Nie tak znowu wiele jest materiałów równie wyjątkowych i charakterystycznych, niedających się zaszufladkować, jak demo Katatonii „Jhva Elohim Meth” („Jhva Elohim Meth… the Revival” w wersji MCD). Łączyło black metalowy wizerunek z muzyką, która była wypadkową wpływów Paradise Lost z płyty „Gothic”, Tiamat z „Sumerian Cry” oraz elementów Bathory, poszerzając to o niezwykłą atmosferę, zróżnicowane linie wokalne i sporo drobnych zawiłości czy elementów akustycznych.

Wszystko utrzymane w wolnych i średnich tempach. Sam zespół określał się wtedy mianem Gothic Black Metalu, aby odciąć się od powszechnej mody na Death Metal, jaka panowała wtedy w Szwecji (1992). Na niniejsze demo składa się 5 kompozycji o jakości o wiele lepszej niż typowe demo. Jest to poniekąd zasługa Dana Swano. Jeszcze wtedy nie miał najlepszego sprzętu, ale był bardzo zaangażowany w to, co zaproponowała Katatonia, w ich wizję i muzykę. Mamy tu 2 instrumentalne, klimatyczne miniatury, kolejno otwierające i zamykające materiał oraz 3 pełne, stosunkowo rozbudowane utwory, łączące wszystkie te cechy i elementy, o których wspomniałem już na początku. Bliskie Black Metalowi wokale, mocarne, melodyjne Doom/Death Metalowe riffy, klawiszowe tła oraz okazyjne zmiany tempa urozmaicające każdy z utworów. Aż dziw bierze, że twórcy mieli po 16-17 lat, gdy tworzyli tę muzykę (Jonas Renske i Anders Nystrom).

Z nagrywaniem ścieżek perkusji wiąże się pewna warta wspomnienia ciekawostka. Jonas nie był jeszcze na etapie dostatecznego opanowania szybkich partii swojego instrumentu, więc zespół zrezygnował z takowych w swoich utworach, zastępując je wolniejszymi, dzięki czemu materiał nabrał tego charakterystycznego sznytu i oryginalności, tego mocarnego brzmienia. Jonas wspomina, że byli pod ogromnym wrażeniem tego, co udało im się nagrać, jak to wszystko brzmiało, nie mogli uwierzyć, że to oni. Cieszyli się również, że zrezygnowali z szybszych partii perkusji. Z pewnością to, co pokazali na „Jhva Elohim Meth” nie było już poziomem demówkowym, a wręcz albumowym. Chwaliły ich takie grupy jak chociażby Unanimated, z którym udało im się spotkać podczas koncertów.

Demo wydał sam zespół, na początku w limicie 100 sztuk na niebieskiej kasecie i tylko w ok. 20 pierwszych egzemplarzach pojawiły się zdjęcia zespołu (w 1993 pojawiły się jeszcze kolejne kopie na czerwonej i przezroczystej kasecie, osiągając w sumie koło 500 wydanych egzemplarzy). Wersję CD wydało w tym samym roku – 1992 – VIC Records (takie wydanie posiadam). Charakterystyczna była również szata graficzna, jak i sama wkładka (było to możliwe dzięki mężowi ciotki Jonasa, który pracował w agencji reklamowej i pomógł chłopakom). Tajemnicza postać zdobiąca okładkę to nikt inny jak Anders. Jonas zrobił zdjęcie pod księżyc, w ruchu, co dało właśnie taki efekt.


„Jhva Elohim Meth” było sporym sukcesem i o Katatonii zaczęło się robić głośno, nie tylko na lokalnej scenie. Zaczęli pojawiać się w zinach, pojawiły się szanse na pełny album i poszerzenie zespołu, ale to już inna historia. Materiał ten jest dla mnie osobiście największym osiągnięciem Katatonii niemal w każdym aspekcie. Mam wrażenie, że nigdy potem nie udało im się stworzyć czegoś, co tak niesamowicie łączyło młodzieńczą energię i pasję, pragnienie grania z ich muzycznym kunsztem. Dla mnie to majstersztyk i klasyk w jednym.

Przemysław Bukowski

(Łącznie odwiedzin: 640, odwiedzin dzisiaj: 1)