Paradise Lost wraca do gitarowego grania. „Believe in Nothing” to już mocno rockowe, luźne i hiciarskie granie. Najpewniej moja opinia o tej płycie nie spotka się ze zbytnią aprobatą, podobnie jak tekst dotyczący „Host”, ale jest ona taka, a nie inna ze względu na to, że ten krążek reprezentuje niemal wszystko to, czego w tym graniu mógłbym nie lubić. Zespół oderwał się na tej płycie nie tylko od dominującej na „Host” elektroniki (i to wyszło im na dobre), ale również od swoich korzeni i płyt, które zdefiniowały ich muzykę. Metal, doom, gotyk? Nie ma tu nic z tych rzeczy.
Słuchając „Believe in Nothing”, mam wrażenie, że to album, który świetnie wpasowuje się w MTV/VIVĘ i perfekcyjnie wręcz nadaje do tego, aby puszczać jego zawartość w dużych rozgłośniach radiowych. Panowie grają pewnie, z lekkością, Holmes śpiewa czysto, bez ciężaru z pierwszych płyt i pokrzykiwań w stylu Hetfielda. Obiektywnie bardzo dobre rockowe granie dla bardzo szerokiego grona odbiorców. Zespół jest tu nie do poznania; wprost nie idzie uwierzyć, że nagrywał wcześniej płyty pokroju „Lost Paradise”, „Gothic” czy „Draconian Times”. Może to zabrzmi jak jakaś herezja albo ignorancja, ale nietrudno jest tu doszukać się jakichś cech wspólnych z zespołami z nurtu alternatywnego rocka / nu metalu, jakie wtedy powstawały.
Paradise Lost przestaje tu tworzyć posępne pejzaże przepełnione mrokiem i ponurą atmosferą, generując obraz takiej chociażby tętniącej gwarem nowojorskiej ulicy. Mówię tu oczywiście stricte o muzyce. Dokłada się do tego również nowoczesne brzmienie tej płyty. Pozytywem są tu dla mnie solówki Grega, który zawsze potrafi nimi namieszać. Po tym jednym aspekcie można się powoli domyślać, że to Paradise Lost i gitarzysta, który nie zapomniał o ich dziedzictwie.
Może nie potrafię zrozumieć fenomenu „Belive in Nothing”, najpewniej nie dostrzegam w tej płycie tego, czym można by się zachwycać, ale po prostu nie jest w moim guście i moja opinia na jej temat jest bardzo subiektywna. Dla kogoś, kto ceni wcześniej już wspomniane krążki, ten album jest totalnie inną bajką trudną do przetrawienia. Przesłuchana kilka razy i odstawiona na bok. Niemniej szacunek dla zespołu za odwagę i pójście pod prąd, bo z każdą płytą w tamtym czasie odkrywali przed słuchaczami swoje kolejne, nowe oblicze.
Przemysław Bukowski
Wydawnictwo In Rock Music Press oraz Muzyka z Bocznej Ulicy przypominają, że na rynek Polski trafi w przeciągu najbliższych kilku miesięcy autoryzowana biografia zespołu pod tytułem „Bez celebracji”.