Mijały tygodnie, miesiące i lata odkąd zimową porą Rozalka wyszła po drewno i nigdy nie wróciła. Nie można powiedzieć, aby pogodził się ze stratą. Raczej przywykł do niej, jak przywyka się do bólów fantomowych w odrąbanej ręce. Myśl o nieszczęściu i przerażającym losie żony wdzierał się jednak w głowę. Nigdy bowiem nie udało się stwierdzić, co się z Rozalką stało. Nie odnaleziono ciała. Nie złapano sprawców. Rozalką pochłonął las i złożył w gęstej ściółce jesiennej zgnilizny niczym wotum dla bogów.
Mijały lata a w życiu mężczyzny nastał wywalczony z trudem spokój. Rutyna. Oddanie codziennym żmudnym obowiązkom, których ciężar odrywał myśli od przeszłości. Od lat już sam chodził po drewno. A jednak coś się zmieniło. Gobelin.
Gobelin, jedna z nielicznych cennych rzeczy w jego chacie należał od wieków do rodziny. Nikt już nie pamiętał skąd się wziął ani kto go nabył. Nie było zresztą kogo o to zapytać. Gobelin stał się częścią jego świata. Po prostu był tam i trwał niewzruszony. Przedstawiał sielski krajobraz – dorodne zborze, gospodarska chata, potok. Bardzo miły dla oka i naiwny temat. Artysta nie uwzględnił jedynie postaci ludzkich. Na gobelinie królowała natura.
Tyle, że nie było to już prawdą. W oddali na horyzoncie gobelinu stała postać, szorstka i prosta. On nie wiedział, kiedy się tam pojawiła. Nie zwrócił na nią wcześniej uwagi. Ale była tam. Kobieta.
Dni upływały a gobelin się zmieniał. Zmieniał się wyraźnie. Postać prymitywnej kobiety pierwotnie ledwo zarysowana gdzieś w oddali przybliżała się. W znoju i trudzie, krok po kroku zbliżała się do niego. Któregoś dnia podeszła na tyle blisko, że możliwym stało się spojrzenie jej prosto w oczy.
To była Rozalka.
Życie płynęło dalej. Samotność stawała się nie do wytrzymania. Poznał kobietę, miłą uczciwą prostą gosposię, która chciała i mogła dać mu odrobinę ciepła i szczęścia. Pojął ją za żonę. Gobelin nabrał krwisto czerwonego odcienia. Rozalia nie była zadowolona.
Postać na obrazie wyjęła nóż, myśli o najgorszym zaczęły kiełkować w jego głowie. Głosy stawały się coraz donośniejsze. Nakładały się na siebie, zmieniały i potężniały. Przekształcały się w głos Rozalki. Pewnego dnia zabrał swoją młodą żonę na skarpę nad morzem i zepchnął ją w mrok fal. Twarz Rozalki rozświetlił uśmiech.
Lata płynęły. Jego kości stawały się coraz bardziej zmurszałe a włosy siwe. Siły go puszczały. Tylko Rozalia się nie zmieniała. W końcu zaległ na łożu choroby. Umierał. Powoli i cicho. Rozalia przybliżyła się wyciągając swą trupią dłoń z gobelinu. Jej czarne, ubrudzone ziemią paznokcie dotknęły ciała. Jego dusza była wolna.
Lata mijały, o nim i o Rozalce zapomniano, dom popadł w ruinę a następnie przestał istnieć. Ostał się jedynie gobelin przedstawiający sielski krajobraz – dorodne zborze, gospodarska chata, potok. I dwoje kochanków złączonych w uścisku. Bardzo miły dla oka i naiwny temat.