Do tej pory bibliografia polskiego rocka składała się głownie z monografii artystów oraz opisów mniej lub bardziej sławnych płyt. Dotąd jeszcze nikt nie rozpisał historii naszej muzyki rockowej na piosenki. W przypadku właśnie wydanej książki „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę” jest to dokładnie 200 piosenek. Piosenek wybranych przy zastosowaniu różnych kryteriów, spośród których gorący stosunek autorów książki do większości z nich jest tyleż oczywisty, co wcale nie najważniejszy, a na pewno nie decydujący.

Mówiąc inaczej – autorzy, na ile się tylko da, obiektywizowali swój z natury rzeczy subiektywny wybór. A selekcja była ostra. Z tysięcy piosenek-kandydatek najpierw został wyselekcjonowany tysiąc, który z przyczyn regulaminowych podzielony został przez pięć. Lista zakwalifikowanych piosenek zmieniała się zresztą do końca. Ostatecznie wybrane tytuły na pewno łączy to, że są bardzo ważne, wręcz najważniejsze – dla ich twórców i wykonawców, dla swoich czasów, dla reprezentowanych przez nie nurtów, dla słuchaczy, dla naszej kultury po prostu. Nie są to piosenki najlepsze – choć często bardzo dobre, nie są też najpopularniejsze – choć najczęściej bardzo popularne, nie są to wreszcie piosenki tylko i wyłącznie rockowe – choć rock pozostaje główną osią wyboru. Granice między gatunkami zwykle bywają nieostre, zresztą przy doborze autorzy książki parokrotnie świadomie je przekraczali, uwzględniając także utwory spoza rocka (utwory kalibru, to trzeba zaznaczyć, „Pod Papugami” Czesława Niemena), które stanowią inspirację dla rockowych muzyków oraz źródło przeżyć dla rockowych słuchaczy. Ba! – nie zawsze na liście 200 znalazły się tylko piosenki, ponieważ uzupełnia ją kilka utworów instrumentalnych.

Utwory zamieszczone są w porządku chronologicznym, choć niekoniecznie wedle ścisłej daty ich powstania czy nagrania (bo specyfika socjalistycznego show-biznesu była… specyficzna właśnie; wtedy bardziej liczył się show niż biznes). Zwykle o przyporządkowaniu daty do tytułu decyduje moment zdobycia popularności, najczęściej – choć nie zawsze – pokrywający się z dokładnie wskazaną (i dokładnie omówioną) wersją podstawową utworu (bo zwykle doczekały się one wielu wersji studyjnych i zwłaszcza koncertowych). Utwory omawiane są wedle jednego schematu, który jednak zarazem jest elastyczny. Na przykład tylko część z nich została zilustrowana teledyskami – a teledyski też są przedmiotem zainteresowania autorów książki i obiektem analiz. Ale autorzy koncentrują się głównie na genezie i okolicznościach powstania muzyki i tekstów, inspiracjach twórców, przebiegu sesji nagraniowej oraz kształtu, w jakich utwory były wykonywane na koncertach. Autorzy wskazują, jakie elementy zadecydowały o sukcesie. Obficie oddają głos kompozytorom, tekściarzom, muzykom, także realizatorom dźwięku, czasami wykonawcom tzw. coverów (dołączając ich spis), a czasami nawet fanom. Jeśli twórcy lub wykonawcy nie żyją, względnie nie chcieli się podzielić wspomnieniami (bo i takie sytuacje miały miejsce, trudno), cytowane są ich wypowiedzi z prasy i książek. Ale sami autorzy książki też komentują i interpretują piosenki wypełniające ich książkę, umieszczając je w szerszym kontekście dorobku wykonujących je artystów. Całość dopełniają z jednej strony ciekawostki, z drugiej dane statystyczne uwzględniające pełne dyskografie oraz lokaty na radiowych, prasowych i telewizyjnych listach przebojów. Niekiedy w opis główny wmontowany jest opis dodatkowy (np. omówienie „Na drugim brzegu tęczy” Breakoutu uwzględnia szerzej potraktowaną współpracę rockmanów z jazzmanami; omówienie „51” TSA zawiera miniszkic o piosenkach poświęconych tym, którzy odeszli, a „Kiler” Elektrycznych Gitar ma subwątek mówiący o tym, jaki użytek z piosenek naszych rockmanów zrobiła X muza).

Skoro mamy porządek chronologiczny, zaczynamy od samego początku, czyli zamierzchłego big-beatu ze środka lat 60., kiedy polski rock tak naprawdę się narodził. Miał wtedy kształt i brzmienie „Anny” Blackoutu, „Niedzieli” Niebiesko-Czarnych, wczesnych przebojów Czerwonych Gitar. Big-beat to swojskie odczytanie anglosaskiego rock’n’rolla, ale i wiele piosenek, które jak żadne inne zasłużyły na miano standardów – że ograniczymy się do przykładu „Snu o Warszawie” i „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena albo przebojów Skaldów. W świat nowoczesnego rocka wprowadził Polskę u schyłku tamtej dekady Breakout wspomnianym „Na drugim brzegu tęczy”, a potem evergreenami z płyty „Blues”. A ten wówczas nowoczesny, poszukujący rock zaowocował powstaniem takich dzieł, jak „Bema pamięci żałobny – rapsod” Niemena czy „Korowód” Marka Grechuty. Co prawda w latach 70. pojawili się SBB i Budka Suflera, ale rockowo tak naprawdę to pustawa dekada. Następny wysyp piosenek cieszących się wielką popularnością nie tylko w okresie ich młodości nastąpił dopiero na początku lat 80., czyli w okresie największego boomu polskiego rocka. I ten okres, tak jak zresztą cała dekada, jest w książce reprezentowana bardzo bogato – poczynając od „Wszystko czego dziś chcę” Izabeli Trojanowskiej, przez najsławniejsze piosenki Maanamu, Perfectu, Republiki, Lady Pank, Oddziału Zamkniętego (to nie była pierwsza liga, to była ekstraklasa), aż po hity ówczesnej młodzieży z „Wieżą radości, wieżą samotności” Sztywnego Pala Azji na czele. Następny, już ostatni „tłusty” okres polskiego rocka nastąpił w nowej dekadzie i w nowej Polsce, sypiąc takimi przebojami, jak „Son Of The Blue Sky” Wilków, „Moja i twoja nadzieja” i „Teksański” Heya albo jeszcze raz podrywających się do najwyższego lotu weteranów z Budki Suflera („Takie tango”) i Perfectu („Niepokonani”). Przeboje wprawdzie już z definicji przynależą do mainstreamu, niemniej książka „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę” nie omija także tych, którzy grali nieco z boku dla węższego kręgu utwory mniej oczywiste, choć też ważne – utwory legendarnego Klanu z „Z brzytwą na poziomki” na czele, utwory z też legendarnej sesji aktualnych i przyszłych gwiazd „I Ching” („Ja płonę”), utwory punkowe („Telewizja” Kryzysu, „Spytaj milicjanta” Dezertera), metalowe („I Fuck The Violence” Acid Drinkers) albo po prostu odjechane („Chłopcy i dziewczyny” Apteki), najlepszym przykładem tego „nurtu” zaś jest „Fabryka keksów” stworzona przez Dzikie Dziecko, ale nagrana przez Turbo. Z jednej strony w alternatywie (ze względu na korzenie), z drugiej w mainstreamie (ze względu na zasięg) tkwią – łącząc oba „światy” – T. Love i Kult. „Nieoczywiści” mają też silną reprezentację w skróconym przeglądzie XXI wieku, tworzonym przez piosenki Lao Che czy „Butelki z benzyną i kamienie” Cool Kids Of Death.

Ale to oczywiste, że w książce dominują gwiazdy mainstreamu – niezależnie od tego, czy mainstream rozumiemy w sensie potocznym, czy jednak szerzej, rockowo. W każdym razie najwięcej omówionych utworów przynależy Grzegorzowi Ciechowskiemu jako liderowi Republiki (pięć), Obywatelowi G.C. (trzy) oraz autorowi tekstu „Zostawcie Titanica” Lady Pank. Ciechowski to zwycięzca „klasyfikacji łącznej”. W „klasyfikacji drużynowej” dominuje Dżem z aż siedmioma tytułami. Tuż za nim są Czerwone Gitary, Breakout, Budka Suflera, Lady Pank, Kult z sześcioma oraz Niemen, Perfect, Maanam, TSA, Hey, T. Love i Myslovitz z pięcioma. Czyż nie tak wyglądają czołówki rankingów zespołów wszech czasów? Czy nie tak wygląda mapa polskiego rocka? A omówiony dorobek niektórych zespołów z czołówki – Czerwonych Gitar, Perfectu, Kultu, Hey, Myslovitz – powiększają i dopełniają solowe piosenki aktualnych bądź byłych członków wymienionych grup. Nie jest ich wiele (co pokazuje, eż teza o słabości samodzielnych nagrań muzyków ze znanych zespołów jest słuszna nie tylko za granicą). Ale są.

Warto jeszcze uzupełnić, eż w „klasyfikacji indywidualnej”, tuż za Ciechowskim, plasują się kompozytor – piosenek dla swojej Budki, ale też Trojanowskiej i Urszuli – Romuald Lipko oraz autor tekstów Andrzej Mogielnicki (współpracujący ze Zbigniewem Hołdysem, Budką, Trojanowską i Lady Pank), którzy popełnili po osiem omówionych (choć wspólnie ledwie dwie – wspomniane „Wszystko czego dziś chcę” i „Takie tango”).
W książce jest muzyka i są słowa, ale są też ilustracje. Nie w postaci zdjęć wykonawców, chyba że takich w specjalnych okolicznościach, jak Czerwonych Gitar z chórkiem dziecięcym (w „Annie Marii”). Jeśli pojawiają się na fotografiach ludzie, z reguły są to bohaterowie (jak Leszek Żukowski z wiadomego utworu Comy) lub częściej bohaterki piosenek (poczynając od osoby opiewanej w „Annie” Blackoutu przez adresatki Perfectowej „Ewki” po jedną z wielu bohaterek „Baśki” Wilków). Poza tym pokazane są miejsca związane z piosenkami i przez nie upamiętnione (takie jak krakowski dom, w którym powstały przeboje Skaldów albo posesja w Tychach, gdzie narodziło się „Whisky” Dżemu), a także instrumenty, na jakich utwory zostały nagrane.
Wszyscy te piosenki znają. Teraz mogą się o nich dowiedzieć – prawie – wszystkiego. Wtedy będzie się słuchało jeszcze lepiej.

(Łącznie odwiedzin: 572, odwiedzin dzisiaj: 1)