Po „Brave Murder Day”, wraz z kolejną płytą, Katatonia dokonała w swojej sztuce zwrotu o 180 stopni. „Discourged Ones” jest prawie totalnym przeciwieństwem poprzedniczki, a tym bardziej „Dance of December Souls” (o początkach flirtujących odrobinę z Black Metalem, zwłaszcza w kwestii wizerunku, nie wspominając). Ciężkie, nieco melodyjne, posępne death/ doom metalowe dźwięki, zastąpione zostały, co prawa wciąż melancholijnym i depresyjnym, ale rockowo/ metalowym, około gotyckim, jeszcze bardziej zorientowanym na melodyjność graniem. Czy dobrze się stało, czy było to w ramach naturalnego progresu?
Któż to wie, a cała reszta tak naprawdę jest kwestią subiektywną. Wiadomym jest, że w tamtym czasie fani Katatonii dostali nie lada niespodziankę, dla sporej ilość zakładam, że nie do końca przyjemną. Ale pewnym jest, że zespół swym nowym obliczem przekonał do siebie kolejną grupę entuzjastów metalu, czy nawet rocka, zapatrzonych w lżejsze, bardziej subtelne granie. Pokazał też nie lada odwagę i chęć przecierania nowych szlaków nie oglądając się za siebie. W ich bardziej już „przebojowym” i łagodniejszym graniu nie znalazło się też miejsca na growl, Jonas Renkse zastąpił go czystym, przejmującym wokalem, ale równie dobrym i znakomicie pasującym do nowej stylistyki. Na „Discouraged Ones” można dostrzec zapatrzenie zespołu zarówno w The Cure jak i nowsze wtedy dzieła Paradise Lost czy Tiamat.
Jak dla mnie powstał ciekawy, chwytliwy materiał, co prawda o oszczędnym dynamizmie, ale wciąż nacechowany tą depresyjną i ponurą esencją wcześniejszych płyt i naprawdę niezłymi tekstami. Brzmienie zachowało odrobinę brudu co nadaje całości charakterystycznego klimatu, który jest kolejnym atutem tego wydawnictwa. Ja to kupiłem. Podobają mi się zarówno stare, klasyczne albumy, jak i ścieżka obrana na „Discouraged Ones” będąca dla zespołu niezaprzeczalnie momentem przełomowym i poniekąd definiującym ich styl po dziś dzień. Można powiedzieć, że Katatonia zbliżyła się wykonawczo do niegdyś uwielbianych przez siebie Fields of the Nephilim. Był to też czas w którym kariera zespołu nabrała rozpędu (zostali min. zauważeni przez Peaceville co zaowocowało kontraktem), którego wcześniej tak brakowało z różnych powodów. Album został dostrzeżony przez krytykę i dla przykładu, po ukazaniu się, był albumem miesiąca w magazynie Terrorizer.
Jeżeli znajdzie się ktoś kto lubi późniejsze płyty Cemetary, które mam wrażenie też mogły mieć jakiś wpływ na Katatonię, temu niniejszy album przypadnie do gustu z całą pewnością. Mnie w swojej melancholijności, brzmieniu i atmosferze stale zachwyca i nie zanosi się na to aby ten stan rzeczy miał ulec zmianie.
Przemysław Bukowski
Autor zaprasza do odwiedzin bloga: www.welcometothemorbidblog.blogspot.com