To, że Zappa jest mistrzem parodii i wprawnym, chociaż odwołującym się do mocno zwulgaryzowanego języka, komentatorem społecznym wiadomo nie od dzisiaj. Kto miał okazję wsłuchać się w albumy muzyka, ten wie w jaki sposób Frank buduje swoje poszatkowane, niespójne ale fascynujące uniwersum będące odbiciem w krzywym zwierciadle bolączek i absurdów otaczającej rzeczywistości. Nie ważne zresztą, czy sięgniemy po albumy nagrane z The Mothers Of Invention czy solowe (pomijając jego kilka, bardzo udanych, jazz-rockowych wycieczek, jak np. „The Grand Wazoo”). Zappa zawsze był typem osoby zajmującej w zatłoczonym pomieszczeniu miejsce z tyłu sali. W końcu to właśnie stamtąd rozciąga się najlepszy widok na wszystkie irytujące zachowania stadne pozostałych osób.
Wysoko rozwinięte zdolności obserwatora należą zresztą do najmocniejszych punktów w szerokim repertuarze Zappy. Często jednak sprowadzone zostają do kategorii przesyconych seksualnością i wulgaryzmami krotochwilnych paszkwili, którymi tak naprawdę nigdy nie były. A w każdym razie nigdy nie były nimi przede wszystkim. Prosty, inteligentny i celowo uproszczony język, którym Zappa opisuje najróżniejsze przejawy społecznej dewiacji i konformizmu powoduje, że łatwo podejść do twórczości muzyka jako do infantylnych wynurzeń klauna. I ja się z tym do pewnego stopnia zgodzę – Zappa był klaunem – i to mocno świadomym swojej roli. Tyle, że w jego przypadku mamy do czynienia ze śmiechem przez zaciśnięte zęby, kryjącym pogardę i poczucie własnej wyższości. Humorem, który poprzez swoją (czasami prostacką) formę jeszcze bardziej uwypuklał niezwykle kąśliwe i bezkompromisowo szczere komentarze Zappy, odnoszące się do kondycji społeczeństwa ameryki przełomu wieków. Tym właśnie jest rock opera „Joe’s Garage” – komentarzem krytycznym i nasiąkniętym jadem – kryjącym się co prawda na dnie beczki pełnej komedii absurdu. Komentarzem uderzającym w zakłamanie religii, rządu oraz biznesu rozrywkowego. Czyli jest tu wszystko. I chyba właśnie ten przesyt przekazu stanowi największą bolączkę albumu. „Joe’s Garage”, wypuszczono początkowo w postaci dwóch albumów (jednego podwójnego) co pomagało w świadomym przyswojeniu treści płyty. Podział na części jest tu niezwykle ważny gdyż po prostu pozwala lepiej odnaleźć się w gąszczu wątków i dygresji. Wydanie z lat 80. upchnięte na dwóch krążkach CD jest już wersją odrobinę ciężkostrawną.
Za oś przedstawianych wydarzeń Zappa obiera fikcyjne działania rządu zmierzające do zdelegalizowania muzyki. Ustami „Głównego obserwatora” – zapewniającego słuchacza, że jego głównym zadaniem jest wdrażanie praw nie przyjętych jeszcze przez rząd oraz dążenie do pełnego zunitaryzowania społeczeństwa – Zappa wskazuje, że to właśnie muzyka – a więc nieskrępowana możliwość ekspresji i konsumpcji tejże ekspresji przez słuchacza – rozpala w ludziach iskierkę buntu. Z czym bowiem łączy się muzyka? Z tańcem, z rozrywką, zabawą i zapomnieniem. Z czym wiąże się granie muzyki? Z życiem w trasie nieskrępowanym konwenansami, oddawaniem się chwilowym romansom, zażywaniem narkotyków i nadużywaniem alkoholu. Innymi słowy funkcjonowaniem poza ramami społecznymi. „Jeżeli historia opowiedziana na płycie wydaje się wam odrobinę niedorzeczna” – pisze Zappa w swoim komentarzu do albumu – „To cieszcie się, że nie żyjecie w wesołych krajach, w których, w tym właśnie momencie, muzyka zostaje poddana ścisłej kontroli albo zostaje całkowicie zakazana”.
I faktycznie. W roku 1979 po rewolucji islamskiej w Iranie muzyka popularna stała się nowym, groźnym wrogiem zapatrzonych w Boga władz. Co ciekawe mimo upływu lat kwestia ta powraca niczym bumerang a w roku 2005 decyzją ajatollaha Chamenei’ego z radia i telewizji zniknąć miała muzyka zachodnia. Chociaż więc świat przedstawiony na płycie Zappy jest światem przerysowanym, niemal kreskówkowym i pełnym absurdów (bardzo silnie zakorzenionych jednak w naszych tradycyjnych społeczeństwach) nie jest to świat odległy od realiów. Właśnie dlatego historia przedstawiona przez Franka – chociaż na pierwszy rzut oka głupia i chaotyczna – oprócz śmiechu zmusza do zmarszczenia czoła i zastanowienia się, dlaczego w tych przejaskrawionych, infantylnych postaciach i szalonych sytuacjach dostrzegamy aż tyle prawdy.
Z czym mamy do czynienia? Z atakiem na zapędy rządów do kontrolowania wszystkiego i wszystkich (wszystkie niemal „przemowy” Central Scrutinizer’a), pogardą dla odruchów stadnych nakazujących ludziom zachowywać się w konkretny sposób w konkretnej sytuacji (tym bardziej, jeżeli towarzyszą nam inni ludzie oczekującej takiej a nie innej reakcji). Zappa nie odmawia sobie również przyjemności napiętnowania dwulicowej natury purytańskich dziewcząt i chłopców ameryki wyzbywających się ciężkich okowów religijnej moralności przy pierwszej nadarzającej się okazji. Mamy tu także, wciąż bardzo aktualne (obecnie może nawet bardziej, niż w latach 70.) piętnowanie nie licujących z religijnym powołaniem zachowań katolickich księży. Dalej to, z czym Zappa spotykał się na co dzień: puste i dekadenckie bytowanie środowisk artystycznych oraz osób muzykom towarzyszących – gotowym zrobić wiele (rezygnując z własnej godności) aby tylko poczuć się częścią „artystycznej bohemy”. Na „Joe’s Garage” znajdujemy również krytyczne, boleśnie prześmiewcze (chociaż tu Zappa miał chyba najłatwiejsze zadanie) rozprawienie się z pseudo religijnymi sektami pokroju „kościoła scjentologii”. Wszystko to komentowane i wyjaśniane słuchaczowi robotycznym głosem przez wspomnianego już „Głównego obserwatora” ślepo argumentującego, że każde zło, upodlenie moralne, każdy wybryk i dewiacja biorą się u swojego podłoża z frywolnego charakteru muzyki. Swoją drogą ciekawe jak zareagował by Zappa anno domini 1979 gdyby wiedział, że kilka lat później toczyć będzie zażarte walki z Tipper Gore i innymi członkiniami Parents Music Resource Center dążących do pośredniej cenzury muzyki – poprzez naklejki informujące o zawartości lirycznej danego albumu.
Fakt, że satyra Zappy okazała się tak trafna i życiowa potrafi zadziwić. Jasne, być może siła oddziaływania płyty mogłaby być odrobinę większa, gdyby nie wszędobylskie nawiązania do fellatio („Catholic Girls”, czy „Crew Slut”), chorób wenerycznych („Why Does It Hurt When I Pee”), sado-masochizmu („Sy Borg”) i poddanie narracji absurdalnemu ciągowi przyczynowo skutkowemu. To jednak właśnie dzięki absurdowi oraz lekkości przekazu (na płytę trafiły jedne z najbardziej melodyjnych utworów w karierze muzyka -co nie znaczy jednak, że utwory te nazwać można prostymi) nie czujemy się obiektem dziadowskiego moralizowania. Frank Zappa nie chce moralizować. Jestem przekonany, że było mu absolutnie obojętne czy jego wizja świata trafi słuchaczowi do przekonania. Dlatego właśnie trafia. Uniwersum Zappy pełne jest dziwacznych, przerysowanych, często obleśnych sytuacji, które przyjmowane są przez postacie zamieszkujące owe uniwersum jako coś niemal oczywistego. Zabawa z księdzem w piwnicy na zakrystii po kazaniu? Nic szczególnego („Catholic Girls”). Z kolei radosne zaśpiewy zespołu namawiającego młodą panienkę do tego aby została ich „załogową dziwką” spuentowane zapewnieniem „pokochasz to, to prawdziwy sposób na życie” boleśnie oddaje sposób myślenia groupies lat 70 („Crew Slut”). Dodajmy tylko, że owa dziewczyna należy do najbardziej aktywnych, nomen omen, członkiń młodzieżowej organizacji katolickiej. Iście symboliczny gwałt na młodym muzyku przez oficjeli wydawniczych po tym jak wszyscy trafili za kratki wraz z delegalizowaniem muzyki – normalka („Keep It Greasy”). Ironiczny opis konkursu mokrego podkoszulka prowadzony przez byłego duchownego („Fembot in a Wet T-Shirt”) I tak dalej i tak dalej. A jednak ten potok – pozornie – bzdur i głupot trafia do wyobraźni. Bardzo szybko zdajemy sobie bowiem sprawę, że Zappa z niezwykłą, przenikliwą inteligencją opisuje sytuacje i osoby, które mogły zachować się w opisanych sytuacjach bardzo podobnie – chociaż oczywiście niektóre wydarzenia należy traktować symbolicznie. Jedynym zabiegiem muzyka było zinfantylizowanie charakterów przedstawianych przez siebie postaci oraz nakazanie im mówienia otwarcie tego, co w realnym świecie ludzie najwyżej myślą, poddając się werbalnie obowiązującym konwenansom. Efekt końcowy jest jednak dokładnie taki sam.
Kuba Kozłowski
Ocena: 5-