Ostatni gasi światło – tak w zasadzie można by podsumować trzecią i ostatnią w katalogu zespołu płytę. Zanim jeszcze wystygły pierwsze wytłoczone winyle muzycy Elf spakowali walizki i przenieśli się z przydrożnego motelu do Sheratona – Elf został rozwiązany a na jego gruzach wyrosła późniejsza legenda hard rocka.

Co prawda, wkład Elf (nie liczę oczywiście Ronniego Jamesa Dio) ograniczył się do pierwszej płyty Rainbow, ale za to płyty genialnej, pełnej doskonałych melodii, pomysłów i mistrzowsko wykonanej. Być może to właśnie jakość debiutu Rainbiow wpływa na moją ocenę ostatnich dokonań Elf przed rozwiązaniem działalności. Bo jaka jest „Trying To Burn The Sun”? Cóż, muzycy trzymają poziom. Tyle, że jest to poziom „Carolina County Ball” a nie ich eponimicznego albumu z 1972 roku.
Płyta jest przeciętna. Odrobinę lepsza od poprzedniej, ale niewiele to zmienia. Można co prawda wskazać utwory wyróżniające się, jak „Good Time Music” czy „Shotgun Boogie” ale i one nie mają szansy porwać słuchacza. Jest to niejako muzyka tła, nieprzeszkadzająca ale i nie przykuwająca uwagi. Ponownie zabrakło pomysłów i odwagi stylistycznej, pozwalającej poszerzyć odrobinę zakres prezentowanych blues rockowych zagrywek. Gdyby zapytano mnie jednak, czy warto płyty Elf mieć w swojej kolekcji odpowiedziałbym – oczywiście, że tak. Przede wszystkim debiut, ale i dwa następne longplaye stanowią, do pewnego stopnia, ciekawy obraz epoki muzycznej, w której powstawały. Formacja przytłumiła niestety iskrę Bożą, która towarzyszyła im na etapie nagrywania pierwszej płyty, ale nadal mamy do czynienia z przynajmniej przyzwoitymi dokonaniami. Poza tym Elf jest, bądź co bądź, przyczynkiem do historii rocka pisanej złotymi zgłoskami.
Kuba Kozłowski, Ocena 3+
U nas obowiązuje skala szkolna:
1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu

(Łącznie odwiedzin: 94, odwiedzin dzisiaj: 1)