„Nie ! To niemożliwe ! Paszporty tysiąc. Celnicy dwa tysiące. Samolot. I samochody. Po dwa. Razem pięć tysięcy dolarów. Wycieczka do Zegrza za trzydzieści pięć tysięcy złotych ? Kto to zrobił? Kto? A gdzie Szwajcaria?!? Gdzie Szwajcaria?!?!”. Te rozpaczliwe słowa wykrzykiwane przez Edwarda Sztyca, jednego z bohaterów niezapomnianego filmu Vabank 2 muzyczny laik mógłby wznieść i dziś. Mamy co prawda namiastkę Szwajcarii w ich pysznych serach, w bankach, zegarkach, jeziorach, szczytach i Szwajcarii Kaszubskiej. Ale muzycznie?

Z klasycznych pozycji znamy dinozaury Krokus, odjechane Yello i gotycką Lacrimosę. O wiele lepiej jest jednak w kategorii mocniejszego metalu. Szwajcarzy zawsze lubili mocno rąbać alpejskie drewno, toteż nie dziwi mocna ich reprezentacja pod postacią tak rzeźniczych załóg jak Messiah, Samael, Celtic Frost czy Coroner. I o wesołej załodze spod tego ostatniego szyldu chciałbym dziś nieco pogawędzić.

„Odgrywane sytuacje
W tanim acz drogo wyprzedanym widowisku
Tryumf umierającej kultury”

Coroner w drugiej połowie lat 80-tych kojarzył się przede wszystkim z dwoma nurtującymi zagadnieniami. Pierwszym z nich był charakterystyczny, przedwcześnie wyłysiały śpiewający basista zespołu Ron Royce, którego fryzura zmroziła serce niejednego, hojnie obdarzonego przez naturę owłosieniem głowy pióracza, roztaczając przed nim nieuchronną wizje rychłego nemesis jego powodu do dumy. Drugim natomiast był ultratechniczny gatunek thrash metalu wypluwany przez perfekcyjnie władających swoim instrumentarium muzyków. W tamtych, mocno stawiających na doskonałe gitarowe rzemiosło czasach, warsztat całej trójki artystów, a przede wszystkim wirtuoza gitary Tommy T. Barona robił wielkie wrażenie. Wielu samozwańczych wiosłowych shredderów mogło jedynie oblizywać swe spieczone wargi, pożądliwie podglądając spod sceny jego techniczne sztuczki. Owszem, w owych czasach było już kilka grających techniczne łamańce thrashowych załóg, jak Mekong Delta czy Fates Warning, ale pamiętajmy że typowo wirtuozerskie kapele typu Dream Theater, Cynic Czy Atheist dopiero raczkowały.

Coroner szatkował już swoich fanów od dobrych kilku lat. I robił to bezlitosnymi, precyzyjnymi cięciami, w których słychać wyraźne inspiracje tak klasycznymi gatunkami metalu i hard-rocka, jak i muzyką dawną czy poważną. Podkreślają to zwłaszcza śmiało tu używane instrumenty klawiszowe, nadające niesamowite tło. Sporo w tej muzyce niesamowitości, obcych w sumie thrash metalowi zagadkowych niedopowiedzeń i gęstej zawiesistej aury tajemniczości. Doprawdy jest w tej muzyce coś niepokojącego. Coś co przykuwa nas do głośników póki nie wybrzmi ostatni akord…

„Niepohamowany pokręcony progres
Wyczerpane źródła
Zastąpione przez perwersję”

Gęsto pocięte metrum. Gitarowe arpeggia. Trzy palcowa technika gry na basie. Unisona instrumentów. Podwójne stopy perkusji. Wszystkie te sprytne zabiegi współtworzą niebanalną kompozycyjnie i genialną technicznie thrashową konstrukcję, w której z racji na naprawdę niezbyt duży poziom brutalizacji, spokojnie odnajdą się i ci, którzy zazwyczaj stronią od metalowego łojenia. Niegdyś mój dobry przyjaciel jednym cięciem podzielił metalowe kapele na „młockę” i „sieczkę”. Młockę w tej nomenklaturze reprezentowały te cięższe brzmieniowo załogi, jak Messiah, Protector, Possessed, Death czy choćby Slayer. Sieczkę zaś kapele, które stawiały na szybsze, pocięte riffami galopady, jak na przykład Kreator, Assassin czy Destruction. I właśnie tutaj zaklasyfikowałbym rzeczony Coroner. Ale byłaby to sieczka przez duże S. S jak sztuka. A Szwajcaria? Myślę, że powinna być dumna…

Ireneusz Wacławski

(Łącznie odwiedzin: 160, odwiedzin dzisiaj: 1)