W czasie, gdy nagroda nobla trafiła do Boba Dylana odszedł artysta, który zasługiwał na nią w przynajmniej równym stopniu. Twórca nieoczywisty i tajemniczy, nostalgiczny i zmuszający do refleksji.
Leonard Cohen umarł w roku publikacji swojej ostatniej i chyba najdojrzalszej płyty. Album „You Want it Darker” w równiej mierze zachwycił oddanych fanów jak i przedstawicieli mediów. Zresztą ci ostatni zawsze podchodzili z niebywałą estymą w stosunku do Cohena, wielokrotnie w większym stopniu zdając sobie sprawę, ze znaczenia jego twórczości niż szczerze ją doceniając. Kilka miesięcy przed śmiercią Leonard odbył spotkanie w ambasadzie Kanady w Los Angeles, z wybranymi dziennikarzami z całego świata. Spotkanie to warto przywołać z kilku powodów. Po pierwsze, Leonard zdawał się być w lepszym stanie zdrowotnym niż świadczyły o tym wcześniejsze doniesienia prasowe. Po wtóre, była to ostatnia tak duża konferencja związana z nowym materiałem Mistrza. Kolejnych płyt Cohena już niestety nie będzie, chociaż do ostatniej chwili pracował nad nowymi utworami.
Spotkanie zaczęło się wraz z przybyciem Cohena na salę oraz powstaniem wszystkich zgromadzonych dziennikarzy i przyjaciół w momencie, gdy muzyk otworzył drzwi. Ten przejaw szacunku bardzo wzruszył Cohena, który postanowił za nie podziękować pod sam koniec wywiadu, mówiąc znacząco: Dziękuję przyjaciele za przybycie, bardzo to doceniam. I doceniam również to, że wszyscy powstaliście kiedy przyszedłem. Mam nadzieję, że spotkamy się ponownie ponieważ mam zamiar kręcić się w pobliżu aż nie skończę 120 lat. Niestety wiemy już, że los zadecydował inaczej.
Zacznijmy jednak od początku. Wyjątkowość nowego albumu polega, miedzy innymi, na bliskiej współpracy między Leonardem a Adamem Cohenem, synem artysty, który podjął się trudu produkcji płyty. Jedną z głównych linii przewodnich spotkania była właśnie relacja między ojcem i synem. Adam Cohen w przepełniony szacunkiem sposób tak opowiadał o wspólnej pracy: Rozmawiałem ze swoją żoną wcześniej tego popołudnia i ona powiedziała „ w pewnym sensie wydaje się, że całe twoje życie prowadziło do osiągnięcia gotowości aby móc pracować nad tą płytą” – wiedziałem, że miała na myśli nie moją solową, tak zwaną, karierę, ale czasy, kiedy jako sześcio, siedmiolatek stałem z boku sceny oglądając występy mojego ojca. Jednak bardziej niż o cokolwiek innego chodzi o uprzywilejowany punkt obserwacyjny, który zresztą łączy nas wszystkich na tej Sali.
Mam na myśli możliwość słuchania jego (Leonarda –przyp. JK) muzycznych dzieł poprzez te wszystkie lata. Poprzez niekończące się dekady naznaczone sukcesem kiedy to wypełniał swoje albumy transcendentalnymi wartościami, a my, gdzieś na uboczu, podziwialiśmy jego pracę, udając, że potrafimy mu dorównać. Leonard nawiązując do osobistego tonu wypowiedzi swego syna zaznaczył, że jednym z najważniejszych sukcesów swojego życia uznaje ciepłe, chociaż nie przesadnie bliskie, relacje rodzinne. Współpraca z Adamem miała również wymiar bardziej psychologiczny: lata wspólnego życia wytworzyły miedzy oboma twórcami nierozerwalną więź i zrozumienie pozwalające bezbłędnie określić, w jakim kierunku płyta powinna zmierzać. Adam Cohen: Właśnie to stanowiło moją główną, a być może jedyną przewagę. Nie licząc cierpliwości jaką ojciec okazywał mi przy wielu okazjach, gdy w sposób niezwykle drobiazgowy podchodziłem do muzyki.
Ten wzniosły ton determinował zresztą przebieg całej konferencji. W zarejestrowanym nagraniu czuć wyraźne napięcie i chęć pełnego uczczenia Artysty, oddania mu uniżonego hołdu. Być może najbliższe Cohenowi osoby zdawały sobie sprawę z powagi zdrowotnych problemów Leonarda, nawet pomimo słów Artysty, który stwierdził, że nie jest gotowy na śmierć: Każdy popada czasami w prze-dramatyzowanie. Ja zamierzam żyć wiecznie. Teraz, z perspektywy czasu nagrodzone brawami stwierdzenie Artysty nabiera dodatkowego, smutnego wymiaru: to prawda, Leonard będzie żył wiecznie poprzez swoją twórczość, ale nie o to chodziło Cohenowi w momencie, w którym stwierdzał, że nie jest gotowy na pożegnanie się ze światem.
Chociaż kwestia zdrowia, życia i śmierci oraz zacieśniania rodzinnych stosunków zdominowały spotkanie to nie uciekano również od pytań bardziej przyziemnych, tyczących się samego procesu twórczego. Wydaje się, że zadawanych dla przełamania napiętej atmosfery. Prowadzący konferencje Chris Douridas zapytał na przykład, jak to możliwe, że przez tyle lat spędzonych na scenie, w wieku 82 lat Cohen potrafi utrzymać wciąż tak wysoki poziom swoich kompozycji. Leonard nie potrafił jednak jasno określić źródła swojej muzycznej siły: Nie wiem. Myślę, że każdy solista – o czym Bob Dylan mógłby pewnie powiedzieć o wiele więcej niż ja – pisze zawsze utwory najlepsze na jakie go stać. Więc jeżeli masz odrobinę szczęścia, to możesz utrzymać swoje artystyczne siły w dobrej formie przez wiele lat. Jeżeli masz szczęście, to wówczas twoje własne intencje mają tu niewielkie znaczenie. Możesz utrzymywać swój artystyczny mechanizm w jak najlepszym stanie technicznym, ale to, czy będzie ci on służył przez wiele lat czy szybko przestanie działać, tak naprawdę nie zależy od ciebie.
Brak jasnego wyjaśnienia, skąd biorą się pokłady artystycznych inspiracji Cohena nie przeszkadzał mu w nagrywaniu genialnych płyt, jak „Songs of Love and Hate” czy „I’m Your Man”. Brak chęci, aby ubrać w słowa wewnętrzne motywacje bycia artystą nie zmienia również faktu, że inspirował kolejne pokolenia twórców. Leonard Cohen zwykł mówić :Gdybym wiedział skąd biorą się dobre piosenki, to częściej bym tam zaglądał. W ambasadzie Kanady wskazał równocześnie, że w jego przypadku każde słowo, każda linia i zwrotka utworu rodzą się w bólach: muszę oczyszczać swoje otoczenie, żyć w porządku i w zgodzie z naturą. Gdyby bowiem moje otoczenie było równie zaśmiecone co mój umysł nie mógłbym przejść z pokoju do pokoju. Każdy z pisarzy ma swój magiczny system który dla niego spełnia swoją rolę, który pozwala otworzyć kanały artystycznego natchnienia. Mój system jest dla mnie odpowiedni, chociaż muszę pochylić się nad każdym słowem. Jednym pisanie przychodzi szybko innym zdecydowanie wolniej.
A jednak dekady na muzycznej scenie dały muzykowi niezwykłą lekkość tworzenia, w tym znaczeniu, że o ile proces artystyczny Leonarda Cohena być może przebiegał w bólach, jednak efekt jego prac zawsze zadziwiał lekkością rymów, pięknem skojarzeń i głębią przekazywanych treści. Ta przenikliwość twórczości Cohena, dźwięki towarzyszące słowom Mistrza wzmocnione jego głębokim, intensywnym głosem decydowały o niezwykłości artysty. I chociaż spotkanie z dziennikarzami i przyjaciółmi muzyka, odnosiło się również do nadziei w odniesieniu do przyszłości, niestety żadne z planów poruszanych podczas wywiadu nie zostaną już zrealizowane. Tym bardziej cieszmy się tym, co Cohen nam dał w ciągu wielu lat spędzonych w blasku reflektorów.
W czasie, gdy nagroda nobla trafiła do Boba Dylana odszedł artysta, który zasługiwał na nią w przynajmniej równym stopniu. Twórca nieoczywisty i tajemniczy, nostalgiczny i zmuszający do refleksji.
Leonard Cohen umarł w roku publikacji swojej ostatniej i chyba najdojrzalszej płyty. Album „You Want it Darker” w równiej mierze zachwycił oddanych fanów jak i przedstawicieli mediów. Zresztą ci ostatni zawsze podchodzili z niebywałą estymą w stosunku do Cohena, wielokrotnie w większym stopniu zdając sobie sprawę, ze znaczenia jego twórczości niż szczerze ją doceniając. Kilka miesięcy przed śmiercią Leonard odbył spotkanie w ambasadzie Kanady w Los Angeles, z wybranymi dziennikarzami z całego świata. Spotkanie to warto przywołać z kilku powodów. Po pierwsze, Leonard zdawał się być w lepszym stanie zdrowotnym niż świadczyły o tym wcześniejsze doniesienia prasowe. Po wtóre, była to ostatnia tak duża konferencja związana z nowym materiałem Mistrza. Kolejnych płyt Cohena już niestety nie będzie, chociaż do ostatniej chwili pracował nad nowymi utworami.
Spotkanie zaczęło się wraz z przybyciem Cohena na salę oraz powstaniem wszystkich zgromadzonych dziennikarzy i przyjaciół w momencie, gdy muzyk otworzył drzwi. Ten przejaw szacunku bardzo wzruszył Cohena, który postanowił za nie podziękować pod sam koniec wywiadu, mówiąc znacząco: Dziękuję przyjaciele za przybycie, bardzo to doceniam. I doceniam również to, że wszyscy powstaliście kiedy przyszedłem. Mam nadzieję, że spotkamy się ponownie ponieważ mam zamiar kręcić się w pobliżu aż nie skończę 120 lat. Niestety wiemy już, że los zadecydował inaczej.
Zacznijmy jednak od początku. Wyjątkowość nowego albumu polega, miedzy innymi, na bliskiej współpracy między Leonardem a Adamem Cohenem, synem artysty, który podjął się trudu produkcji płyty. Jedną z głównych linii przewodnich spotkania była właśnie relacja między ojcem i synem. Adam Cohen w przepełniony szacunkiem sposób tak opowiadał o wspólnej pracy: Rozmawiałem ze swoją żoną wcześniej tego popołudnia i ona powiedziała „ w pewnym sensie wydaje się, że całe twoje życie prowadziło do osiągnięcia gotowości aby móc pracować nad tą płytą” – wiedziałem, że miała na myśli nie moją solową, tak zwaną, karierę, ale czasy, kiedy jako sześcio, siedmiolatek stałem z boku sceny oglądając występy mojego ojca. Jednak bardziej niż o cokolwiek innego chodzi o uprzywilejowany punkt obserwacyjny, który zresztą łączy nas wszystkich na tej Sali.
Mam na myśli możliwość słuchania jego (Leonarda –przyp. JK) muzycznych dzieł poprzez te wszystkie lata. Poprzez niekończące się dekady naznaczone sukcesem kiedy to wypełniał swoje albumy transcendentalnymi wartościami, a my, gdzieś na uboczu, podziwialiśmy jego pracę, udając, że potrafimy mu dorównać. Leonard nawiązując do osobistego tonu wypowiedzi swego syna zaznaczył, że jednym z najważniejszych sukcesów swojego życia uznaje ciepłe, chociaż nie przesadnie bliskie, relacje rodzinne. Współpraca z Adamem miała również wymiar bardziej psychologiczny: lata wspólnego życia wytworzyły miedzy oboma twórcami nierozerwalną więź i zrozumienie pozwalające bezbłędnie określić, w jakim kierunku płyta powinna zmierzać. Adam Cohen: Właśnie to stanowiło moją główną, a być może jedyną przewagę. Nie licząc cierpliwości jaką ojciec okazywał mi przy wielu okazjach, gdy w sposób niezwykle drobiazgowy podchodziłem do muzyki.
Ten wzniosły ton determinował zresztą przebieg całej konferencji. W zarejestrowanym nagraniu czuć wyraźne napięcie i chęć pełnego uczczenia Artysty, oddania mu uniżonego hołdu. Być może najbliższe Cohenowi osoby zdawały sobie sprawę z powagi zdrowotnych problemów Leonarda, nawet pomimo słów Artysty, który stwierdził, że nie jest gotowy na śmierć: Każdy popada czasami w prze-dramatyzowanie. Ja zamierzam żyć wiecznie. Teraz, z perspektywy czasu nagrodzone brawami stwierdzenie Artysty nabiera dodatkowego, smutnego wymiaru: to prawda, Leonard będzie żył wiecznie poprzez swoją twórczość, ale nie o to chodziło Cohenowi w momencie, w którym stwierdzał, że nie jest gotowy na pożegnanie się ze światem.
Chociaż kwestia zdrowia, życia i śmierci oraz zacieśniania rodzinnych stosunków zdominowały spotkanie to nie uciekano również od pytań bardziej przyziemnych, tyczących się samego procesu twórczego. Wydaje się, że zadawanych dla przełamania napiętej atmosfery. Prowadzący konferencje Chris Douridas zapytał na przykład, jak to możliwe, że przez tyle lat spędzonych na scenie, w wieku 82 lat Cohen potrafi utrzymać wciąż tak wysoki poziom swoich kompozycji. Leonard nie potrafił jednak jasno określić źródła swojej muzycznej siły: Nie wiem. Myślę, że każdy solista – o czym Bob Dylan mógłby pewnie powiedzieć o wiele więcej niż ja – pisze zawsze utwory najlepsze na jakie go stać. Więc jeżeli masz odrobinę szczęścia, to możesz utrzymać swoje artystyczne siły w dobrej formie przez wiele lat. Jeżeli masz szczęście, to wówczas twoje własne intencje mają tu niewielkie znaczenie. Możesz utrzymywać swój artystyczny mechanizm w jak najlepszym stanie technicznym, ale to, czy będzie ci on służył przez wiele lat czy szybko przestanie działać, tak naprawdę nie zależy od ciebie.
Brak jasnego wyjaśnienia, skąd biorą się pokłady artystycznych inspiracji Cohena nie przeszkadzał mu w nagrywaniu genialnych płyt, jak „Songs of Love and Hate” czy „I’m Your Man”. Brak chęci, aby ubrać w słowa wewnętrzne motywacje bycia artystą nie zmienia również faktu, że inspirował kolejne pokolenia twórców. Leonard Cohen zwykł mówić :Gdybym wiedział skąd biorą się dobre piosenki, to częściej bym tam zaglądał. W ambasadzie Kanady wskazał równocześnie, że w jego przypadku każde słowo, każda linia i zwrotka utworu rodzą się w bólach: muszę oczyszczać swoje otoczenie, żyć w porządku i w zgodzie z naturą. Gdyby bowiem moje otoczenie było równie zaśmiecone co mój umysł nie mógłbym przejść z pokoju do pokoju. Każdy z pisarzy ma swój magiczny system który dla niego spełnia swoją rolę, który pozwala otworzyć kanały artystycznego natchnienia. Mój system jest dla mnie odpowiedni, chociaż muszę pochylić się nad każdym słowem. Jednym pisanie przychodzi szybko innym zdecydowanie wolniej.
A jednak dekady na muzycznej scenie dały muzykowi niezwykłą lekkość tworzenia, w tym znaczeniu, że o ile proces artystyczny Leonarda Cohena być może przebiegał w bólach, jednak efekt jego prac zawsze zadziwiał lekkością rymów, pięknem skojarzeń i głębią przekazywanych treści. Ta przenikliwość twórczości Cohena, dźwięki towarzyszące słowom Mistrza wzmocnione jego głębokim, intensywnym głosem decydowały o niezwykłości artysty. I chociaż spotkanie z dziennikarzami i przyjaciółmi muzyka, odnosiło się również do nadziei w odniesieniu do przyszłości, niestety żadne z planów poruszanych podczas wywiadu nie zostaną już zrealizowane. Tym bardziej cieszmy się tym, co Cohen nam dał w ciągu wielu lat spędzonych w blasku reflektorów.
(Łącznie odwiedzin: 1 778, odwiedzin dzisiaj: 1)