Długi czas nie potrafiłem wybrać swojej ulubionej płyty z dorobku Candlemass (niesamowicie trudna sprawa, bo każda jest autentycznie świetna), a to raz szala przechylała się na rzecz „Nightfall”, raz na „Ancient Dreams” aby w końcu zatrzymać się przy „Tales of Creation”. Jest to chyba obecnie najmniej doceniana płyta „wynalazców” Doom Metalu z pośród ich czterech klasycznych wydawnictw, a moim zdaniem najbardziej dojrzała, najbardziej dopracowana i zbalansowana w zestawieniu z trzema poprzednimi, notabene genialnymi albumami.
W swoim czasie sławę przyniosły zespołowi „Epicus, Doomicus, Metallicus”, który momentalnie zwrócił na siebie uwagę metalowej braci, oraz „Nightfall” po wydaniu, którego o Candlemass pisała już cała prasa w temacie, zbierali same pozytywne recenzje, a co za tym idzie koncertów nie brakowało. „Ancient Dreams” już tak nie zachwycił krytyki, opinie były tu różne (zachodzę w głowę dlaczego), ale już w tamtym czasie zespół zdążył zbudować sobie liczną i wierną grupę fanów. Rok 1989 przynosi „Tales of Creation” o którym dziś mowa. Album ponownie odzyskał pole utracone nieco poprzednią płytą, ponownie krytyka wypowiadała się w samych superlatywach, a grupa była wciąż u szczytu swojej popularności dzieląc deski scen min. z Motorhead, King Diamond, Savatage, Liege Lord czy Europe.
Leif Edling wspomina, że prace nad konceptem „Tales of Creation” zaczęły powstawać jeszcze za czasów Nemesis, w latach 1984-85, ale nie zostały wtedy ukończone. Wraz z nadejściem czwartego albumu pomysł znów powrócił i doczekał się realizacji. Wspomniałem wcześniej, że uważam ów album za najbardziej zbalansowany jeżeli chodzi o klasykę Candlemass. Zawiera wyraźnie równą dawkę utworów nieco szybszych oraz tych wolnych walcowatych, a za razem epickich z jakich zespół słynie najbardziej, zamiast zatapiać się przede wszystkim w transowych odmętach wolnych kompozycji. Jeżeli chodzi o te bardziej energetyczne numery to mamy tu genialny „Dark Reflections” (mój faworyt z całego dorobku Candlemass, niesamowicie porywający, ciary i co tylko), szarżujący (!), instrumentalny „Into the Unfathomed Tower” oraz dwa nieco wolniejsze, ale o konkretnym miarowym tempie, „Under the Oak” (klasa!) oraz „A Tale of Creation” (poziom epickości sięgnął tu zenitu). Pozostała część materiału to wolne majestatyczne kompozycje utrzymane w typowym dla zespołu ponurym, refleksyjnym, acz podniosłym klimacie.
Tak oto dostajemy płytę doskonałą. Nawet brzmienie jest najbardziej dopracowanym spośród dorobku szwedów z Marcolinem na pokładzie (pomijam tu rzecz jasna „Candlemass” bo ciężko w tym przypadku dokonywać porównania ze względu na zbyt duży odstęp czasowy), jest klarowne i mocne co w takim graniu jest swoistą kropką nad „i”. Uważam, że „Tales of Creation” w pełni ukazuje, iż kultowy status jakim grupa może się poszczycić jest w pełni zasłużony. Jest to dzieło, którego nie trzeba polecać, a które najzwyczajniej trzeba znać. Kanon Doom Metalowej sztuki i perła w koronie Candlemass!
Przemysław Bukowski
Zapraszamy do bloga Autora – welcometothemorbidblog.blogspot.com