Strife to dosyć mało znany brytyjski zespół, który parał się ciężką, acz i subtelną odmianą rockowego grania. Przez 10 lat swojego istnienia (1969-79) udało im się nagrać dwa pełne albumy i Epkę. To zespół, który jest dobrym przykładem grup, które po prostu miały pecha. Ich granie nie było przeciętne, to co nagrali na debiutanckim „Rush” (1975) oraz później na „Back to Thunder” (1978) było bardzo ambitnym rockowym graniem, w którym przeplatało się wiele pomysłów i rozwiązań, które najczęściej nie miały racji bytu w tradycyjnej, ciężkiej odmianie tego stylu gry.
Po prostu nie mieli szczęścia do wytwórni, a pod drugie nie rokowali komercyjnie, co jak dobrze wiemy, było i jest przekleństwem wielu niszowo grających grup. Poza typowo hard- rockowymi elementami w muzyce Strife było sporo miejsca na instrumentalne pasaże, trochę dłuższe utwory, partie klawiszy, okazyjny saksofon czy chórki. Było to granie kompleksowe, wymagające od słuchacza nieco więcej uwagi. Coś takiego, z niewieloma wyjątkami, nie trafiało do rozgłośni radiowych, a na pewno nie do tych o szerszym zasięgu.
Przybliżmy teraz odrobinę dwa krążki jakie udało się Strife po sobie zostawić. Pierwszy w kolejności „Rush” zbliżony był bardziej swoją estetyką i brzmieniem do dokonań Baker Gurvitz Army, Andromeda, wczesnych Nazareth czy Budgie. To właśnie na tej płycie zespół pokazał to bardziej złożone oblicze swojej twórczości o którym zdążyłem już wspomnieć. „Back to Thunder” poszedł już bardziej w stronę klimatów pierwszych 2-3 płyt Judas Priest i Black Sabbath końca lat 70-tych, wciąż nie rezygnując z elementów uprzedniego grania. W stosunku do debiutu z 1975 zespół postawił na nieco większą przebojowość (nie wiem czy to nie za dużo powiedziane, ale nich tam) i bardziej gęste zwarte, mniej archaiczne brzmienie. Jako ciekawostkę warto napomknąć, iż przy tej płycie doradzał zespołowi sam Gary Moore, a za klawiszami gościnnie zasiadł Don Airey. Strife potrafili stworzyć swój własny styl, który charakteryzuje się właśnie mnogością inspiracji zaczerpniętych od zespołów w których cieniu trwali przez cały okres działalności grupy. Potrafili przekuć to w twór, który po dłuższym słuchaniu jawi się jako jeden z istotnych zaczątków… Przyszłego Heavy Metalu! Niby brzmienie jest cały czas zakorzenione w rocku lat 70-tych, ale elementy ich kompozycji, zagrywek, riffów, melodyki, a nawet struktur możemy znaleźć bez większego trudu na pierwszych płytach Iron Maiden. Tu właśnie wychodzi na jaw fakt, czego sporo osób nie wie lub nie pamięta, że Strife był właśnie jedną z istotnych inspiracją dla Harrisa i spółki. Abstrahując od ostrzejszych, zwartych elementów swoich kompozycji potrafili nadać im również nieco subtelności i finezji korzystając z domieszek Bluesa, czy tak jak Jade Warrior, pierwiastków muzyki wschodu (te elementy miały też przełożenie na grafiki towarzyszące ich płytom).
Co mogło być przyczyną, że tak w sumie oryginalnej grupie z pomysłem się nie powiodło, pomijając już pech o którym wspomniałem na początku? Chcąc być obiektywnym, trzeba powiedzieć, że najzwyczajniej w świecie muzyka Strife nie trafiła w swój czas. Gdyby debiut powstał na samym początku lat 70-tych, a „Back to Thunder” niedługo potem, to szanse zespołu na jakieś namacalne zaistnienie byłoby większe. Grali świetnie, inspirująco, ale zawsze ktoś ich wyprzedzał i zagarniał uwagę przez co ich nagrania nie robiły już na nikim należytego wrażenia. Przykre, ale prawdziwe.
W tym roku przyszedł czas na, nazwijmy to, renesans nagrań Strife dzięki reedycjom obu krążków na CD i winylach przez amerykańską Shadow Kingdom. Wreszcie ów nagrania doczekały się naprawdę porządnych wydań, które, mam nadzieję, przybliżą wielu osobom twórczość tego zespołu, a reszcie przypomną to kapitalne granie sprzed 40 lat.
Przemysław Bukowski