Canterbury to nieduża miejscowość, leżąca w hrabstwie Kent, na południowo wschodnim skraju Anglii. Liczy niewiele ponad czterdzieści tysięcy mieszkańców. Jej początki sięgają Cesarstwa Rzymskiego, a w zasadzie gdyby poszperać dokładniej to pierwsze ślady są znacznie wcześniejsze. Dla współczesnych miłośników muzyki ważniejsze jest to, że stało się ono centrum zjawiska zwanego sceną (czy jak kto woli brzmieniem) Canterbury. I tu napotykamy problem, bowiem trudno je jednoznacznie zdefiniować. Stało się w zasadzie pewnym skrótem myślowym, często nie mającym nawet odniesienia do miejsca pochodzenia muzyków, a raczej do pewnych elementów obecnych w twórczości. Te cechy to otwartość na improwizacje (nazywana czasem skłonnością do jazzu), czerpanie z psychodelii, awangardy i rocka progresywnego. Przedstawiciele owego nurtu często mieszali się w różnych konfiguracjach, ich muzyka wykazywała niezbyt oczywiste podobieństwo, a sam ruch – co brzmi wręcz paradoksalnie – największą aktywność wykazywał w… Londynie.

Istniały również zespoły i wykonawcy zaliczani do sceny Canterbury jedynie dzięki układom personalnym i podobnemu brzmieniu. Stąd też obecność w tym towarzystwie Kevina Ayersa, Roberta Wyatta, Andy Summersa i… Mike’a Oldfielda, a pewne powiązania sięgały nawet do Syda Barretta oraz Nicka Masona. Styl rozwijał się najprężniej do połowy lat siedemdziesiątych, później przygasł zduszony rewoltą punk.
Główni przedstawiciele gatunku to m.in. Soft Machine, Gong, Egg czy Caravan. Właśnie tej ostatniej, mocno niedocenionej formacji chciałbym dziś poświęcić nieco miejsca.

Przyznam, że zainteresowałem się ich twórczością dość przypadkowo. Na przełomie tysiącleci firma Decca wznowiła w atrakcyjnej formie początkową część ich dyskografii (moim zdaniem najciekawszą). Niewykluczone, że bezpośrednim impulsem stał się Canterbury Sound Festival, którego pierwsza edycja miała miejsce właśnie w roku 2000, zresztą powód jest tu mało istotny. Dobrze, że muzyka zespołu zaistniała ponownie w świadomości słuchaczy, bowiem wcześniej grupa, jakkolwiek uważana za ikonę gatunku, to cieszyła się dość umiarkowaną popularnością. Ojcami założycielami formacji byli: Pye Hastings (gitara i wokal), Richard Sinclair (gitara basowa i również śpiew), David Sinclair (klawisze) oraz Richard Coughlan (perkusja). Wcześniej poznali się w grupie The Wilde Flowers, w której grał również Kevin Ayers, Robert Wyatt i Hugh Hopper. Dwaj ostatni trafili później do Soft Machine, a wspomniany wyżej kwartet firmował wydany w październiku 1968 roku pierwszy album, zatytułowany po prostu Caravan. Rok ów obfitował we wręcz legendarne wydawnictwa, jednak debiut wspomnianej wyżej czwórki niewiele im ustępuje. Płytę z powodzeniem można postawić obok najwybitniejszych dokonań tamtego okresu. Promował ją singiel Place of My Own, który doceniła krytyka. Dość wspomnieć, że regularnie pojawiał się w programie Top Gear, który prowadził John Peel.

Nic dziwnego, głos Hastingsa był wyjątkowy, a do tego klawisze Sinclaira, o lekko floydowskim zabarwieniu… Pozostałe utwory z płyty niewiele mu ustępują – dość wspomnieć intrygujący i melodyjny Ride, nastrojowy Love Song With Flute, z tytułową partią fletu w końcówce (gościnnie Jimmy Hastings, brat Pye’a), czy eksperymentalny Cecil Rons, nawiązujący klimatem do debiutu Pink Floyd. Dalej jest równie dobrze. Pojawia się rozkołysany i nieco zadumany Magic Man, później nieco szybszy Grandma’s Lawn i na końcu wyjątkowo smakowity, ponad dziewięciominutowy Where But For Caravan Would I?, który nieco wskazywał kierunek dalszych muzycznych poszukiwań zespołu. Po takim debiucie Caravan został zauważony i pojawił się w brytyjskiej oraz niemieckiej telewizji. Niestety Verve Records (wydawca albumu) porzucił brytyjski rynek, dlatego na drugą płytę trzeba było czekać aż do września 1970. Wydała ją Decca, która przejęła zespół i towarzyszyła mu przez kilka kolejnych, bodaj najlepszych lat. Album nosił dający do myślenia tytuł If I Could Do It All Over Again, I’d Do It All Over You. Wyróżniającą się kompozycją jest na nim blisko czternastominutowy, pięknie rozwijający się kilkuczęściowy utwór For Richard, który później stał się obowiązkowym punktem wielu koncertów. Na płycie ponownie gościnnie zagrał Jimmy Hastings, co później stało się niemal regułą. Wielu krytyków oraz fanów uważa ów album za najlepszy w dorobku zespołu, co nie dziwi, gdyż jest on naprawdę stylistycznie bardzo bogaty. Zawiera osiem kompozycji i w zasadzie nie ma słabszego momentu. Muzycy łączą elementy rocka ze swobodnymi improwizacjami i wysmakowanymi melodiami. Zwłaszcza zwraca uwagę ośmiominutowy And I Wish I Were Stoned, z kapitalnymi organami i gitarą.

Kwiecień 1971 przyniósł kolejną płytę, zatytułowaną In The Land Of Grey And Pink. Wypełniły ją cztery krótsze kompozycje oraz ponad dwudziestominutowa tytułowa suita, która zajęła całą drugą stronę winyla. Tu warto zaznaczyć, że wielu fanów uważa ją za najwybitniejsze dokonanie zespołu. Jej schemat nieco przypomina utwór For Richard z poprzedniego krążka, jednak kompozycji poświęcono w studiu znacznie więcej czasu, co oczywiście przełożyło się na końcowy efekt. Zespół wznowił koncerty, wystąpił też w programie Top Of The Pops brytyjskiej telewizji, promując swoje dzieło, które było nie tylko popisem instrumentalistów, lecz także subtelną mieszaniną hard rocka, folku, klasyki i jazzu, z domieszką tolkienowskiej fantazji.
Niestety, po jej nagraniu grupę opuścił David Sinclair, bodaj najbardziej utalentowany jej członek. Kolejny album Waterloo Lily, wydany w maju 1972 roku przyniósł zmianę stylistyki. Davida zastąpił Steve Miller. Muzyka zespołu nadal wciągała, jednak jej nastrój daleki był od poprzednich, niemal baśniowych klimatów. W programie płyty pojawił się również kolejny rozbudowany, pięcioczęściowy utwór, jednak znacznie krótszy (zaledwie dwanaście minut). Mimo wszystko słychać było pewien regres, który zaowocował kolejnymi zmianami personalnymi. Odszedł Richard Sinclair (brat Davida) oraz wcześniej pozyskany Steve Miller, wrócił natomiast sam David. Do składu dołączył skrzypek i altowiolista Peter Geoffrey Richardson oraz basista John G. Perry.

W tym składzie, w październiku 1973 formacja wydała płytę For Girls Who Grow Plump In The Night, która w dużym stopniu okazała się powrotem do dawnego brzmienia. Niestety, nie sposób wejść dwa razy do tej samej rzeki. Prócz ciekawych utworów na płycie znalazły się także nieco słabsze. Mimo wszystko, zgodnie z tradycją na krążku umieszczono jeden dłuższy utwór. Był to blisko dziesięciominutowy instrumentalny A Hunting We Shall Go, który zdecydowanie bronił honoru zespołu. Nie brak mu hardrockowego pazura, wpadającej w ucho melodii i świetnych partii instrumentalnych (warto zwrócić uwagę na skrzypce).
Kolejną pozycją w dyskografii zespołu jest nagrana na żywo i wydana w kwietniu 1974 płyta Caravan & The New Symphonia. Rozpoczynają ją trzy nagrania z poprzedniego studyjnego albumu, jednak prawdziwą ozdobą jest tu udział orkiestry, która pojawia się dopiero w drugiej części. Dodaje ona zupełnie innego wymiaru kompozycjom. Nie są to może interpretacje na miarę Procol Harum i The Edmonton Symphony Orchestra, jednak robią duże wrażenie. Prawdziwym majstersztykiem są trzy bogato zaaranżowane utwory, kończące płytę: rozwijający się z wolna Virgin On The Ridiculous, wgniatający w ziemię For Richard oraz zagrana na bis, kapitalna wersja A Hunting We Shall Go…

Myślę, że warto jeszcze wymienić wydany w lipcu 1975 album Cunning Stunts, nagrany po kolejnych zmianach personalnych. Na uwagę zasługuje otwierająca płytę kompozycja The Show Of Our Lives. Drugą część wydawnictwa wypełniła osiemnastominutowa kompozycja The Dabsong Conshirtoe, składająca się z sześciu części (to chyba jakiś znak rozpoznawczy zespołu, albo… nowa świecka tradycja). Na szczęście, jak zwykle nie zawodziła, po raz kolejny dowodząc wyjątkowej umiejętności tworzenia większych form. W mojej ocenie jest to jednak ostatni znaczący studyjny album zespołu.
Na koniec jeszcze jedna pozycja – wydana wprawdzie dopiero w 2002 roku, jednak zawierająca wyśmienity koncert jaki grupa zagrała we wrześniu 1974 roku, w Fairfield Halls, w londyńskim Croydon. Pierwotnie w okrojonej wersji materiał ten ukazał się w 1980 roku jako podwójny winyl The Best Of Caravan – Live. Dopiero wydanie CD, zatytułowane Live At The Fairfield Halls, 1974 przyniosło pełen zapis koncertu. Całość brzmi naprawdę świetnie (lepiej niż Caravan & The New Symphonia), zarówno od strony wykonawczej jak i realizacyjnej.

Warto poznać muzykę Caravan, choćby z wymienionych przeze mnie płyt. To spora porcja dobrej muzyki, zasługująca na pamięć. Naprawdę nie wiem, dlaczego ten zespół nie zyskał należnej mu popularności. Najprawdopodobniej zabrakło odpowiedniej promocji i chyba trochę szczęścia. Pewnie nigdy bym nań nie trafił, gdyby nie mały, nieistniejący już sklepik w centrum miasta. Mikołaj, dzięki.

Krzysztof Wieczorek

Autor prowadzi fantastyczny blog Półeczka z płytami do którego zapraszamy!

(Łącznie odwiedzin: 610, odwiedzin dzisiaj: 1)