James Hetfield. Człowiek z metalu.

Metallika jest zespołem, w którym pomimo relatywnie stabilnego składu jedynie dwie osoby zdają się być niezastąpione – Lars Urlich i James Hetfield. Dwóch założycieli, ojców sukcesu i wizytówki legend thrash metalu i rocka w ogóle. Warto jednak przyjrzeć się poszczególnym artystom i sprawdzić, bez którego z nich zespół ten faktycznie nie mógłby funkcjonować.

Kluczowy element układanki

Zacznijmy od basisty – Ron McGovney szybko pożegnał się z formacją a jego miejsce zajął Cliff Burton – muzyk, którego legendę wzmocniła przedwczesna śmierć. O ile nie podlega dyskusji, że artystycznie wniósł on wiele do twórczości zespołu, to jednak jego miejsce z sukcesami wypełniał Jason Newsted. Ten z kolei, grając na większości najważniejszych albumów Metalliki nigdy nie doczekał się należnego mu uznania ze strony kolegów z formacji. Jego rezygnacja z dalszej współpracy z Metalliką wstrząsnęła fanami i wpłynęła na kształt twórczości zespołu, który już z Trujillo na pokładzie nagrał najgorsze w swojej karierze płyty „St. Anger” oraz „Lulu”. Kolejne longplaye, chociaż ukazujące wyraźną zwyżkę formy, nadal nie były w stanie nawiązać do chlubnej przeszłości zespołu. A jednak wpływ basistów zawsze był w twórczości Metalliki w większym czy mniejszym stopniu (zależnie od konkretnego albumu) marginalny. Można również założyć, że niezależnie od tego, kto aktualnie pełnił tą funkcję, kształt utworów i poszczególnych kompozycji zależny był od innych czynników. Mówiąc więc otwarcie, basiści byli jedynie dodatkami mogącymi wpłynąć, ale rzadko kształtować ostateczną formę poszczególnych albumów. Sprawdzamy więc dalej.

Gitara prowadząca – Tu sytuacja jest o tyle bardziej skomplikowana, że najlepszego gitarzysty, jaki miał okazję współpracować z zespołem, Metallika pozbyła się na bardzo wczesnym etapie kariery. Mowa oczywiście o Davidzie Mustainie, którego dominujący charakter, kłótliwość i skłonność do alkoholowej przemocy zadecydowała o tym, że pewnego dnia zespół wręczył mu bilet na autobus i nakazał powrót do domu. Od tego momentu rola gitarzysty prowadzącego przypadła Kirkowi Hammettowi, muzykowi o tyle utalentowanemu, co pozbawionemu charyzmy i charakteru. Chociaż jego solówki upiększały wszystkie najważniejsze kompozycje Metalliki, to trudno przypuszczać, aby jego wkład muzyczny uznać należało za dominujący. Świadczy o tym chociażby kuriozalna sprawa poprzedzająca wydanie udanej płyty „Hardwired… to Self-Destruct”. W trakcie prac nad albumem Hammett miał jakoby zgubić kilkadziesiąt zarejestrowanych przez siebie na Ifonie riffów. Brak ten w niewielkim jedynie stopniu spowolnił pracę nad albumem co każe przypuszczać, że i tak niewiele jego pomysłów miało szansę wejść na płytę.

Przez te wszystkie lata Hammett zrósł się jednak z legendą Metalliki i trudno nam obecnie wyobrazić sobie zespół bez niego. Jednak nie wydaje się aby jego rola wykraczała poza kwieciste dodatki upiększające poszczególne kompozycje, którym kształt nadawał zupełnie kto inny. Osobiście skłonny jestem dodatkowo przypuszczać (patrząc po genialnych albumach nagrywanych przez dziesięciolecia przez Megadeth), że gdyby nie doszło konfliktu między Mustainem a resztą formacji, Metallica jeszcze mocniej zapisałaby się w świadomości słuchaczy. Szukamy więc dalej.

 

Perkusja? Oczywiście mały, gadatliwy, gnany do przodu niezdiagnozowanym ADHD Lars Urlich zdaje się nam, fanom zespołu, osobą bez której legenda Metalliki nie mogłaby zapłonąć pełnym blaskiem. I jest w tym dużo prawdy. Jego niezmordowana praca „marketingowca”, niekończąca się energia oraz charyzma powodowały wielokrotnie, że na początku kariery zespołu zapatrzeni we własną wielkość dziennikarze „Kerrang” czy „Rolling Stone’a” stawali się skorzy do zerknięcia przychylnym okiem na dokonania brudnych, długowłosych thrash metalowców z Bay Area. A jednak muzycznie Lars jest osobą, która nie tyle nie wzniosła zespołu na wyższy poziom co raczej ciągnęła ją w dół. Przez wiele, wiele lat jego zdolności techniczne stanowiły przedmiot trafnych i nie odbiegających od prawdy żartów. Lars nie umiał i nie umie improwizować, nie potrafi nadawać utworom bardziej inspirującego kształtu rytmicznego. O czym tu zresztą mówić… Lars nie zawsze potrafił trzymać sam rytm. Zawsze był największym pasjonatem, największym orędownikiem wielkości swojego zespołu i najbardziej medialną osobowością. Nigdy jednak nie był dobrym muzykiem. Jego rola jako nieodzownego, niezastąpionego członka zespołu wydaje się więc być przesadzona.

Społeczne nieprzystosowanie

Tutaj w zasadzie nasze poszukiwania się kończą. Odpowiedź jest bowiem oczywista. Jeżeli należałoby wskazać wyłącznie jedną osobą, która w sposób najpełniejszy zadecydowała o wielkości Metalliki to jest nią James Hetfield. Frontman z konieczności i gitarzysta z zamiłowania. Introwertyk, zawsze trzymający się z tyłu, dla którego gitara od najmłodszych lat oznaczała nie tyle sposób na „wyrywanie lasek” co odskocznie od problemów rodzinno-ideologicznych rozrywających go wewnętrznie.

James Hetfield wychowywał się w Kalifornii, w rodzinie mocno oddanej restrykcyjnie rozumianej wierze katolickiej. Obostrzenia wiążące się z wyznawaną przez rodziców Chrześcijańską Nauką (Christian Science) głoszącą, że źródłem wiedzy pozostaje jedynie wiara, a wszystko to, co związane z badaniem ludzkiego organizmu jest wiedzą zbędą i wtórną prowadziły do jego społecznego odosobnienia. Niemożność uczestnictwa w zajęciach klasowych nauczających o higienie życia, funkcjonowaniu organizmu i kwestiach fizjologicznych w sposób jak najbardziej naturalny spychało go na margines społeczności uczniowskiej, która nie marnowała żadnej szansy aby wytknąć mu jego „inność”. Problemy emocjonalne, powiązane z kryzysem wiary wzmocniły się jeszcze u nastoletniego Jamesa, gdy jego matka zachorowała na raka. Wiara rodziny w siłę ducha i wiary uniemożliwiały zaczerpnięcia jakiejkolwiek medycznej porady a młody Hetfield zmuszony był obserwować jak jego mama coraz gwałtowniej przegrywa walkę z chorobą.

Odskocznia od rzeczywistości

Jedyną odskocznią od rzeczywistości okazywała się gitara oraz kolekcja płyt przyrodniego brata. To właśnie dzięki niemu przyszły muzyk poznał dokonania Motörhead, Blue Öyster Cult, Budgie, Black Sabbath czy Led Zeppelin. To pod wpływem ich dokonań Hetfield zaczął poświęcać się grze na gitarze, z którą oswajał się już od dziewiątego roku życia. Następnie przyszła kolej na olbrzymi rozkwit Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu (NWOBHM) i fascynacja dokonaniami Iron Maiden, Saxon, Angel Witch czy Diamond Head. Nieprzystosowanie społeczne, kryzys wiary i związana z nim narastająca alienacja pozwoliła Hetfieldowi stworzyć swój własny rozpoznawalny, emocjonalny styl. Agresja i wściekłość, melancholia i rezygnacja przemieszana z nadzieją i brakiem złudzeń decydowały o kształcie poszczególnych albumów zespołu. Wszystkie cechy wyróżniające późniejsze dokonania formacji były ukształtowane już w momencie, w którym Hetfield odpowiedział na ogłoszenie w gazecie zamieszczonej przez Larsa Urlicha. Oboje chcieli grać muzykę ekstremalną, energetyczną, głośną, pełną złości i buntu. Z jednej strony stanowiło to doskonałą terapię dla zamkniętego w sobie na co dzień Hetfielda a z drugiej wyrażało sprzeciw skierowany w stronę dominującej w Los Angeles sceny glam rockowej.

Motor napędowy

Gdy weźmiemy do rąk albumy zespołu, wystarczy zapoznać się z notkami o kompozytorach poszczególnych utworów Metalliki, aby umocnić się w przekonaniu, kto decydował o wyjątkowości prezentowanego przez nich stylu. „Ride The Lightning” : w każdej kompozycji na pierwszym miejscu wymieniany jest Hetfield, „Master of Puppets” – w każdej kompozycji przoduje Hetfield, „…And Justice For All” – tak samo, „Black Album” – tak samo. Można by wymieniać dalej. Nawet jeżeli ktoś podjąłby się obrony tezy, że to nie wpływ Jamesa decydował o stylu i twórczości zespołu, to bez wątpienia musiałby uznać, że to również jego wokal, charakterystyczny, odrobinę zaciągający, wskazujący na wyczuwalne naleciałości country oraz tworzone przez niego linie melodyczne zdeterminowały sposób, w jaki Metallika odcisnęła piętno na młodszych wykonawcach. Ot, chociażby na wielokrotnie powracającym do rockowych korzeni Nicku Holmesie z Paradise Lost.

Hetfield stając się wokalistą niejako wbrew woli i na przekór swojej głęboko zakorzenionej nieśmiałości niepostrzeżenie wkroczył do panteonu najgenialniejszych metalowych wokalistów wszechczasów, a jego nazwisko bez zająknięcia wymieniane jest z takimi tuzami jak Ozzy Osbourne, Ronnie James Dio, Rob Halford czy Bruce Dickinson. Tak, jak miało to miejsce w przypadku gry na gitarze, łączącej niemal klasycyzujące interludia z mięsistym, gęstym i bezpośrednim riffowym uderzeniem również jako wokalista Hetfield zdołał wypracować własną, charakterystyczną manierę śpiewania, która nie odnosząc się bezpośrednio do wpływów innych twórców, mocno oddziaływała na muzykę tworzoną przez innych.

Fakt, że wbrew swojej naturze Hetfield większość życia spędzał w blasku reflektorów, uzewnętrzniając się przed obcymi ludźmi nie tylko jako muzyk, ale również jako autor tekstów zbierało jednak plon przez lata jego scenicznej aktywności. Introwertyczna natura wymagała zagłuszenia, stępienia, co udawało się osiągnąć dzięki hektolitrom alkoholu sprzyjanego przez Hetfilda i resztę zespołu. Nie bez powodu przylgnęła do formacji prześmiewcza, ale nie odbiegająca znacznie od prawdy, łatka „Alkoholiki”. Ne bez powodu również da się wyodrębnić pewną zasadę determinującą twórczość zespołu: kiedy z Jamesem Hetfieldem działo się gorzej, wówczas cierpiał na tym poziom albumów zespołu.

Pierwsza biografia antyidola świata muzyki

Prezentowana książka Marka Eglintona w sposób pełny prezentuje losy Jamesa Hetfielda, anty-establishmentowego buntownika, który parając się najbardziej ekstremalną ówcześnie odmianą metalu wdarł się do mainstreamu, stając się równocześnie ikoną popkultury. Dzięki dociekaniom autora dowiemy się, jakie konkretnie wydarzenia i uwarunkowania doprowadziły do tego, że prawdziwy „antyidol” świata muzyki stał się jedną z największych osobowości muzycznych XX wieku, rozpoznawalną w najdalszych zakątkach całego globu. Życie i losy Jamesa Hetfielda pozostają jednak nierozerwalnie związane z losami Metalliki, dzięki czemu książka Eglintona stanowi również prawdziwe kompendium wiedzy o kulisach nagrywania poszczególnych albumów zespołu oraz wewnętrznych tarciach determinujących artystyczny rozwój jednej z największych formacji naszych czasów.
(Łącznie odwiedzin: 3 259, odwiedzin dzisiaj: 1)