Płyta, która po wielkim „Death or Glory” udowodniła, że Running Wild nie zabłysnął tak jasno tylko na chwilę. Choć pozbawiona patosu i pewnej dozy kompleksowości swojej poprzedniczki pokazała zespół we wciąż znakomitej formie prezentujący na „Blazon Stone” pierwszy w swojej twórczości tak dynamiczny, galopujący, mocarny, a jednocześnie melodyjny materiał. I co ciekawe, nie ma tu ani jednego utworu o piratach.
Zespół porusza tu tematykę Dzikiego Zachodu, Brytyjskiej Marynarki Wojennej, czy Wojny Dwóch Róż. Płyta jest bardzo spójna i po brzegi wypełniona hiciorami od których reszta materiału praktycznie w ogóle nie odstaje. Znajdzie się potężny, tytułowy „Blazon Stone” z pierwszym tak konkretnym w historii zespołu intrem, chwytliwe i zapierające dech w piersiach „Lonewolf” oraz „White Masque”, marszowy „Heads or Tails” no i rzecz jasna singlowy „Little Big Horn”. Klasa! Nic innego jak wzorcowo odegrany Heavy Metal, który chłonąć można w nieograniczonych ilościach!
Kolejna sprawa to zmiany personalne na pokładzie RW. Wraz z końcem trasy promującej „Death or Glory” nastąpiła zmiana za perkusją. W miejsce Iana Finlay’a wskoczył AC, a na dwa tygodnie przed rozpoczęciem nagrywania „Blazon Stone” Majka Motiego zastąpił Axel Morgan. Przez tą roszadę na gitarach, Kasparek był zmuszony zarejestrować wszystkie ścieżki wioseł samodzielnie, zostawiając Morganowi tylko solówki. Nowy członek zespołu najnormalniej w świecie nie zdążyłby opanować całości materiału na tyle dobrze aby wziąć pod tym kątem udział w sesji. Płyta idąc w ślady „Death or Glory” okazała się sukcesem. Może zespół nie był tak rozchwytywany jak poprzednio, ale na pewno ich koncerty stały się wtedy jeszcze bardziej widowiskowe, pełne pirotechniki i pirackiego klimatu.
Osobiście uważam ten album za płytę, która dała bodziec i była iskrą dającą początek temu czego można doświadczyć na „Pile of Skulls”. Połączenia epickości oraz klimatu”Death or Glory” z niebywałą energią i dynamizmem obecnym na omawianym krążku. Dla fanów Running Wild to czysty kult, dla pozostałych pozycja obowiązkowa na Heavy Metalowym szlaku, zwłaszcza jeżeli chodzi o scenę niemiecką. Nie można i nie wolno przejść koło niej obojętnie!
Przemysław Bukowski