pytanie dotyczy tego, czym jest dla ciebie tytuł „Double Vision”. Czy jest to pewnego rodzaju nawiązanie do przeszłości, jako że album nawiązuje tytułem do jednego z utworów z płyty „The Visitor”?
CN: No tak jest to jeden z powodów. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o nagraniu nowej płyty, usiadłem z Mickiem Pointerem i odbyliśmy kilka, jak my t nazywamy, „sesji pisarskich” chociaż w ich trakcie absolutnie nic nie piszemy. Dużo jednak rozmawiamy o tym, co chcielibyśmy osiągnąć na kolejnej płycie. Można powiedzieć, ze wymyślamy nasze postulaty. Jako, że mieliśmy całkowitą świadomość tego, że w okolicy opublikowania płyty przypadnie również dwudziesta rocznica opublikowania albumu „The Visitor” i na nim chcieliśmy się skupić podczas trasy koncertowej, zaproponowałem, aby nowa płyta miała odrobinę retrospektywny charakter. Stąd też mogliśmy podczas opracowywania naszych wytycznych spojrzeć również w przeszłość Areny. Uważałem wówczas, że wprowadzenie do płyty elementu łączącej ją z albumem „The Visitor” ma jak najbardziej sens. Dlatego też zdecydowaliśmy się na tytuł Double Vision. Jeżeli jednak chodzi o głębsze związki z tamtą płytą, to na „Double Vision” znalazł się już tu wspomniany utwór „The Legend of Elajdza Shade”, który napisałem jako kontynuację wątków przedstawionych na „The Visitor”. Utwór odpowiada na kilka pytań, które od dwudziestu lat miłośnicy tamtej płyty zadają mi przy każdej nadarzającej się okazji ale równocześnie skłania do zadawania nowych. Ta dwudziestominutowa kompozycja jest więc bezpośrednim łącznikiem między „The Visitor” a „Double Vision”. Sam tytuł „podwójna wizja” ma dla mnie również osobisty wymiar, ponieważ kilka lat temu zmagałem się z dość poważną chorobą oka.
O ile mi wiadomo uwielbiasz opowiadać ciekawe historie i właśnie to spowodowało, że zainteresowałeś się światem muzyki progresywnej zdominowanej przez albumy koncepcyjne. Ostatnia płyta Arena oparta została na opowiadaniu MR Jamesa zatytułowanego „Casting the Runes” poprzednia płyta „Seventh Degree of Separation” również napędzana była myślą przewodnią. Dlaczego więc zdecydowaliście się w przypadku „Double Vision” odejść od formy concept albumu?
CN: No cóż, nie każdy album Arena jest płytą koncepcyjną chociaż każda z nich ma pewną myśl przewodnią, elementy, które łączą poszczególne utwory. Nagraliśmy już jednak kilka koncept albumów, w tym oczywiście „Contagion”, „Unquiet Sky”, „Seventh Degree of Separation”. Patrząc z mojego punktu widzenia, chciałem móc pracować nad nowym albumem z innym podejściem. Chodziło mi o opowiedzenie kilku krótszych historii, jeżeli tak chciałbyś je nazwać. Jest jednak jeden bardzo długi utwór, ostatni na albumie, ale takie podejście do pracy dało mi dużo więcej wolności. Mogliśmy też przygotować płytę odrobinę inną od poprzednich. Patrząc pod kontem struktury albumu nie chcieliśmy powtarzać tego samego, co już wcześniej zrobiliśmy.
Chciałbym jednak podpytać, którą formę preferujesz na co dzień. Czy wolisz pracę nad wielkimi, rozbuchanymi albumami koncepcyjnymi czy skupiać się bardziej na pojedynczych utworach, nie łączących się w jedną całość
CN: No cóż, żadna z tych form mi nie przeszkadza. Lubię je obie. Mam słabość do albumów koncepcyjnych, ponieważ cenię sobie szerszy zakres historii, gdy musisz opowiedzieć coś w sprawny sposób od samego początku aż do końca. Podoba mi się, gdy album ma wyraźny wątek przewodni, gdy wraca się do niektórych jego fragmentów, tworzy kontynuacje. Ale praca nad „Double Vision” była bardzo przyjemna a poza tym dała mi również szansę napisania długiego, epickiego utworu – „The Legend of Eljah Shade” trwa ponad dwadzieścia minut. Nie miałem okazji napisać kompozycji tak długiej i skomplikowanej już od dłuższego czasu. Było to więc z jednej strony prawdziwe wyzwanie jak i czysta przyjemność.
Obecnie Arena obchodzi dwudziestolecie opublikowania płyty „The Visitor” i dlatego właśnie chciałbym Cię zapytać o wspomnienia związane z procesem nagrywania tego albumu. O ile się nie mylę Keith More wówczas opuścił zespół a na jego miejsce przyszedł John Mitchell. Czy zmieniło to sposób w jaki odnajdywaliście się w studiu?
CN: Tak. Do The Visitor podeszliśmy w sposób, w jaki nigdy nie pracowaliśmy nad albumem. W samym studiu spędziliśmy sześć miesięcy, co było bardzo długim czasem. Sporą część pracy kreatywnej nad kompozycjami odbywała się dopiero w studiu. Muszę przyznać, że było to raczej trudne, to był skomplikowany czas. Godziny płynęły bardzo powoli a dodatkowo nagrywaliśmy w specyficznym formacie o nazwie EDAT, który był po prostu przeżarty problemami technicznymi. Bez przerwy musieliśmy niejako dostrajać nasz sprzęt, zanim mogliśmy ruszyć dalej z nagrywaniem. Patrząc z tego punktu widzenia cały proces był raczej męczący. Zdecydowanie wolę wspominać czas spędzony na nagrywaniu pozostałych płyt. A jednak w trakcie prac nad The Visitor coraz bardziej narastała w nas pewność, że płyta przerośnie nasze oczekiwania. Było w tej muzyce coś wyjątkowego, co, jak mam nadzieję, odczuwają również słuchacze. No ale nigdy nie zdecydowałbym się ponownie na spędzenie sześciu miesięcy w studiu.
Płyta The Visitor należy chyba do najbardziej cenionych przez fanów ale moim zdaniem ostatni album, The Unquiet Sky jest jeszcze ciekawszy. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o procesie przygotowywania tej płyty?
CN: Proces pisania tego albumu był prostszy. Historia w nim opowiedziana została oparta na opowiadaniu MR Jamesa. Dodatkowo istnieje film oparty na tej samej powieści zatytułowany „Night Of The Deamon” który fascynował mnie od czasów kiedy byłem dzieckiem. Oparcie na tej podstawie własnych tekstów i powrót do dziecięcych fascynacji było przyjemną zabawą. W zasadzie jednak proces komponowania i piania nowej muzyki w przypadku Areny zawsze przebiega w podobny sposób. Polega on na tym, że przez pewien czas poszczególni muzycy Arena wpadają do mnie i przedstawiają swoje pomysły na płytę. Ja z kolei zapisuje te pomysły i gromadzę na komputerze. Ostatecznie kończę więc z całą górą fragmentów muzyki, które powoli zamieniam na pełnoprawne utwory. Taki przyjęliśmy sposób tworzenia i okazuje się on dla nas prosty i efektywny. Początkowo, na wczesnych płytach zespołu przy poszczególnych utworach figurowało mniej nazwisk, ale obecnie każdy może zaoferować coś od siebie. Jest to jednak wieloetapowy proces a każdy pomysł przechodzi przez filtr. Zanim jednak do tego dojdzie i tak ja oraz Mike Pointier musimy zadecydować które fragmenty nam się w ogóle podobają a które wolimy zignorować. Następnie zostaję sam z workiem pełnym pomysłów. Niektóre z nich to tylko kilka akordów, inne troszkę dłuższe a moim zadaniem jest ustalenie, które fragmenty mogą dobrze ze sobą współgrać. Dla Arena jako zespołu ten konkretny sposób działania sprawdza się bardzo dobrze. Tak właśnie powstał The Unquiet Sky i Double Vision.
Czy planujecie zagrać jakieś nowe utwory z płyty Double Vision podczas nadchodzących koncertów w Polsce?
CN: Tak, zagramy dwa utwory. Najpierw odegramy cały album The Visitor, co zabierze więcej niż godzinę z koncertu a następnie pojawią się kompozycje z naszych pozostałych płyt. Dwa z nich pochodzić będą z płyty Double Vision. Jeden to „Mirror Lies”, czyli ten, który już słyszałeś, a drugi zatytułowany jest „Poison”. Moim zdaniem jest to utwór niezwykle potężny chociaż nie ma w nim brzmienia perkusji.
Czytałem wiele wywiadów, których udzieliłeś w ostatnich latach i zauważyłem, że często podkreślasz, że uważasz siebie przede wszystkim za muzyka. A jednak wielokrotnie również wskazywałeś, że to bycie pisarzem jest dla ciebie najważniejsze. Czy zależy to od konkretnego dnia albo twojego aktualnego nastroju czy nastawienia? Czy raczej obie te funkcje są niemożliwe do oddzielenia?
CN: Można powiedzieć, ze są niemożliwe do oddzielenia. Różnica w moich odpowiedziach często wynika z tego, że jestem pytany kim wolę być i proszą mnie, abym wybrał którąś z tych funkcji. Zawsze myślę o sobie przede wszystkim jako o pisarzu a cała reszta wynika bezpośrednio z tego faktu. Nie znaczy to, że nie chcę być klawiszowcem czy wokalistą. Tyle, że po prostu najbardziej spełniam się jako pisarz. Komponowanie muzyki, którą ktoś chce słuchać, niezależnie od tego czy ja ją odgrywam, czy ktoś inny, jest dla mnie jedynym celem, do którego zmierzam. Jako pisarz tworzący własne historie jestem wyzwolony z konieczności opierania się na możliwościach danego instrumentu. Na przykład, kiedy komponuje musical przygotowuje dla niego również orchiestrację. I nie muszę się przejmować tym, że nie umiem grać na klarnecie czy oboju. Wiem jednak wystarczająco dużo o instrumentach, aby trzymać się odpowiednich parametrów przygotowując zapis nutowy. Dlatego myślę, że wolność płynie nie z samego grania, co znajomości tajników zapisu muzyki. Przypomina to naukę języków obcych. Musisz wiedzieć, jak składać zdania aby być w stanie wyrazić swoje własne myśli. Z tego właśnie płynie wolność muzyki – ze znajomości języka, którym się posługuje, i umiejętności odpowiedniego składania go w zrozumiałe zdania. Gdybym potrafił pracować jedynie w oparciu o umiejętność grania na danym instrumencie, wówczas byłbym ograniczony w tym, co mogę skomponować. Mógłbym jedynie komponować to, co sam umiem zagrać. Jeżeli moja edukacja muzyczna coś mi dała, to właśnie umiejętność wykraczania poza to, co sam potrafiłbym zagrać na scenie.
Wydaje mi się, że w obecnych czasach wciąż wielu ludzi jest zainteresowanych muzyką – co jest pozytywnym zjawiskiem. Nadal wielu fanów chętnie kupuje bilety na występy zespołów – kolejny pozytyw. A jednak w zupełnie inny sposób postrzegane są fizyczne kopie albumów wykonawców. Wielu ludzi woli pliki cyfrowe od własnego egzemplarza albumu, który mogliby postawić na półce. Czy wpływa to na funkcjonowanie Areny?
CN: Muszę powiedzieć, że wpływa to na funkcjonowanie wszystkich zespołów, które znam. Również na nas, jako zespołu który łączy style i przekracza pewne stylistyczne bariery. Z naszego punktu widzenia jest to utrudnienie. Generujemy nasz przychód, albo inaczej: generowaliśmy nasz przychód przede wszystkim ze sprzedaży albumów. Kiedy ludzie ściągają nasze płyty utrzymanie zespołu na rynku jest o wiele trudniejsze i to nawet wtedy, kiedy albumy ściągane są z legalnego źródła. Pieniądze płacone artystom przez serwisy streamingowe są minimalne. Funkcjonowanie jako zespół staje się więc skomplikowane. W dzisiejszych czasach zarejestrowanie muzyki jest dużo tańsze a samo studio każdy może sobie zbudować obecnie za parę groszy, co powoduje, że powstaje mnóstwo muzyki z której większość jest śmieciowej jakości. Spora część takich wykonawców nie jest w stanie zagrać koncertu na żywo, a my tak. Dzięki temu, że koncertujemy, jesteśmy w stanie coś zarobić. W trakcie występów ludzie chętniej kupują nasze albumy. Większość naszego przychodu pochodzi więc z tras koncertowych
Zawsze postrzegałem Arenę jako zespół kultowy, czyli dysponujący sporą bazą oddanych fanów, którzy zawsze będą skorzy do kupna nowej płyty. To się jednak zmienia, prawda?
CN: Ilość płyt, jaką sprzedawaliśmy w czasach, kiedy założyliśmy zespół, w porównaniu z czasami obecnymi, mocno spada. I dotyczy to wszystkich. Musimy więc szukać innych dróg przetrwania. Jednym z błędów, jakie popełniają ludzie udostępniając płytę w Internecie, jest przekonanie, że w ten sposób dają prztyczka w nos wielkim korporacjom i wytwórniom. Mylą się. To co robią, to niszczenie małych zespołów, ponieważ wielkie korporacje – mam tu na myśli te najpotężniejsze – w najgorszym wypadku się przekwalifikują i zaczną sprzedawać telefony komórkowe. Ich nie obchodzi, że sprzedaż płyt CD spada na łeb na szyję. Po prostu się przekwalifikują. Nigdy też nie rozumiałem podejścia niektórych ludzi, którzy uważają, że muzyka powinna być za darmo. Zapraszam takie osoby, aby zobaczyły ile tak naprawdę kosztuje profesjonalne przygotowanie płyty. Jeżeli znajdzie się ktoś kto zechce zapłacić za kolejny album Areny to z wielką przyjemnością sam udostępnię go w Internecie.
Wydaje mi się również że statystyczny słuchacz muzyki bardziej interesuje się pojedynczymi utworami niż całymi albumami. Być może wynika to z braku czasu bądź umiejętności skupienia się przez dłuższy czas. Czy myślisz, że powoduje to, iż słuchacz coś traci? Że pozbawia się możliwości pełnego przeżycia tego, co zawiera album z muzyką progresywną?
CN: No tak, umiejętność skupienia się czy utrzymania uwagi maleje cały czas… Przede wszystkim ze względu na kształt świata, w jakim aktualnie żyjemy. Wszystko musi być łatwo przyswajalne, szybkie, proste w obsłudze i niewymagające. Gdy spojrzymy na płytę jako całość, to oczywiście tak jak mówisz, wymaga to odrobinę więcej od słuchacza. Jest to jedna z tych przypadłości, na które nie mamy jednak wpływu. Może dzieciaki w przyszłości wpadną nagle na genialny pomysł i powiedzą: „Hej a może tak przesłuchamy całej płyty za jednym podejściem?” ale w chwili obecnej jest jak jest. No i nic z tym się nie zrobi. Nadal są jednak ludzie, którzy słuchają całych płyt, są też ludzie, którzy lubią nasze utwory w oderwaniu od całości – i jeżeli nic im więcej nie trzeba, nie mam z tym problemu. Dla wielu życie sprowadza się do konsumpcji dóbr jednorazowego użytku. Ale to wyłącznie ich strata.
Myślę jednak, że zdecydowana większość naszych fanów słucha jednak albumów w całości. To ci sami ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty. Nie zdarza mi się spotkać osobiście ludzi, którzy nie dysponują umiejętnością skupienia uwagi na więcej niż dziesięć minut, no ale na świecie ich nie brakuje. Uważam jednak, że nie można zmienić świata, ale można spróbować się do niego dostosować. W tym sensie, że należy szukać dróg, które pozwolą nam robić rzeczy interesujące dla nas samych. W przypadku Areny patrzę na to w ten sposób: jeżeli gramy koncert, to staramy się aby był jak najbardziej emocjonujący. Jeżeli spodoba się ludziom, to do nas wrócą, kupią nasze płyty i koszulki i być może spojrzą na naszą twórczość w inny sposób. Takie mamy do zaoferowania rozwiązanie problemu.
Zdecydowałeś się oprzeć swój pierwszy musical zatytuowany „She” na książce Haggarta, tworzącego w czasach wiktoriańskich. Dwa kolejne, „Alchemy” oraz „King’s Ransom” są już w pełni twoim własnym dziełem. Którą metodę pracy wolisz? Adaptowanie dzieła czy tworzenie własnego od podstaw?
CN: Zdecydowanie wolę pisać od podstaw. Oczywiście dużo się nauczyłem pracując nad „She”, pomógł mi również fakt, że lubię czytać, a jednak pisanie czegoś od podstaw sprawia mi olbrzymią przyjemność. Tworzenie własnej historii czy świata i postaci jest niezwykle satysfakcjonujące. Zajęło mi około roku wymyślenie opowieści, które stały się kanwą obu musicali. Oczywiście nie jest to praca, którą wykonywałem każdego dnia, ale oba projekty nieustannie kołatały mi się w głowie, nieustannie zastanawiałem się jak połączyć niektóre wątki, jak kształtować charaktery poszczególnych bohaterów. Z czasem zacząłem też robić notatki. Następnie uszykowałem w swoim pokoju ścianę, na którą przypinałem te notatki – wszystkie pomysły, zwroty akcji, dialogi. Dzięki temu powoli ustalałem kolejność wydarzeń a następnie wymyślałem w jaki sposób przypasować to do poszczególnych scen i piosenek. Jest to więc niewątpliwie proces, który zajmuje sporo czasu i energii. Główny problem z musicalem to fakt, że muszę się niemal zamknąć w pokoju na kilkanaście miesięcy, aby dopracować poszczególne elementy. Tak to po prostu działa. Dlatego też wcale aż tak bardzo się nie spieszę z pisaniem kolejnego.
Zamierzasz opublikować filmowe wersje „Alchemy” i „King’s Ransom”. Powiedz proszę, jak przebiegają pracę nad tak skomplikowanymi projektami?
CN: Powstała wytwórnia filmowa w celu nakręcenia obu wersji filmowych. Wybrany został też reżyser, który chce to zrobić. Na razie jednak jesteśmy na etapie zbierania funduszy, które umożliwiłyby realizację projektu. Ponownie, będzie to długofalowy proces ale tak, filmy mają powstać i jest to niezwykle intrygująca perspektywa i byłoby cudownie gdyby udało się ją spełnić. Ale nie można powiedzieć, że jest to coś, czym ja osobiście się zajmuje. Nie powiedziałbym, że „to ja zamierzam opublikować filmy”
Czyli nie będziesz osobiście zaangażowany w ten projekt?
CN: Będę oczywiście, bo to ja jestem autorem piosenek. Na przykład już teraz jestem w stałym kontakcie z reżyserem i wspólnie staramy się zaadaptować musical w scenariusz. W przypadku „Alchemy” oznacza to, że trzeba będzie zrezygnować z kilku piosenek aby znaleźć więcej czasu na dialogi, które oczywiście będą objaśniać historię opowiedzianą w musicalu. Musimy też znaleźć więcej przestrzeni na akcję. Musimy po prostu zmienić musical na formę bardziej odpowiednią dla filmu. W tym zakresie jestem oczywiście bardzo zaangażowany.
Clive, pięknie dziękuję Ci za niezwykle miłą rozmowę i do zobaczenia w Polsce.
Z Clivem Nolanem rozmawiał Kuba Kozłowski