Książka szalona. Chwilami zabawna, chwilami cyniczna i brutalna. Ekscentryczna jak jej bohaterowie. „PSYCHODELICZNI KOWBOJE. KAWAŁKI O ZESPOLE PRZEKLĘTYM” to opowieść o grupie Apteka – zespole-micie, legendarnym i, jak twierdzi autor książki TOMASZ LADA, przeklętym.  

Dlaczego Apteka?

Przede wszystkim dlatego, że to – obiektywnie – jeden z najważniejszych polskich zespołów rockowych lat 90. Jego płyty „Narkotyki”, „Urojonecałemiasta” i „Menda” były wydarzeniami artystycznymi i społecznymi. Apteka przyciągała na swoje klubowe koncerty tłumy, wokół grupy tworzyła się specyficzna subkultura. Apteka to także okręt flagowy legendarnej Gdyńskiej Sceny Alternatywnej lat 80. Dziś o niej chętnie opowiada wiele osób, które wówczas nawet nie mieszkały w Trójmieście. A współtwórcą tej sceny był lider Apteki – Jędrzej Kodymowski. Znając jego charakter i charyzmę jestem gotów pokusić się o tezę, że był współtwórcą najistotniejszym, zapalnikiem.

A subiektywnie uważam, że Apteka to jeden z najlepszych polskich zespołów. Śmiały artystycznie, świadomie łamiący konwencje i poszerzający granice rocka. Podobnie jak o dekadę starsze SBB – szukający, burzący i budujący. Tyle że z punkową energią i napędzaną psychodelią wieloznacznością. Kariera Apteki jest też doskonałym kluczem do kultury pierwszych lat polskiej wolności oraz sytuacji jej twórców w Polsce współczesnej.

„Kawałki o zespole przeklętym”. Kto przeklął Aptekę?

Nie wierzę w metafizykę, duchy i tego typu sprawy. Ale śledząc losy Apteki można dojść do wniosku, że nad zespołem zawsze wisiało jakieś fatum. W przeddzień ataku na szczyt, jaką mogły być „Urojonecałemiasta”, ginie jego filar – Maciej Wanat. Gdy zespół wylizuje rany i wraca w wielkim stylu albumem „Menda”, na skutek nieporozumień między muzykami odchodzi kolejny filar – Olaf Deriglasoff. No i ta historia z „Czarną”, płytą „Apteka” z Marcinem Ciempielem i Arturem Hajdaszem. Tuż przed premierą dochodzi do konfliktu i zespół się sypie. Nie ma kto promować albumu. A to, nie tylko w mojej opinii, jedna z najlepszych polskich rockowych produkcji XXI wieku.

Ale wpadłem na „przekleństwo” czytając o „poetach przeklętych” – „kaskaderach literatury”, tych wszystkich Wojaczkach, Bursach i im podobnych.

Buntowali się, żyli ostro i umierali młodo. Apteka była takim kaskaderem rock’n’rolla, członkowie zespołu żyli tak, jakby jutro nie istniało. To było „no future” w stanie czystym, bez tych ozdobników w postaci pieszczoch, irokezów i ramonesek.

rpt

Wspomniałeś Macieja Wanata. Bardzo go dużo w twojej książce, choć w zespole grał krótko.

 Pięć lat. Ale był kluczową postacią w jego kształtowaniu i dochodzeniu do wielkości. W duecie z Kodymowskim nagrał „Big Noise”, potem grał na „Narkotykach” i „Urojonychcałychmiastach”. Ale nie tylko grał. Wraz z Adamem Toczką miksował te płyty, jest więc odpowiedzialny za ich brzmienie. Kodymowski potwierdza, że wszelkie decyzje konsultował z Wanatem. Niektórzy wręcz twierdzą, że to Wanat był wówczas liderem Apteki. Albo sądzą, że współliderował. Oni byli przyjaciółmi, bardzo bliskimi sobie ludźmi. Duch Wanata unosi się zresztą nad Apteką do dziś. Jego nazwisko pojawia się w prawie każdej rozmowie nie tylko z muzykami Apteki, ale w ogóle z ludźmi z Trójmiasta związanym z tamtą sceną.

Znałeś Aptekę przed napisaniem  „Psychodelicznych kowbojów”?

Znałem skład z Wanatem, Ciempielem i Jankiem Sokołowskim. To był czas, kiedy koczowali w Warszawie. Bywaliśmy w tych samych miejscach. Ale nie znajdowałem się w ich najbliższym kręgu. Oni niby byli towarzyscy, ale niezbyt otwarci, trzymali się razem. Chociaż Kodymowskiemu zdarzało się nocować u mnie w domu.

Czymś cię zaskoczyli po latach?

Zawsze wiedziałem, że są inteligentni. Jednak dziś, w czasach osób sławnych tylko dlatego, że po portalach pokazują swoje zdjęcia, ta inteligencja Apteki jest widoczna jeszcze bardziej. Są inteligentni i elokwentni – wszyscy, którzy grali w Aptece. Widać wyraźnie, że to klucz, według którego Kodymowski dobierał sobie współpracowników.

Wciąż mam przed oczami Deriglasoffa, który wspominając dom rodzinny rysuje w powietrzu półkę na książki i wymienia stojące na niej tytuły z serii Klub Interesującej Książki PIW-u. Albo inna sytuacja – idę z Kodymowskim przez Saską Kępę, a on mi mówi, że to jego ulubiona dzielnica, bo mu przypomina Gdynię z jej modernizmem. A następnie przeprowadza wykład z historii XX-wiecznej architektury w Polsce. Używa przy tym profesjonalnie brzmiących określeń. Słychać, że wie o czym mówi. Zresztą choć Aptekarze zgrywali niegrzecznych chłopców, ich elokwencja jest widoczna w muzyce oraz w tekstach Kodymowskiego. Przecież „Psychodeliczny kowboj”, od którego wziął się tytuł książki, to pseudonim nadany przez grupę Grateful Dead Nealowi Cassady’emu – szarej eminencji bitników, najbardziej rozrywkowemu z nich. Tekst do piosenki „Kamil Cyprian Norwid” to fragmenty „Pieśni od ziemi naszej” Norwida. Kto oprócz specjalistów od późnego romantyzmu lub poezji polskiej słyszał o tym kawałku?

Apteka zawsze była kojarzona z narkotykami. Dużo jest na ten temat w książce.

Tak. Na temat narkomanii muzyków Apteki i tego, co się dzieje wokół zespołu krążą legendy. Ale to tylko legendy. W latach 90. narkotyki były wszędzie – tanie i łatwo dostępne. W Aptece też. Jednak wbrew temu, co się mówi, zespół nie był żadnym ćpuńskim kolektywem. Podobnie jak zdecydowana  większość ówczesnych muzyków i tzw. bywalców, używali ich, ale to nie były sytuacje patologiczne. Raczej rekreacja, napęd do tworzenia i dobrej zabawy. Najlepszym dowodem fakt, że – w odróżnieniu od kilku członków grupy Wilki czy połowy składu zespołu Houk – żyją i znajdują się w świetnej kondycji intelektualnej i fizycznej. A Wanat zginał w wypadku samochodowym. I to nie on prowadził.

W twojej książce o zespole opowiadają wszyscy muzycy, którzy grali w Aptece, realizatorzy ich płyt i menadżerowie zespołu. Ciężko było do nich dotrzeć? 

Ciężko. To nie są kolesie, którzy piją piwo, palą jointy i słuchają starych kaset. Ci goście są wciąż bardzo aktywni, nie mają czasu na wspominki. Czasu i często ochoty, bo uważają, że wszystko dopiero przed nimi. Nie ganiali za mną z prośbą, żebym o nich napisał. To ja musiałem za nimi latać, wbijać się pomiędzy coś a coś. Zdarzyło się, że i pół roku. Ale było warto. Każdy bluzg, że nie mają czasu, że są zajęci, zwrócił się podczas tych rozmów wielokrotnie.

Kodymowski jest aktywny nie tylko muzycznie.

Tak. Ale to jego historia, a nie historia Apteki. „Psychodeliczni kowboje” to jedenastu muzyków, którzy nagrali płyty zespołu, kilku instrumentalistów ocierających się o grupę przez krótki czas, trzech realizatorów nagrań z Adamem Toczką na czele oraz parę innych osób, które były na tyle blisko zespołu, że potrafiły przybliżyć co się w nim działo.

Czy Apteka ma szanse na powrót?

Apteka cały czas gra. I będzie grała dopóki Kodymowskiemu będzie się chciało. Tyle że teraz zapełniają niewielkie pomieszczenia. Jeżeli będą chcieli czegoś bardziej spektakularnego, potrzebny jest wielki powrót. Na skład z „Narkotyków” i „Urojonychcałychmiast” nie ma co liczyć. Wanat nie żyje, a Janek Sokołowski mieszka w Stanach. Zresztą mam wrażenie, że ten skład powiedział już wszystko. Natomiast układ z Deriglasoffem i perkusistą Jackiem Stromskim mógłby zawalczyć o duże cele. Byli świetni, a teraz są jeszcze lepsi – dojrzalsi jako ludzie i jako muzycy. No i ich „Menda” to najpopularniejszy album Apteki. Ceniony nie tylko w środowisku wielbicieli psychodelicznego rocka i muzyki lat 90., ale też przez środowisko hiphopowe. Pytanie, czy będą chcieli. Okazja jest doskonała – „Menda” ukazała się 25 lat temu.

BIOGRAFIA DOSTĘPNA W PREORDERZE NA STRONIE VESPER.PL WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA OKŁADKĘ

(Łącznie odwiedzin: 1 723, odwiedzin dzisiaj: 1)