Jedna z naszych nieodżałowanych death metalowych potęg (sorry, i z całym szacunkiem, ale obecne oblicze Decapitated to już niestety nie to samo). Debiut formacji z Krosna był niczym świeży powiew, był którymś już z kolei dowodem jak ogromny potencjał drzemał i nadal drzemie w naszej rodzimej, metalowej scenie. Można powiedzieć śmiało, że „Winds of Creation” to jeden z najbardziej okazałych i obiecujących debiutów jakie się w tamtych latach ukazały. Wtedy była moc, i jest nadal gdy wraca się do tego krążka.
Na „Winds of Creation” młoda załoga Decapitated (najstarsi członkowie mieli wtedy po 19 lat- Vogg i Sauron) precyzyjnie odegrała techniczną, brutalną death metalową sztukę w której słychać inspirację takimi tuzami gatunku jak Cannibal Corpse, Morbid Angel, Deicide czy Vader (notabene Peter był producentem płyty, a Docent pomógł chłopakom przy nagłośnieniu perkusji). Rzecz jasna nie ma tu jakiekolwiek mowy o bezczelnym zrzynaniu od wspomnianych grup, mimo lekko vaderowskiego klimatu (no ale wiadomo dlaczego). Decapitated korzystając z bogatego dorobku klasyki śmierć metalu tchnęło do życia swoją własną sztukę zagraną z niesamowitą precyzją, wyczuciem, pasją i lekkością, jakby ta muzyka samoczynnie z nich wypływała.
Na tym albumie wszystko chodzi jak w misternie skonstruowanej maszynie, czuć tą perfekcyjną spójność i niemal idealne brzmienie. Kompozycje są przemyślane i nie znajdziecie tu ani jednego zbytecznego elementu. Umiejętności techniczne każdego z członków zespołu to światowy poziom, solówki i riffy Vogga oraz perkusja Vitka to klasa sama w sobie. Znakomity, głęboki growl Saurona i bas Martina wcale nie pozostają w tyle dopełniając dzieła. Można powiedzieć death metalowy dream team. Wystarczy posłuchać takich śmiercionośnych strzałów jak znane już z dem „The First Damned” oraz „The Eye of Horus”, cholernie nośnego „Nine Steps” czy otwierającej płytę kanonady tytułowej „Winds of Creation” aby przekonać się jaka to była bestia i jaki nietuzinkowy talent (nawet odegrany na koniec hołd dla Slayer w postaci „Mandatory Suicide” pokazuje, że sroce spod ogona to oni nie wypadli!).
Nie dziwota, że z marszu zainteresowało się nimi Earache.
Pierwszy, pełny krążek Decapitated to dzieło skończone i wciąż jaśniejący punkt na death metalowej mapie Polski. Wielka szkoda, że wydarzenia sprzed lat zaprzepaściły drogę tej znakomitej grupy do autentycznej wielkości. „Winds of Creation” to mocarny i konkretny wstęp do klasycznej twórczości zespołu i znaczący death metalowy monument. Mus znać!
Przemysław Bukowski
Zapraszamy do bloga Autora: welcometothemorbidblog.blogspot.com