Nadszedł wreszcie czas aby napisać o płycie od której mój „Welcome to the Morbid Blog” wziął swoją nazwę. W 2011 roku Vader wypuścił album, dzięki któremu stałem się fanem zespołu. Lubiłem już ich wcześniejsze wydawnictwa (zwłaszcza dema oraz album „Revelations”), ale to właśnie „Welcome to the Morbid Reich” sprawił, że ten zespół autentycznie pokochałem i na każdy kolejny materiał czekałem/ czekam z niecierpliwością.
„Welcome to the Morbid Reich” jest tak jakby kolejnym rozdziałem w historii Vader. Zdawać by się mogło, że zespół narodził się tu na nowo. Ponownie nabrał mocy, widać ukłony w stronę „Necrolust” i „Morbid Reich” oraz pierwszych płyt. Brzmienie jest potężne, przestrzenne, kipiące energią. Niechybnie miała miejsce transfuzja świeżej krwi, krwi która na nowo napędziła tę bestię. Na tym krążku zaczęła wybijać się pewna chwytliwość i nieco bardziej wyczuwalna thrashowa estetyka spod znaku Slayer, która wcześniej nie była przez grupę tak znacząco eksploatowana. Znakomicie prezentują się pojedynki gitarowe między Peterem, a Pająkiem. Solówki pierwsza klasa! Kawał dobrej roboty za garami odwalił też Paweł Jaroszewicz, sekcja rytmiczna to istny taran który miażdży każdą napotkaną przeszkodę!
Na limitowaną edycję płyty, składa się 14 kompozycji (z czego dwa covery jako bonus do tego wydania), z których wyróżniłbym następujący po intrze, tytułowy „Welcome to the Morbid Reich”, najdłuższy, pełen zmian tempa „I Am Who Feasts Upon Your Soul”, „Lord of Thorns” z prostym, nośnym refrenem oraz wieńczący album „Black Velvet and Skulls of Steel”, który wyróżnia się czasem wręcz heavy metalowym feelingiem. Warto też wspomnieć o ponownie nagranym i podrasowanym brzmieniowo „Decapitated Saints”, wyszedł przednio i nie musi wstydzić się zestawienia z oryginałem.
Kolejna sprawa do bardzo udana, klimatyczna okładka autorstwa Zbigniewa Bielaka, który tworzył artworki min. dla Mayhem, Ghost, Watain, Paradise Lost. Dzieło mocno nawiązuje do grafik z dema „Morbid Reich” czy chociażby epki „Sothis”. Pasuje tutaj jak ulał i wyśmienicie wieńczy całość.
Co się tyczy końcowych refleksji, nie brakuje osób, które stękają na obecne oblicze Vader, no ale wiadomo, każdemu się nie dogodzi. Ważne, że zespół robi konsekwentnie to co mu się aktualnie widzi nie oglądając się na nikogo. Wiadomo wtedy, że jest to sztuka szczera do bólu. Do mnie to trafiło i cieszy mnie, że ich gra idzie obecnie w takim, a nie w innym kierunku. Wracając do opisywanej płyty, cóż, jak dla mnie rewelka! Kolejny monument w dyskografii Vader!
Przemysław Bukowski