Od tej płyty zacząłem niegdyś swoją przygodę z Running Wild, i choć moim numerem jeden jest u nich „Death or Glory”, to do „Pile of Skulls” mam największy sentyment. Wciąż, nieprzerwanie słucham jej z wypiekami na twarzy, ani jednego słabego utworu, ani jednego zbytecznego dźwięku, dzieło kompletne i tak niesamowicie nośne, że nie sposób po przesłuchaniu nie nucić pod nosem tych numerów, czy nawet śpiewać je razem z zespołem podczas słuchania.
Po genialnym „Blazon Stone” (czy właściwie Running Wild nagrał jakąś kiepską płytę między swoim powstaniem, a 2000 rokiem?) nastąpiła drobna zmiana w składzie, nie tyle co odszedł AC (zmieniony przez znanego już dobrze Schwarzmanna), ale na stanowisku basisty w miejsce Jensa Beckera pojawił się Thomas Smuszyński. I wpasował się znakomicie. Zawsze uważałem Beckera za jeden z filarów Running Wild- jego partie basu to istna poezja na każdej z nagranych z nim płyt, ale Thomas okazał się godnym następcą i też pokazał klasę, a przede wszystkim wyczucie tego co grało RW. Został przyjęty do grupy praktycznie z marszu. Tak w ramach ciekawostki, Kasparek wspomina jakoby Jens i AC chcieli iść w bardziej komercyjne granie pokroju Van Halen czy Bon Jovi, na co (wyobraźcie sobie ich zdumienie) On i Axel nie mogli się zgodzić. Dlatego też potrzebne były drobne zmiany w składzie, aby można było iść za ciosem „Blazon Stone”.
„Pile of Skulls” jest kolejnym krokiem naprzód w brzmieniu Running Wild, mamy tu większy nacisk na sekcję rytmiczną, jest mocarniej, zadziorniej, ale i bardziej melodyjnie za jednym zamachem. Wszystko sprawia, że mamy tu same metalowe hiciory oraz olbrzymi klasyk w postaci „Treasure Island”. Niesamowity, bardzo klimatyczny (cała płyta mogła by być ścieżką dźwiękową do jakieś dobrego filmu o korsarzach, a sama okładka autorstwa Marshalla wieńczy temat, atmosfera jest tu nie do podrobienia) drugi po „Battle of Waterloo” tak rozbudowany utwór w repertuarze zespołu. Jest to także ich najbardziej naszpikowane piracką tematyką dzieło.
Czego można chcieć więcej? Grupa pokazała, że w zdominowanych Death i Black Metalem latach 90-tych wciąż powstawały potężne heavy metalowe albumy, a niestety docenione dopiero po latach. Dla mnie bezapelacyjnie pierwsza trójka Running Wild i płyta na której zespół jest w szczytowej formie!
Przemysław Bukowski