Orchid, The Mouths of Madness, Nuclear Blast 2014
Na pewno nikt nie będzie kruszył kopii w kwestii bezpośrednich inspiracji muzycznych zespołu Orchid. Te są aż nazbyt oczywiste. Wokalista Theo Mindell, wydaje się być młodszą kopią Ozzego Osbourne’a- tak pod względem wyglądu jak i barwy głosu. Czy można jednak traktować to jako zarzut? Na pewno nie. Jeżeli czerpać z wzorców to z najlepszych, prawda? Powrót do klasycznej stylistyki nie przynosi Orchid wstydu również dlatego, że czerpią z niej z dużą wprawą i wyczuciem. Muzyka amerykanów nie opiera się bowiem na ślepym kopiowaniu patentów Iommiego. Orchid, na co wskazuje zresztą sama nazwa zespołu, oddaje niski pokłon wielkim mistrzom z przeszłości dążąc jednak do wypracowania własnej drogi w obrębie doom metalowej stylistyki. I chociaż nie udało się tego osiągnąć w pełni na opisywanym tu albumie, to już kolejna EPka zespołu „Sign of The Witch” (oczywiście w Polsce nie dystrybuowana, bo po co?) pokazuje, że warto dalej interesować się ich losami.
Swoją własną odmianę retro rocka Orchid uprawia z dużym znawstwem, a zapatrzenie w kwartet z Birmingham w żadnym wypadku nie przeszkadza. Wywołuje raczej błogi uśmiech zadowolenia. Utwory takie jak „The Mouths of Madness”, „Silent One” czy fenomenalny „Nomad” – rozpędzony hard rockowym, porywającym riffem, mogłyby bez problemu znaleźć się na albumie „Paranoid”. Z kolei „Marching Dogs of War” to już odrobinę zbyt oczywista odpowiedź zespołu na jeden z nieśmiertelnych utworów Black Sabbath- niby linia melodyczna inna, a jednak podskórnie wyczuwam tu bezpośrednią zależność (a przynajmniej inspirację) „War Pigs”. Co z tego jednak, skoro całej płyty słucha się fenomenalnie. Dla każdego, kto hard rock lat 70’ poznał już na wylot a wciąż chce więcej, nagrania Orchid mogą okazać się lekiem na wszelkie smutki. „Mouths of Madness” potrafi porwać, wciągnąć i przytrzymać w bezruchu (ze słuchawkami na uszach) aż do wybrzmienia ostatniego taktu.
Na albumie „The Mouths of Madness” bardzo dobrze słychać, jak trudno muzykom wyzbyć się stylistyki Black Sabbath, a to, przyznaję, odbiera im szczyptę oryginalności. Płyta nie jest jednak zupełnie wtórna a poszczególne utwory wzbogaca delikatna (ale świetnie tu pasująca) nutka, typowej dla sceny San Francisco, psychodeli. „The Mouths of Madness” jest tak mocno nasączona potężnymi riffami, dobrą pracą perkusji czy gęstym basem, że nie należy pozostawić jej niezauważonej. Orchid nurza się w latach siedemdziesiątych, czyniąc to jednak w sposób bezwzględnie szczery i przebojowy. Na pewno nie wniosą niczego nowego do kanonu, ale dlaczego mielibyśmy wymagać tego od każdego zespołu? Ja przy płycie Orchid bawiłem się wyśmienicie.
Jakub Kozłowski, Ocena: 5
U nas obowiązuje skala szkolna:1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
U nas obowiązuje skala szkolna:1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
PS: Warto również wspomnieć o pięknie wydanym przez Nuclear Blast winylu. Zresztą zapraszam do pooglądania zdjęć. Jedyne co przeraża to cena. Kupić LP poniżej 100 złotych to gratka.
(Łącznie odwiedzin: 169, odwiedzin dzisiaj: 1)