Obiecałem sobie, że powrócę do wakemenowskich opowieści o królu Arturze jak tylko uda mi się zdobyć, posłuchać i postawić na Półeczce ich najnowszą wersję. Nie było to proste, gdyż to dwupłytowe wydawnictwo nie jest dostępne w polskiej dystrybucji, jednak przyjaciele i tym razem nie zawiedli, za co raz jeszcze szczerze dziękuję.

Okazuje się, że Rick Wakeman ostatnio bardzo sobie ceni crowdfunding jako formę współpracy z fanami przy realizacji kolejnych powrotów do swej dawnej twórczości. Na platformie PledgeMusic odnaleźć można siedem zamkniętych już projektów i jeden aktualnie realizowany. Jednym z tych zamkniętych jest realizacja pełnej wersji arturiańskich legend. Była to pierwsza próba takiego finansowania zamiarów artysty, która przyniosła aż sto czterdzieści procent zakładanego budżetu. Pozwoliło to Wakemanowi na ponowne zrealizowanie całości w Angel Recording Studios w północnym Londynie, w miarę możliwości z udziałem tych samych wykonawców, którzy brali udział w nagraniu sprzed czterech dekad. Nawiasem mówiąc, zdumiewa mnie kreatywność speców od marketingu, którzy zaoferowali aż dwadzieścia jeden form wsparcia dla tego pomysłu. Prócz płyt z autografem, koszulek, stron z partytury czy wizyty w studio nagraniowym można było nabyć np. jedną z trzech numerowanych replik peleryny (charakterystycznego stroju koncertowego Ricka), jaką miał na sobie w dniu uroczystej premiery dzieła.

Nowa wersja The Myths and Legends of King Arthur and the Knights of the Round Table została zaprezentowana 19 czerwca 2016 w londyńskim O2, w ramach festiwalu Stone Free, a tydzień później efekt pracy w studio trafił do sprzedaży za pośrednictwem sklepu internetowego. Wakeman stwierdził, że zawsze myślał o ponownym nagraniu i publicznym wykonaniu rozszerzonej wersji Króla Artura. Dzięki PledgeMusic mógł zaoferować fanom sporo sygnowanych przez siebie pamiątek, a dzięki ich sprzedaży sięgnąć po wszystkie wątki dzieła i odtworzyć je dokładnie tak, jak pierwotnie planował, jako że w 1975 roku pierwotny zamysł został skrócony do jednej płyty. Obecnie całość trwa ponad osiemdziesiąt minut i mieści się na dwóch krążkach. Projekt zyskał też nową oprawę graficzną, przygotowaną przez Rogera Dean’a, dobrze znanego nie tylko fanom YES.

W latach siedemdziesiątych Wakeman zaprezentował spektakl w niezbyt szczęśliwej wersji – jako rewię na lodzie. Także obecnie Rickowi marzy się powrót do tamtej koncepcji, jednak jak dowodzi praktyka – nie zawsze jego pomysły były w pełni udane. W 1975 roku widowisko King Arthur On Ice zaprezentowano trzykrotnie na Wembley Arena. Dziennikarze nie szczędzili krytyki, a spektakl otrzymał najgorsze recenzje i trafił nawet na listę stu najbardziej szokujących przedsięwzięć w rocku, opracowanej przez amerykański kanał telewizyjny VH1. Nie pomogło zaangażowanie gwiazd, w tym Patricii Pauley, olimpijki i dwukrotnej mistrzyni Wielkiej Brytanii w jeździe figurowej. Wakeman winił głównie mgłę z suchego lodu, którą trudno było kontrolować na taką skalę. Początkowo wyglądało to nieźle, jednak pod koniec spektaklu opary lodu podniosły się i niemal szczelnie okryły uczestników spektaklu. Ostatniego dnia jeden z rycerzy występujących w utworze The Last Battle zachorował. Według scenariusza wszyscy mieli zginąć w walce zabijając się nawzajem. Skoro jednak jednego zabrakło to jego przeciwnik pozostał na tafli rozglądając się bezradnie. Równie skonsternowany był dyrygent prowadzący orkiestrę. Na szczęście ów rycerz dostrzegając absurd sytuacji w przypływie geniuszu popełnił sceniczne samobójstwo.
Mimo dużego zainteresowania olbrzymie koszty produkcji przywiodły Wakemana na skraj bankructwa, który w ów pomysł zainwestował własne środki. W konsekwencji, niczym syn marnotrawny był zmuszony powrócić do grupy YES. Nie wiem, czy chciałbym ów spektakl oglądać właśnie w takiej formie, jakkolwiek Wakeman pomysłu nie pogrzebał i ponoć chce do niego wrócić znów angażując ekipę łyżwiarzy olimpijskich. Jako, że wykonanie z sali O2 nie było rejestrowane powstała też idea wykonania i nagrania całości na żywo podczas koncertu w Tintagel Castle, w Kornwalii. Są tam ruiny jednego z zamków legendarnego króla, a prócz nich wioska i miasto poświęcone Arturowi. Rick chciałby wystawić tam swój spektakl na świeżym powietrzu, w połączeniu z turniejem rycerskim. Szczerze mówiąc – ten pomysł podoba mi się znacznie bardziej…

Wróćmy jednak do muzyki. Można oczywiście całemu projektowi zarzucić zbędny patos i stwierdzić, że to przykład ślepego zaułku, w jaki art rock zabrnął w latach siedemdziesiątych. Myślę jednak, że taka ocena byłaby zbyt surowa. Jestem przekonany, że całość wytrzymała próbę czasu i broni się – także w nowej wersji. Czy nadal jest to rock – tu już bym się tak nie upierał. Jeśli już, to właśnie rock symfoniczny, bogato zaaranżowany na chór i orkiestrę. Zawiera wiele odniesień do muzyki klasycznej i romantycznej, choć w niezbyt skomplikowanej formie. Wiodącą rolę odgrywają w niej nadal syntezatory. Klasyfikacja jest tu jednak rzeczą mniej istotną, która na szczęście nie ma wpływu na samą muzykę. Tak czy inaczej Mity i legendy pozostają jednym z moich ulubionych albumów. To bodaj jedno z najlepszych solowych dokonań Ricka Wakemana, w którym w pełni wykorzystał szeroką paletę instrumentów klawiszowych i brzmienie klasycznej orkiestry. Był to dobry pomysł, który pomógł zilustrować postaci z czasów króla Artura. Szalone, wręcz cyrkowe zmiany tempa i konwencji doskonale pasują do osobliwej i kapryśnej postaci Merlina. Tajemnicza Lady of the Lake dzięki subtelnym dźwiękom syntezatora i fortepianu ma nieco mistyczny klimat, a bitwa sir Lancelota i Czarnego Rycerza, wyobrażona szeregiem skontrastowanych barw i riffów dobrze oddaje zaciętość pojedynku.

Nowe opracowanie zdaniem kompozytora znacznie bardziej odpowiada pierwotnej koncepcji. Do siedmiu wcześniejszych utworów doszło pięć dodatkowych: Morgan le Fay, Elaine, Camelot, Percival oraz The Holy Grail, a całość rozrosła się aż do dwudziestu, bowiem niektóre zostały podzielone na mniejsze, czasem bardzo krótkie fragmenty. Już intro i pierwsze słowa zwracają uwagę, że jest to inna wersja, bowiem narrację całości przejął Ian Lavender, zastępując zmarłego Terry’ego Taplina. Wakeman w książeczce wspomniał też innych nieżyjących artystów, przed laty zaangażowanych w ów projekt (wokalistę Gary Pickforda-Hopkinsa, perkusistę Barney’a Jamesa oraz dyrygenta chóru i orkiestry Davida Meashama). Im właśnie zadedykował nowe nagranie. Jest ono znacznie bardziej przestrzenne i sprawia wrażenie bardziej dopracowanego. Na płycie nadal słyszymy reaktywowany English Rock Ensemble, jest też The English Chamber Choir, a dodatkowe partie wykonuje The Nottingham Festival Male Voice Choir oraz New World Orchestra. Całość brzmi spójnie, a słuchaczom nie znającym starej wersji trudno będzie wskazać nowe fragmenty. Aranżacje z 1975 roku zostały odświeżone przez Guy’a Protheroe’a i jego żonę Ann, którzy opracowali też orkiestrację nowego materiału. Solówki Wakemana brzmią niemal identycznie, a klimat nowych utworów doskonale współgra ze starszym materiałem. To naprawdę udana wersja i słucham jej z prawdziwą przyjemnością.

Na zakończenie wspomnę o jeszcze jednej płycie, która stoi tuż obok obu wymienionych. Mity i legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu zostały nagrane także w 2000 roku, w Brazylii. Wyzwanie podjął zespół Young Symphonic Band of the State of Sao Paulo, który poprowadziła Monica Giardini. Towarzyszył im Choir of the Free University of Music. Rick Wakeman pojawił się jedynie na okładce wydawnictwa, tuż obok tytułu. Muszę jednak przyznać, że całość została zagrana znakomicie i niemal przypomina oryginał. Jest to rejestracja koncertu, co sprawia, że całość zyskuje dzięki udziałowi publiczności. Drażni jedynie narrator, który swe parte czyta (prawdopodobnie) po portugalsku. Pozostałe teksty śpiewane są na szczęście po angielsku, czyli tak jak w oryginale. Szczerze mówiąc, rzadko przekonują mnie covery, ale ten, w wykonaniu brazylijskiego chóru młodzieżowego i orkiestry brzmi naprawdę świetnie i momentami może śmiało konkurować z oryginałem. Jako bonus umieszczono na płycie kompozycję Pirates tria ELP (zagraną chyba na bis). To wykonanie jest również niezłe, ale psuje nieco wcześniejszy nastrój. Zalecam posłuchanie jej po krótkiej przerwie.

Wygląda na to, że albumy Wakemana, arturiańskie legendy w wydaniu książkowym i moja fajka jeszcze sobie trochę poleżą w pobliżu gramofonu i reszty sprzętu. Ta muzyka nadal mnie czaruje. Może to sprawka Merlina?

KRZYSZTOF WIECZOREK

(Łącznie odwiedzin: 395, odwiedzin dzisiaj: 1)