Zdarzało mi się kupić płyty wydane w ścisłym limicie. Nieraz kupowałem albumy, które zostały wyprzedane wiele lat temu i trzeba było o nie walczyć na aukcjach. Jednak dziś po raz pierwszy kupiłem płytę, która nigdy nie została wydana
Tak, dostęp do muzyki kiedyś nie był łatwy, a dostanie niektórych płyt na nośnikach CD graniczyło z cudem. Przekonałem się o tym, gdy era kaset dobiegała końca, a ja wpadłem na szalony – i wówczas wydawało mi się z góry skazany na niepowodzenie – pomysł skompletowania wymarzonych pozycji na CD.
Te oczywiste tytuły po kilku latach uzupełniłem, ale później zaczęły się schody. Okazało się, że nie mogę wejść do EMPIKU i po prostu uzupełnić sobie brakujących pozycji PROTECTOR, bo wyszło tylko jedno wydanie i rozeszło się jak tyfus po slumsach. Najeździłem się za tymi płytami po całej Polsce, sprowadzałem je przez znajomych, różnymi mniej lub bardziej oficjalnymi kanałami. Odcisnąłem swoje linie papilarne na każdej płycie w Planet Music i Digitalu, bywałem w obu Dziuplach z menstruacyjną regularnością i orientowałem się w ich asortymencie chyba lepiej niż sami sprzedawcy.
Allegrowy thriller
Gdy nastała era internetu i pojawiło się Allegro, zaczęło się chorobliwe przeszukiwanie aukcji.
Codziennie spędzałem od kilkudziesięciu minut do kilku godzin oglądając płyty i ostrząc sobie zęby na niektóre tytuły. Jak już się coś znalazło, następował skok adrenaliny i rozpoczynało się licytacje. Cóż to były za czasy. Potrafiłem w środku tygodnia budzik na trzecią w nocy nastawiać bo akurat kończyła się jakaś aukcja.
A ileż było przy tym emocji, ileż szaleńczej brawury. Człowiek rzucił już jakąś zaporową kwotę, już zacierał ręce i przebierał nogami bo od końca aukcji dzielą tylko sekundy, a różnica pomiędzy kwotą oferowaną, a ceną proponowaną przez kolejnego licytującego wynosi kilkadziesiąt złotych. Już miejsce na półeczce robię na licytowaną płytę, już miotełką kurz omiatam, już dopisuję ją do listy zakupionych. A tu!
– Kurwa! – drę się na całe gardło w środku nocy.
Przelicytowali mnie!
W ostatniej sekundzie.
O złotówkę.
A mogłem dać więcej!
Gdzie ja teraz tę płytę dostanę?
Rwę włosy z głowy, wyrywam guziki z piżamy, płacz, szloch, zgrzytanie zębami.
Najczęściej jednak okazało się, że po wyniszczających i drapieżnych licytacjach, któryś z posiadaczy danej płyty skuszony wysoką ceną postanawiał sprzedać swoją sztukę. I wtedy zwykle szło taniej…
Oczywiście trafiali się podbijacze. Licytowało się płytę do granic absurdu, a gdy się już odpuszczało, 5 minut po zakończeniu aukcji odzywał się sprzedający z informacją, że przez przypadek ma dwie sztuki.
Sprawca bezsennych nocy
Największą moją zmorą Allegro był niejaki AdrianSmith. Dużo nerwów sobie napsuliśmy, a walki o niektóre płyty były na śmierć i życie. I zawsze aukcje, w których on brał udział kończyły się kacem moralnym – albo na skutek niekupienia upragnionej płyty, albo z powodu zapłacenia za nią takiej kwoty, że słabo się robiło jak sobie to człowiek w pełni uświadamiał. Kiedyś walczyliśmy o płyty kanadyjskiego RAZOR. Wygrałem trzy, ona wygrał dwie. Okazało się, że wystawcą był jakiś sklep internetowy – przez przypadek sprawdzam ich ofertę kilka dni po zakupie, patrzę a tam te płyty leżą jak wół… siedem razy tańsze niż cena, która powstała na skutek naszej licytacji. Albo płyty D.V.C. licytujemy, kwota za sztukę dochodzi już do ceny kilkuset złotych, a tu kolega mi linka przysyła. Jest na innej aukcji za 19,99 zł w opcji „kup teraz”. No i to spowodowało, że zacząłem nabierać dystansu i z czasem ilekroć zobaczyłem, że AdrianSmith się pojawia to aukcję odpuszczałem.
Co ciekawe poznałem gościa przy okazji koncertowych wojaży. Okazało się, że nie był żadnym podbijaczem, ale maniakalnym fanem i kolekcjonerem, kilka lat starszym ode mnie. Ot, postanowił w kwiecie wieku ziścić swoje młodzieńcze fantazję i kupował płyty na potęgę. Pewnie wciąż kupuje, bo z takiego stadium choroby raczej już się nie wychodzi. Żartowaliśmy zresztą, że jakbym ożenił się z jego córką to moglibyśmy połączyć kolekcje i stalibyśmy się prawdziwą potęgą na skalę światową.
Płyta, której nie ma
Od kilku lat w zasadzie nie biorę udziału a żadnych aukcjach. Wszystkie płyty, których najbardziej pragnąłem już mam na półkach. Koncentruję się głównie na nowościach – od czasu do czasu uzupełnię jakiegoś starocia lub na nowo kupię posiadaną już płytę, gdy wyjdzie w atrakcyjnej reedycji.
A na te wszystkie wspominki wzięło mnie gdy przyszła dziś do mnie płyta MORTIIS – „Perfectly Defect”. Ten album jest dostępny tylko w wersji cyfrowej, nie został wydany w innej formie przez żadną wytwórnię. Trochę się zmartwiłem bo lubię MORTIIS, a płacenie za mp3 jest zdecydowanie poniżej mojej godności. Odpuściłem więc ten materiał, choć z żalem bo próbki na Youtube były obiecujące. Nieoczekiwanie jednak jakiś czas temu nawiązałem kontakt z człowiekiem, który pomaga im w promocji. Zdradził mi, że zespół samodzielnie zrobił CD w nakładzie 100 egz., które były rozprowadzane podczas koncertów i jeszcze kilka sztuk im zostało. No i tak od słowa do słowa, dzięki uprzejmości tego człowieka dziś dostałem przesyłkę z Norwegii adresowaną przez samego księcia z długim nosem. Wydawnictwo skromne, poligrafia uboga – ale jest kawałek plastiku, który można wepchnąć do odtwarzacza oraz autografy na froncie na pamiątkę. Cieszę się jak za starych dobrych czasów.
Maria Konopnicka