Nazwa zespołu jest grą słów i nawiązuje do linii kolejowej Grand Trunk Western Railroad, przebiegającej przez Flint w stanie Michigan (USA) – rodzinne miasto muzyków. Szczyt popularności grupy przypadł na lata siedemdziesiąte. Mimo początkowo niechętnej krytyki zdobyli sporą popularność i bez trudu wypełniali stadiony publicznością wywodzącą się głównie z klasy robotniczej. David Fricke z magazynu Rolling Stone stwierdził wręcz, że nie da się mówić o rocku lat siedemdziesiątych nie wspominając o Grand Funk Railroad. Co ciekawe, wcześniej w tym samym czasopiśmie zespół miał wątpliwą przyjemność zwyciężyć w plebiscycie na najgorszy zespół rockowy świata. Jak tu wierzyć krytyce? Muzycy zapracowali na swą popularność częstymi koncertami, grając stosunkowo prostego i głośnego hard rocka, mocno opartego na R’n’B i bluesowych korzeniach. Stanowili udany przykład formuły power trio. Szczyt ich popularności przypadł na lata 1969-1976, później jeszcze krótko dwukrotnie powracali na scenę. Od roku 2000 koncertują w miarę regularnie, nawiązując do swych najlepszych lat.
Grand Funk bliżej poznałem dopiero kilkanaście lat temu. Dzięki jednemu z przyjaciół zwróciłem uwagę na cyklicznie wydawane reedycje ich kolejnych albumów. Muzyka wydawała mi się dziwnie znajoma i doskonale wpisywała się w moje nostalgiczne powroty do czasów, gdy wszystko wydawało się prostsze. Niewykluczone, że zetknąłem się z tą twórczością wcześniej, jednak dopiero teraz zacząłem z premedytacją szukać ich kolejnych albumów, a moja sympatia i uznanie dla dorobku zespołu sukcesywnie rosło. Na swój sposób byli pionierami. Sam Mark Farner, gitarzysta, wokalista i autor zdecydowanej większości ich repertuaru twierdzi, że trafili ze swą muzyką dokładnie pomiędzy pokolenie Hendrixa, Cream i Rolling Stones a Led Zeppelin, Aerosmith i Lynyrd Skynyrd. Siła ich twórczości tkwiła w prostocie. Brak w niej wydumanych solówek i filozoficznych tekstów. Mam wrażenie, że ta muzyka broni się po latach i niezbicie dowodzi, że zespół śmiało mógł dołączyć do panteonu ówczesnych gwiazd, stając obok Led Zeppelin i Black Sabbath i zadowolić wielu fanów dobrego rocka.
Tak naprawdę w świadomości słuchaczy zaistnieli po występie 4 lipca 1969 roku na Atlanta International Pop Festival, gdzie jako mało znany zespół zagrali za darmo obok takich gwiazd jak Blood, Sweet & Tears, Joe Cocker, Janis Joplin oraz Creedence Clearwater Revival. W jednej chwili stali się sensacją. Nie dość, że zaproszono ich na kolejną edycję imprezy, to dwa tygodnie później podpisali kontrakt z Capitol Records (dziś wchodzącą w skład grupy Universal Music). Szybko wypracowali własny, łatwo rozpoznawalny styl i jeszcze w sierpniu tego samego roku wydali pierwszy album, zatytułowany On Time. Mimo, że opinie krytyki były dość powściągliwe, to płyta szybko zyskała miano złotej. W tym samym roku nagrali kolejny album Grand Funk, a w połowie 1970 roku wyszła trzecia płyta Closer to Home, która w USA dotarła do czwartego miejsca na liście najlepiej sprzedających się albumów. Warto zauważyć, że wówczas produkcja czarnego krążka zajmowała niewiele czasu, a efekty często zdumiewają do dziś. Grupę wówczas tworzyli Mark Farner (g, voc), Don Brewer (dr, voc) i Mel Schacher (b). Po debiucie ruszyli na południe, w trasę, która obejmowała Texas, Georgię i Alabamę oraz wschodnie wybrzeże.
Dobrze się stało, że wytwórnia Universal Records postanowiła przypomnieć dorobek zespołu w dwóch przyzwoicie wydanych boxach, obejmujących najlepsze lata, czyli okres 1969-1976. W każdym z nich znalazło się sześć katalogowych albumów z bonusowymi utworami, w oryginalnych rozkładanych okładkach przypominających wydania analogowe oraz kilkunastostronicowa broszura. W pierwszym ze wspomnianych pudełek znajdziemy krążki On Time (1969), Grand Funk (1969), Closer To Home (1970), Live Album (1970), Survival (1971) i E Pluribus Funk (1972), czyli pięć kolejnych albumów studyjnych i jeden koncertowy.
Muzyka Grand Funk Railroad oparta jest na bluesowych przesterowanych riffach i stosunkowo prostych tekstach. Nie brzmi tak mocno jak Black Sabbath i nie przypomina też The Allman Brothers Band. Jest nieco łagodniejsza, bardziej melodyjna i bogatsza w harmonie wokalne. Nie mam zamiaru rozwodzić się nad ich stylem, tego trzeba zwyczajnie posłuchać. Zespół stworzył indywidualne brzmienie. Mimo braku promocji radiowej oraz bardzo umiarkowanej reakcji dziennikarzy osiągnął sukces. Spośród ośmiu płyt wydanych do 1972 roku pięć zyskało miano platynowych, a pozostałe trzy osiągnęły status złotych. W początkach kariery mimo ogromnej popularności występów na żywo wydali tylko jeden album koncertowy. Płyta ukazała się w listopadzie 1970 roku. Materiał zarejestrowano podczas trasy promującej Closer To Home. Perkusista Don Brewer zaręcza, że zapis nie był w żaden sposób poprawiany w studiu. Tak wówczas grali na żywo, zresztą jak twierdzi próby i koncerty zabierały im tyle czasu, że poprawek i tak nie byłoby kiedy dokonać. Album przez wielu uważany jest za jedną z najlepszych podwójnych płyt koncertowych z tego okresu. Co ciekawe – nigdy nie zyskał uznania, na jakie niewątpliwie zasługuje. Myślę, że przyczyną mogła być wręcz jawnie okazywana niechęć prasy branżowej. Menadżer zespołu Terry Knight wcześniej wymyślił, że grupę powinien otaczać nimb tajemnicy. Wszelkich wywiadów udzielał samodzielnie, nie dopuszczając do zespołu żadnych dziennikarzy. Grupa osiągnęła ogromny sukces komercyjny, jednak ograniczenia stawiane mediom sprawiły że dla prasy muzycznej nie była wiarygodna.
O skali sukcesu może świadczyć choćby fakt, że w 1971 roku w londyńskim Hyde Park zagrali dla ponad stutysięcznego tłumu, a sześć dni później złamali sześcioletni rekord należący do The Beatles, sprzedając komplet miejsc na Shea Stadium w Nowym Jorku w ciągu zaledwie 72 godzin, podczas gdy Wielkiej Czwórce zajęło to kilka tygodni. Sami wprawdzie mówili o tym z dystansem, mając świadomość, że w ciągu owych sześciu lat system dystrybucji wejściówek uległ znaczącej poprawie. Warto też wspomnieć jeszcze o jednym fakcie. Początek lat siedemdziesiątych był czasem eskalacji wojny w Wietnamie. Zespół nie krył swego negatywnego stanowiska wobec konfliktu, dając temu wyraz choćby w piosence I’m Your Captain, która znalazła się na płycie Closer To Home. Utwór, mimo iż trwał blisko dziesięć minut trafił do Top 40 w USA, zajmując dwudzieste drugie miejsce. Co ciekawe, mimo niechętnego stosunku władz amerykańskich udało im się skorzystać z pomocy senatora Huberta Humphreya, który był wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w czasie prezydentury Lyndona Johnsona. Jego wstawiennictwo pozwoliło na zorganizowanie dwóch koncertów w lipcu 1971 roku w Niemczech, w bazie Schweinfurt oraz w Stuttgarcie dla blisko dziesięciu tysięcy żołnierzy oczekujących na wylot do Wietnamu. Scena mieściła się na ciężarówkach, a oświetlenie zamontowano na trzech czołgach… Wyglądało to dość groźnie, jednak jak twierdzą muzycy władze nie ingerowały w program koncertów. W 1973 ukazał się singiel poprzedzający płytę We’re An American Band. Piosenka stała się przebojem i dotarła do pierwszego miejsca w notowaniu Billboard Hot 100. W ciągu niespełna trzech lat zespołowi udało się sprzedać ponad dwadzieścia milionów płyt.
Pierwszy okres ich popularności dobiegł końca w momencie, gdy za nieczyste rozgrywki finansowe postanowili zwolnić swego managera Terry Knight’a. Kolejny etap kariery dokumentuje druga część zestawu, zawierająca również sześć płyt. Znalazły się w nim albumy Phoenix (1972), We’re An American Band (1973), Shinin’ On (1974), All The Girls In The World Beware!!! (1974), koncertowy Caught In The Act (1975) oraz Born To Die (1976). O ile Phoenix nie wykazywał najwyższych lotów, to drugi i trzeci album z tego kompletu według wielu fanów należy do szczytowych osiągnięć Grand Funk. W tym czasie profil grupy uległ znaczącej zmianie. Brzmienie nieco złagodniało, doszły klawisze obsługiwane przez Craiga Frosta i coraz większą uwagę zaczęto przykładać do aranżacji utworów, a w tekstach niezmiennie pisanych przez Marka Farnera coraz wyraźniej dochodził do głosu jego religijny światopogląd. Połowa lat siedemdziesiątych to dalsze sukcesy, jednak w grupie narastały osobiste problemy oraz wypalenie i spory dotyczące dalszego kierunku rozwoju. Muzycy odbyli jeszcze kolejną trasę, której pamiątką był podwójny album koncertowy Caught in the Act. Kontrakt z Capitolem podsumowali płytą Born to Die. Był to jednak łabędzi śpiew. Podpisali wprawdzie kolejną umowę z MCA Records i nagrali album Good Singin ’ Good Playin, jednak jeszcze w 1976 roku zdecydowali o rozwiązaniu zespołu. Nie pomogło nawet życzliwe zainteresowanie Franka Zappy, który był współproducentem wspomnianego albumu dla MCA.
Wrócili na scenę w 1981 roku z Dennisem Bellingerem na basie i zrealizowali dwie niewiele znaczące płytki, po czym ponownie rozpadli się. Mark Farner rozpoczął karierę jako artysta sceny chrześcijańskiej. W 1988 nagrał utwór Isn’t It Amazing?, który stał się hitem sceny gospel. W marcu 1997 roku zespół ponownie reaktywował się i w Auburn Hills (Michigan) zagrał trzy koncerty charytatywne dla Bośni i Hercegowiny. Gościnnie wystąpił na nim Peter Frampton, Alto Reed, Paul Shaffer oraz Orkiestra Symfoniczna Detroit. Płyta Bosnia z zapisem tego wydarzenia cieszyła się sporym powodzeniem, jednak zespół twierdził, że została wydana bez jego zgody. Muzycy dalej próbują. 25 stycznia 2014 wystartowali z trasą 45 YEARS OF GRAND FUNK. Z dzisiejszej perspektywy to już niemal pół wieku. Cokolwiek jednak dalej się stanie, to zespół i tak zasłużył na trwałe miejsce w historii rocka. Kto nie wierzy niech posłucha. Jak dla mnie – wstyd nie znać.
Krzysztof Wieczorek