To pierwsza płyta Paradise Lost od czasów „Shades of God” czy nawet „Gothic”, która ponownie miała w sobie death metalowe pierwiastki. Tak jak „Tragic Idol” jest ona albumem, gdzie zespół na dobre przywrócił nam stare, dobre czasy.
Chodzi tu przede wszystkim o wokale Holmesa, ale nawet i po części o warstwę muzyczną, która to znowu jest naprawdę świetną miksturą death/doom metalu z odrobiną melodii i tego charakterystycznego posępnego klimatu. Jednym słowem, Panowie przypomnieli sobie wszystko, co kiedyś było w ich muzyce najlepsze. Co prawda Holmes nie growluje już tak jak kiedyś, ale przecież czas robi swoje, prawda? To w ogóle nie przeszkadza, a tylko cieszy. Ale to oczywiście nie wszystko. To, co wspomniałem to tylko szczyt majestatycznej góry, jaką jest „The Plague Within”.
Pomijając na moment to, co napisałem powyżej, „The Plague Within” nie jest jednak powtórką z „Gothic”, „Shades of God” czy „Lost Paradise” (bo i do tej płyty są tu nawiązania). Ten album to bez wątpienia najbardziej zróżnicowany materiał Paradise Lost jeżeli chodzi o czerpanie z tych pierwszych kilku płyt. Pozornie też nie nakreśla jednoznacznego kierunku w kwestii dalszych poczynań grupy. Jest otwarty niczym księga, ale ta właśnie klasyczna. Zespół garściami czerpie ze swoich dokonań z pierwszych pięciu-sześciu lat działalności i dodaje do nich nowe elementy, nową jakość. Growl przeplata się z czystym wokalem. Raz jest łagodnie, raz bardziej refleksyjnie. Doom metalowe monstra, takie jak „Beneath Broken Earth” oraz „Sacrifice the Flame” stają w kontraście z takim, na przykład, szybszym, death metalowym „Flesh from Bone”. Nie brakuje również nawiązań do późniejszego okresu, kiedy to grupa była u szczytu popularności, czyli albumów „Icon” oraz „Draconian Times”. Całość wieńczą elementy orkiestralne. No żyć, nie umierać!
Na „The Plague Within” nie ma ani krzty monotonii, przeplatają się tu różne nastroje, płyta emanuje paletą barw i wszystkim tym, co najlepszego stworzył ten zespół w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, dodatkowo okraszone to zostaje nowymi pomysłami. Także Paradise Lost nie serwuje nam tu odgrzewanego posiłku, który często jest niestrawny. To piękne zwieńczenie powrotu i jedna z najlepszych ich płyt oraz… okładek! (z pozdrowieniami dla Zbyszka Bielaka!)
Przemysław Bukowski
Wydawnictwo In Rock Music Press oraz Muzyka z Bocznej Ulicy przypominają, że na rynek Polski trafi w przeciągu najbliższych kilku miesięcy autoryzowana biografia zespołu pod tytułem „Bez celebracji”.