W mych opowieściach czasem powraca nieistniejący już od wielu lat bydgoski sklepik z płytami przy Nowym Rynku, który prowadził Mikołaj, jeden z moich przyjaciół. To dzięki jego pasji poszukiwacza i autentycznej miłości do muzyki, przekraczającej mody, style i gatunki miałem okazję poznać twórczość grup, o których istnieniu pewnie bym się nie dowiedział. Jednym z takich przykładów jest Frijid Pink, jeden z wielu dziś już nieco zapomnianych przedstawicieli amerykańskiego blues-rocka. Kapela powstała w 1967 roku, w Detroit. Pierwsze utwory zarejestrowali dwa lata później. Mimo zaangażowania i ciężkiej pracy nie mieli łatwo, gdyż jak wiadomo konkurencja wówczas była spora. Sukces przyniosła im odbiegająca od oryginału, nieco psychodeliczna interpretacja folkowej ballady The House of the Rising Sun, z wyeksponowaną ostrą gitarą.
Rodowód tej kompozycji sięga 1937 roku, zaś najbardziej kojarzona jest z wersją The Animals, choć wykonywał ją wcześniej także Bob Dylan, Miraim Makeba, Joan Baez, Nina Simone i wielu innych. Był to chyba pierwszy prawdziwy folkowo-rockowy hit. Wersję Frijid Pink wydano na singlu w styczniu 1970 roku. Wkrótce ich wykonanie stało się hitem, sprzedając się w ponad milionowym nakładzie. Piosenka także nieźle radziła sobie w europejskiej edycji Top 10. 

Wróćmy jednak do początku. Korzenie zespołu sięgają roku 1963 i formacji The Detroit Vibrations, utworzonej przez kolegów ze szkolnej ławy – perkusistę Richarda Steversa i basistę Toma Harrisa. Próby odbywali w piwnicy, skład nieustannie ewoluował, aż wreszcie któryś z życzliwych sąsiadów powiedział, że są zbyt dobrzy na piwnicę i powinni wyjść na światło dzienne. Wyszli na podwórko, trafili również do lokalnych klubów dla nastolatków. Tak się zaczęło. Próbowali tworzyć własny materiał, jednak początkowo ich popularność nie wykraczała poza najbliższe środowisko. Prawdziwy debiut nastąpił w 1967 roku, w klubie The Harbour Lights, gdy w połowie koncertu włożyli na siebie różowe aksamitne stroje, zaprojektowane przez dwie panie – Judy Harris (starszą siostrę basisty Toma Harrisa) i Clarę Stevers (mamę grającego na perkusji Richarda Steversa). Wykonali wówczas utwór You Keep Me Hanging On inspirowany wersją Vanilla Fudge. Owa metamorfoza, okraszona niezłym oświetleniem i sztuczną mgłą okazała się sporą sensacją i przyczyniła się do powstania i ugruntowania nazwy Frijid Pink. Potem przyszły występy w kolejnych klubach, m.in. w The Chatterbox, The Hullabaloos, The Pumpkin, The Inferno i The Mummp. Zdarzało się też, że poprzedzali występy gwiazd, takich jak choćby The Four Tops.

Kolejne dwa lata koncertowali w południowo-wschodniej części Michigan, grając dla coraz liczniejszej publiczności. Zarabiali całkiem nieźle, jednak nie mieli szczęścia do uczciwych promotorów. Nie myśleli też o tym, by profesjonalnie zadbać o finanse. Pracowali ciężko, a zarobione pieniądze dziwnie rozpływały się. Nawiasem mówiąc, do dziś pochłaniają je spory sądowe i honoraria adwokatów. Zespół tworzyli wówczas: wokalista Tom Beaudry (znany także jako Kelly Green), Gary Ray Thompson (gitara), Thomas Beaudry (bas), Richard „Rich” Stevers (perkusja) oraz dodatkowo Larry Zelanka (instrumenty klawiszowe). Debiutancką płytę promowały dwa single Tell Me Why i Drivin 'Blues. Oba utwory przeszły jednak w zasadzie bez większego echa. Sukces przyniosła im wspomniana wcześniej porywająca wersja The House Of The Rising Sun, z zapadającą w pamięć gitarą Gary’ego Thompsona. Jak często bywa – dopomógł przypadek. W 1968 roku Frijid Pink w wynajętym Pioneer Studios dość szybko uporał się z nagraniem zaplanowanego materiału. Po zakończeniu okazało się że pozostało im jeszcze 20 minut. Nagrali więc niemal na setkę coś, nad czym jeszcze nie zdążyli dłużej popracować, czyli hardrockową interpretację wspomnianej wyżej ballady, przypomnianej kilka lat wcześniej przez The Animals. Nagrania z sesji trafiły do ​​Walta McGuire, prezesa London Records, na którym zrobiły spore wrażenie, co zaowocowało kontraktem z Parrot Records – amerykańskim oddziałem wytwórni. Debiutancki album promowały dwa single Tell Me Why i bardziej komercyjny God Gave Me You. Oba były popularne w Michigan i Nowym Jorku, ale nie zaistniały na szerszym forum. I znów pomógł przypadek. Richard „Rich” Stevens spotykał się z córką Paula Cannona, dyrektora programowego lokalnej stacji WKNR. Któregoś dnia postanowił zaprezentować mu fragmenty studyjnych nagrań zespołu. Nałożył taśmę i puszczał jedynie krótkie fragmenty każdego z utworów, by dać ogólny obraz tego co robią w zespole. Po kilkunastu sekundach przeznaczonych na każdy utwór przewijał taśmę dalej. Ostatnią pozycją na taśmie był wspomniany The House Of The Rising Sun, którego nawet nie chciał przedstawić. Taśma jednak podczas przewijania zatrzymała się, wybrzmiało kilka sekund. To wystarczyło, Paul Cannon zwrócił uwagę i zażądał więcej, po czym doradził, aby właśnie ten utwór jak najszybciej wydać na singlu. Trzy tygodnie później Stevers rozmawiał z Lindą Cannon przed wejściem do rodzinnego domu. Rozmowę przerwał gwałtowny łomot w okno. Rick niepewnie wszedł do domu spodziewając się ojcowskiej bury, jednak zamiast niej… usłyszał w radiu własną wersję The House Of The Rising Sun. 

Utwór zdobył dużą popularność i 7 lutego 1970 roku trafił na listę Billboard Hot 100, pozostając na niej przez trzynaście tygodni i docierając do siódmej pozycji. Wyszedł także poza granice USA, osiągając trzecie miejsce w Kanadzie, czwarte w Wielkiej Brytanii oraz przez jedenaście tygodni pierwsze w Niemczech.
Nic więc dziwnego, że debiutancki album Frijid Pink (pod takim samym tytułem), który wyszedł w marcu 1970 sprzedał się całkiem dobrze. Dotarł do jedenastej pozycji na liście najlepiej sprzedawanych albumów, torując grupie drogę do kariery i nieźle płatnych koncertów. Grupa występowała z MC5, The Stooges i Bob Seger System, odbyła także trasę po Australii i Kanadzie, grając na scenach i w programach telewizyjnych. Dalej niestety nie było już tak dobrze. Kolejna płyta Defrosted, wydana jesienią tego samego roku przyniosła trochę cięższy, bardziej bluesowy i nieco mniej komercyjny materiał. Znalazło się na nim osiem utworów, nagranych nieco w pośpiechu (co słychać w produkcji), jednak nadal  muzycznie był naprawdę niezły.

Uwagę zwracała ciekawa ballada (trochę w stylu Procol Harum), zatytułowana I’ll Never Be Lonely. Dziś ta trochę garażowa produkcja może się podobać, jednak najwyraźniej nie przekonała nabywców poprzedniej płyty i fanów zadziornej wersji The House Of The Rising Sun. Nie pomogła nawet sympatia do ich twórczości deklarowana przez Richarda Nixona, prezydenta USA (wystąpili specjalnie dla niego, po uprzednim dokładnym prześwietleniu przez FBI). Zemściły się błędy promocyjne, brak nośnego hitu jak wcześniejsza ballada The Animals i średnio udana okładka. Goryczy dopełnił błąd w nazwisku basisty Toma Harrisa. W efekcie Defrosted doczłapał się zaledwie do 149 pozycji na liście najlepszych albumów Billboardu. Zespół próbował ratować się nagrywając własną wersję hitu Elvisa Presleya Heartbreak Hotel. Podobnie jak wcześniej nadali utworowi rockowego kopa, jednak singiel dotarł jedynie do 72. pozycji na liście Billboard’s Hot 100, radząc sobie trochę nieco lepiej w Europie.

Brak spodziewanego sukcesu spowodował zamieszanie i secesję w zespole. Część grupy postanowiła złagodzić brzmienie i przesunąć stylistykę w stronę muzyki pop. Taka desperacka zmiana była nie do przyjęcia dla Thompsona i Greena. Podczas pobytu w hotelu w East St. Louis, tuż przed zaplanowanym następnego dnia koncertem w dużej szkole postanowili w tajemnicy opuścić zespół i wrócić do Detroit. Stamtąd polecieli do Nowego Jorku, do biura Walta McGuire’a, szefa Parrot Records, gdzie ogłosili, że to oni tworzą trzon Frijid Pink i zażądali nowego perkusisty oraz basisty, by móc kontynuować bluesowo-rockowy profil artystyczny. McGuire nie dał się nabrać. Oświadczył im, że złamali kontrakt. Wprawdzie zarówno Gary Thompson jak i Kelly Green mieli opinię trudnych we współpracy, jednak po ich odejściu zespół popadł w prawdziwe tarapaty. Secesjoniści utworzyli zespół Bullfrog, który wprawdzie nie stworzył niczego znaczącego, co jednak nie przeszkodziło jego członkom nadal kasować tantiemy z dwóch wcześniejszych płyt Frijid Pink.

Pozostali muzycy jakoś przetrwali burzę i zaczęli kompletować nowy skład. Ostatecznie grupę tworzyli Larry Zelenka (klawisze), Richard Stevers (perkusja), Tom Harris (gitara basowa), Jon Wearing (ex Tidal Waves – śpiew) oraz Craig Webb (gitara i śpiew). W tym składzie grupa stworzyła nowy album, zatytułowany Earth Omen (1972). Muzyka zespołu zmieniła się, stylistycznie nawiązując do Deep Purple, Procol Harum, wczesnych Uriah Heep lub jak kto woli Atomic Rooster… Porzucili prosty styl, skłaniając się ku rockowi progresywnemu. Mimo że płyta nie przyniosła żadnych wyróżniających się hitów, to nadal zawierała niezłe utwory, które jednak zyskały uznanie dopiero znacznie później. Szkoda, że znów zabrakło odpowiedniej promocji, gdyż w moim odczuciu album zasługiwał na znacznie lepszą ocenę. Wyróżniłbym z niego otwierający płytę Miss Evil, z podrasowanym Hammondem i klasycznie brzmiącym fortepianem.

Zwraca uwagę także utwór Lazy Day, który również został wydany jako singiel. Całość kończy Mr. Blood, trochę nawiązujący do ducha Hawkwind. Jon Wearing – nowy wokalista, o zdecydowanie rockowym głosie sprawdził się znakomicie. Niestety, w 1975 r. Frijid Pink przeszedł kolejną zmianę personalną, pozostawiając wokalistę Jona Wearinga, który jako jedyny był zainteresowany odkrywaniem nowych brzmień. Ostatni album All Pink Inside (1975) był kolejnym zwrotem w stronę niewyszukanego blues-rocka, w bardziej popowym odcieniu. Nic dziwnego, że zespół ostatecznie rozpadł się w 1979 roku. Po dłuższej przerwie, w 2001 r. odrodziła się kolejna mutacja grupy, która ze zmiennym powodzeniem koncertuje do dziś, ale to już zupełnie inna historia.

Krzysztof Wieczorek

(Łącznie odwiedzin: 509, odwiedzin dzisiaj: 1)