Tym razem tekst bardziej nietypowy, bo mniej w nim o samej historii utworu, a więcej o moich osobistych przeżyciach. Pamiętam, że po raz pierwszy o New Model Army usłyszałem kilka dekad temu, kiedy w wieku trudnym obecnie do określenia u babci (pamiętam to doskonale) na jednym z niemieckich programów (bo babcia miała kablówkę) zobaczyłem teledysk do utworu „Here Comes The War”. Duszny klimat, niepokojący wokal i przeszywające instrumentarium wydawały się dla dzieciaka poniżej 12 lat życia czymś niezwykłym.
Siedziałem sobie i podrygiwałem do utworu w rytm muzyki. Zauważył to mój ojciec, który później nagrał mi składankę na którą trafił również NMA. To była wybitna składanka, na którą trafiły same moje ulubione wówczas utwory. Niestety, nie jestem jej już w stanie odtworzyć chociaż pamiętam, że po „Here Comes The War” pojawiał się „This Is Not America” Bowiego i Pata Metheny’ego – do teraz oba utwory są w mojej głowie nierozerwalnie złączone. Co do pozostałych utworów pamięć jednak zawodzi. Na pewno jednak często wracałem do „Here Comes The War” łączącego punkowe zaangażowanie muzyków z czystym, wyważonym chociaż miejscami wściekłym wokalem Justina Sullivana i wspaniałą, poruszającą, jazgotliwą melodią.
Było tu wszystko: intrygujący, inteligentny tekst (chociaż tłumaczeniem NMA zająłem się dopiero dużo później), szorstka gitara, dobra sekcja rytmiczna i, przede wszystkim, klimat -niepokojący, onieśmielający, świdrujący umysł wraz z pierwszymi drażniącymi dźwiękami syren (?) rozpoczynających kompozycje. Akurat na „Here Comes The War” i całej płycie „The Love of Hopeless Causes” – albumie nierównym i zawodzącym oczekiwania co większych purystów – zabrakło charakterystycznego dla zespołu pierwiastka folkowego. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo w tamtym momencie, siedząc przed telewizorem u babci nie zdawałem sobie sprawy, że folk zrósł się z twórczością NMA w dość wyraźny sposób. Dla mnie liczyła się szczera wściekłość i emocje, wyrażane przez Sullivana. „Give Us Liberty Or Give Us Death – Here Comes the War!”. New Model Army potrafili dać upust swoim społecznym zapatrywaniom I skomentować rzeczywistość w sposób docierający do ludzi z różnych sfer społecznych nie uciekając się równocześnie do przesady, nie atakując zmysłów kanonadą dźwięków (każdy utwór NMA wydaje się być w pewien sposób ascetyczny). Nigdy też nie popadali w pastisz, idea i zaangażowanie społeczne (którego generalnie nie lubię w muzyce) nie zaślepiło im oczu i nie stali się własną karykaturą. Innymi słowy nigdy, przenigdy mnie nie zawiedli. Ani na „Love Of Hopeles Causes” ani na „Eight” czy „Between Dog and Wolf” ani najnowszym “Winter”. Nigdy. Co nie znaczy, że w ich dyskografii nie można wskazać płyt przełomowych. Bez wątpienia takim właśnie albumem jest „Thunder And Consolidation”. A który utwór na „Thunder And Consolidation” robi największe wrażenie? Nie będę silił się na oryginalność – „Vagabonds”. Piosenka bliska wszelkim ideałom.
O ile poznałem ją na długo po „Here Comes The War” i z tego względu nigdy nie wskoczyła na pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu, to bezustannie wywołuje ona gęsią skórkę na moich rękach. Opowiem jeszcze jedną historię: w roku 2017 na Przystanku Woodstock na którym byłem, o dziwo, służbowo, tylko na jeden zespół czekałem i tak układałem swój grafik, aby w pełni móc spędzić czas pod sceną. Przystanek Woodstock z festiwalem muzycznym ma moim zdaniem nadal jedyną wspólną cechę w postaci nazwy (którą zresztą obecnie zmienia) – myślę, że 80% ludzi nie zwróciłoby uwagi, gdyby koncerty w ogóle zlikwidować. Publika najchętniej bawi się przy rzeczach prostych, łatwych i przyjemnych, co było niestety widać na koncercie New Model Army. Było nas niewielu. Ba, w zasadzie mniej o 70% od obłożenia na przykład takiego Hey. Trochę ludzi pod sceną a za nami olbrzymie puste pole. Ale każdy z uczestników występu (KAŻDY) znał utwory na pamięć, tańczył bawił się i wtórował Sullivanowi. Dało czuć się wyraźny entuzjazm fanów, których zespół nie ma może zbyt dużo, ale ci, który muzykom towarzyszą, są jednymi z najbardziej oddanych na świecie. To, co działo się przy „Vagabonds” należy postrzegać raczej w charakterze święta, niż zwykłego muzycznego wydarzenia. Było naprawdę wspaniale, a zespół zabrzmiał dokładnie tak, jak na albumie (oczywiście plus rozszerzone improwizacje), co również znamionuje klasę wykonawcy.
Po koncercie odświeżyłem sobie dyskografię zespołu, na dłużej zatrzymałem się przy „Thunder And Consolidation”, wsłuchałem się dokładnie w kilka najnowszych płyt i nadal zachodzę w głowę, co też takiego uniemożliwiło New Model Army wbić się w świadomość niedzielnego słuchacza. NMA przy całej swojej wiarygodności i specyficznej formie uprawianej muzyki pozostali zawsze zespołem przyjaznym radiu, a te o nich zapomniało. Nagrywali płyty, potrafiące zaangażować słuchacza chętnego do poświęcenia im kilkudziesięciu minut, ale nagrywali również singlowe genialne utwory, które z kolei powinny przyciągnąć uwagę ludzi, dla których muzyka jest tłem innych czynności. Mam wrażenie, ze jednak i jedna i druga kategoria słuchaczy o New Model Army zapomniała, co wydaje mi się co najmniej niesprawiedliwie. Nie o to chodzi, żeby Justin Sullivan wymagał czegoś więcej, niż zdołał uzyskać pchając do przodu swój mały zespół. Wokalista, kompozytor i dobra dusza New Model Army jest punkiem z krwi i kości, jemu poklask niepotrzebny. Tyle, że tworzona przez niego muzyka po prostu na to zasługuje.
Kuba Kozłowski