AC/DC, Rock or Bust, Columbia 2015
AC/DC to jeden z niewielu już aktywnych muzycznie zespołów, który z dobrym skutkiem łączyć może fanów tak Led Zeppelin jak i Sex Pistols. Aż do bólu konsekwentni w swym muzycznym wyrazie, poza sceną (przynajmniej w pierwszych kilkunastu latach działalności) wiedli życie prawdziwych punkowców, którzy jakimś niezwykłym zrządzeniem losu, umieli grać na instrumentach. W odróżnieniu od wielu innych kapel, stających się wraz z upływem lat swoją własną karykaturą, AC/DC na każdym kroku udowadniają, że klan Youngów nigdy nie będzie za stary na Rock’n’Rolla. Ci muzycy żyją Hard Rockiem i to naprawdę widać.
Słuchając AC/DC właściwie nie odczuwa się potrzeby napisania recenzji. Ma się za to ochotę na otwarcie kolejnej puszki piwa i skoczenie na miasto z kolegami. Nie wiem, co takiego odnajduje w ich muzyce, że skłania mnie ona do odkurzenia ramoneski, dodania kilku nowych przypinek i zapomnienia, że następnego dnia o ósmej rano trzeba być już w pracy. A właściwie wiem- czysty, bezpretensjonalny, uczciwy rock and roll, pozbawiony głębszych refleksji nad światem i sensem istnienia. Hard rock w wykonaniu AC/DC nie rości sobie pretensji do zbawienia świata, nie zwraca naszej uwagi na zgniliznę toczącą cywilizację ludzką, nie porusza nawet zagadnień egzystencjalnych rozterek młodych kochanków. On ma to gdzieś. Słuchając AC/DC masz o tym wszystkim zapomnieć i po ciężkim dniu pracy dobrze się bawić. Tak po prostu- niezależnie od tego, czy jesteś lekarzem czy pracujesz na roli. Ten rodzaj muzyki pozwala poczuć się młodo i odnaleźć dawno zapomniane pokłady energii. Dlatego, chociaż moim zdaniem Stadion Narodowy nadaje się do organizacji koncertów w takiej samej mierze jak do wypasu owiec, będę na AC/DC w Warszawie i, do cholery, wiem, że będę bawił się dobrze! A utwierdza mnie w tym przekonaniu nowa, świetna płyta zespołu.
Trzeba od razu przyznać, że niewiele dzieli ją od poprzednich dokonań muzyków. To ciągle ten sam, stary dobry AC/DC. Tylko w dużo bardziej skondensowanej dawce. Po pierwsze płyta jest krótsza, trwa niewiele ponad pół godziny, co w porównaniu z przydługim Black Ice jest zmianą na lepsze. Słuchacz nie ma możliwości znudzenia się materiałem. Płytę chłonie się w całości, bez jakiegokolwiek momentu wytchnienia. Krótkie, chwytliwe kompozycje oraz ogólny czas trwania albumu powodują, że po pierwszym odsłuchu ma się ochotę włączyć CD ponownie. Oczywiście, Black Ice nie był płytą złą, ale w przypadku stylistyki prezentowanej przez braci Youngów każda dłużyzna, każdy chybiony pomysł muzyczny uwidacznia się tym bardziej, im lepsze są pozostałe utwory. Rock or Bust broni się nie tylko jako album ale również jako zbiór oddzielnych utworów, z których każdy mógłby być radiowym singlem. To właśnie decyduje o sile nowego wydawnictwa. Poza dwoma utworami, które Radiowa Trójka, zgodnie ze swą od dawna pielęgnowaną tradycją, eksploatuje do granic możliwości, aby następnie zupełnie o nich zapomnieć („Play Ball” i „Rock or Bust”) jest jeszcze „Rock the Blues Away” mający w swej melodyce coś z „Born In the USA” Bruce’a Springsteena. Dalej „Miss Adventure”, hard rock czystej wody, choć może trochę mało wysublimowany. Następnie, aby nikt nie powiedział, że jest nudo, AC/DC serwuje zwolnienie tempa przy „Dogs of War” murowanym koncertowym hicie z nieprzyzwoicie chwytliwym refrenem. W kolejce czekają już „Got Some Rock & Roll Thunder” wpisujący się w „elektryczno-burzową” stylistykę grupy i bluesujący „Hard Times”. Dalej w cale nie jest gorzej… przez „Baptism by Fire” po świetny „Emission Control” AC/DC wciąż potrafią zmusić do rytmicznego kiwania głową. Wraz z wybrzmiewającym ostatnim taktem płyty czeka się już na ponowne odtworzenie całości. I to właśnie skłania do uznania tej płyty za bardzo dobrą. Nie jest to może nowy Back In Black, ale jeszcze nigdy Australijczycy nie byli tak bliscy powtórzenia artystycznego sukcesu z 1980 roku.
Jeżeli zgodzimy się z śp. Bonem Scottem, mówiącym, że sukces AC/DC jest jedynie zasługą dobrego smaku publiczności, to trzeba uczciwie przyznać, że od lat Australijczycy serwują nam wysokiej klasy Hard Rockowe dania. Po odsłuchaniu „Rock or Bust” z gar kuchni muzyków na pewno nikt nie wyjdzie nieusatysfakcjonowany. Co więcej, smak nowych utworów na długo zalegnie się w pamięci każdego muzycznego „wyjadacza”.
PS: Recenzję pisałem kilka ładnych miesięcy temu, właściwie zaraz po premierze najnowszej płyty. W międzyczasie byłem na AC/DC na Narodowym. I była to po prostu totalna porażka. Nie z winy zespołu- ten dał fantastyczny show. Tyle, że nic nie było słychać. Wrażenie mogę porównać jedynie do słuchania trzykrotnie przegranej na kasety wersji bootlegowej koncertu. Było po prostu okropnie. Nigdy nigdy nigdy więcej nie wybiorę się na koncert na tym Stadionie. Szkoda nerwów, pieniędzy i czasu.
Kuba Kozłowski, Ocena: 4+
U nas obowiązuje skala szkolna:
1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
(Łącznie odwiedzin: 290, odwiedzin dzisiaj: 1)