Pomimo wczesnej pory (w USA była godzina 8.30 rano)Steve Lukather okazał się pełnym energii rozmówcą, a tematy które poruszał w trakcie wywiadu dalekowykroczyły poza sztampowe reklamowanie najnowszego dzieła zespołu. Steve opowiadao współczesnej scenie muzycznej, swojej przyjaźni z Josephem Williamsem, niechęci do szufladkowania muzyki czy wpływie Polski na renesans popularności zespołu.

JK: Steve, powiedz mi jakie to uczucie powrócić z tak dobrym albumem jak „XIV” oraz ponownie występować z Toto. Jesteście w trakcie nowej trasy koncertowej, co również stanowi nie lada wydarzenie, prawda?

Steven Lukather: Jest to dla nas niezwykle ekscytujący moment, bo z jakichś powodów zespół przeżywa wzrost popularności, co nas oczywiście niezwykle cieszy (śmiech). Swoją drogą wydaje mi się, że wiele z tego co ma teraz miejsce związane jest z DVD które nagraliśmy w Polsce. Koncert w wielu krajach wspiął się na szczyty notowań, co otworzyło nam drzwi do nagrania nowego albumu i rozpoczęcia trasy. Wszystko to dzieje się bardzo szybko ale w bardzo pozytywny sposób, dlatego chciałbym podziękować naszym Polskim fanom za umieszczenie nas ponownie na szczycie i tchnięcie w zespół nowego życia.

JK: Chciałem zapytać cię o kulisy powstania nowego albumu. David Paich w jednym z wywiadów powiedział, że głównym powodem rozpoczęcia prac był fakt, że Toto zgodnie z zapisami kontraktowymi zobligowane było do nagrania kolejnej płyty. 

SL: To prawda. Nowy album powstał również ze względu na nasze zobowiązania. Inaczej zostalibyśmy pozwani z powodu umów, które podpisał nasz były manager a których my tak naprawdę w pełni nie rozumieliśmy. Przez chwilę chcieliśmy z tym walczyć, bo zeszliśmy się ponownie wyłącznie aby pomocy naszemu bratu Mike’owi Porcaro, który jak wiesz niedawno odszedł. Zeszliśmy sie pięć lat temu, ale czerpaliśmy naprawdę wiele przyjemności ze wspólnego grania a kiedy wyszła płyta Live z zapisem występu w Polsce i ni stąd ni zowąd firma zażądała od nas kolejnego albumu studyjnego stwierdziliśmy, że lepiej po prostu go nagrać. I nie tylko nagrać, ale zrobić to jak tylko najlepiej potrafimy. Spędziliśmy dziesięć miesięcy na wytężonej pracy a jej wynikiem jest Toto „XIV”, który okazał się najlepiej ocenianym albumem w naszej karierze. Co więcej, w niektórych krajach jest to również najlepiej notowany album w historii zespołu. Niezły wynik jak na grupę staruszków (śmiech)

JK: Właśnie ta wyczuwalna na „XIV” pozytywna „chemia” pomiędzy wami nie pozwalała mi uwierzyć, że jedynie zobowiązania prawne decydowały o jej powstaniu.

SL: No cóż, życie jest bardzo dziwne i nigdy nie układa się akurat tak, jak myślisz że się ułoży. Zespół się rozpadł i reaktywował a teraz powróciliśmy do grania w składzie z wszystkimi moimi szkolnymi braćmi. W przeszłości musieliśmy zmierzyć się z tragiczną śmiercią Jeffa (Porcaro- JK) a teraz również Mike’a. Byliśmy jednak w stanie przetworzyć smutek i wypaloną dziurę w naszych sercach na muzykę i pozytywną energię. I to właśnie był główny cel nowej płyty. Co innego mogliśmy zrobić? Możesz siedzieć w domu pogrążony w żałobie ale ostatecznie i tak musisz się z tego otrząsnąć, wyjść ze swojej skorupy i żyć dalej. Tracąc swoich braci (Steve używa tego sformułowania w odniesieniu do swoich najbliższych przyjaciół -JK) zdajesz sobie sprawę jak kruche może być życie. Należy więc cieszyć się nim póki można.

JK: Moim zdaniem wiele tekstów zawartych na płycie odnosi się do problemu alienacji oraz miłości, która pozwala nam przetrwać w kosmopolitycznym świecie. Czy tak postrzegacie XXI wiek?

SL: Dla dziecka lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – takiego jak ja- zaskakującym jest, jak wiele negatywnych uczuć i mroku pojawiło się na świecie. Wiele z tego nie rozumiem. Budzisz się rano i jesteś atakowany nagłówkami i wiadomościami które zawsze są złe. Wiesz, jesteśmy już starszymi facetami w trasie od czterdziestu lat. Widzieliśmy kawał świata i większość ludzi jest dobrych, ale tych kilku skurczybyków psuje ogólny obraz. To jest problem światowy i nie odnosi się on do jednego konkretnego miejsca. Myślę, że dużą rolę odgrywa tu Internet, bo dzięki niemu ludzie sfrustrowani i niezadowoleni z własnego życia mogą wyżywać się na innych. Chodzi mi o tak zwanych „hejterów”, którzy używając fałszywych imion mogą napisać rzeczy, których nigdy nie powiedzieli by ci prosto w twarz. Mamy też rasizm, wszechobecne kłamstwa… Gdzie jest w świecie prawda i sprawiedliwość? Kto pozwala na to, żeby małe dzieci były pozbawione opieki medycznej, jedzenia, szkoły, leków… W roku 2015 ciągle używamy broni wysadzając wszystko naokoło zabijając niewinnych ludzi dla pieniędzy. Popełniamy ciągle te same błędy spodziewając się, że tym razem rezultat naszych czynów będzie inny. Tylko że rezultat będzie zawsze taki sam. 

JK: Klasy rządzące często po prostu nie potrafią w inny sposób rozwiązywać problemów

SL: Cóż, mówi się że pieniądze są źródłem wszelkiego zła. Jak pójdziesz szlakiem pieniądza to znajdziesz jego siedlisko. Nie mówię, że bogacenie się jest złe, wręcz przeciwnie, zarabianie pieniędzy uczciwą pracą jest czymś świetnym. Wiesz, wtedy dajesz coś społeczeństwu: tworzysz miejsca pracy, płacisz podatki i niech cię za to Bóg błogosławi. Ale jest też wiele osób które posiadają naprawdę dużo i nie są skorzy do podzielenia się z nikim. Stają się starzy, rachityczni, chciwi i zupełnie nie interesuje ich cokolwiek innego niż pieniądze. Chcą tylko więcej, więcej, więcej. I co może być rezultatem takiego podejścia? Ludzie zaczną mieć tego dosyć i się zbuntują. Powraca też problem rasizmu, niektórzy ludzie myślą, że w imię religii mogą chodzić i strzelać do innych. To wszystko jest po prostu wariactwem, a ja jestem człowiekiem przepełnionym miłością i pragnącym pokoju. Trzeba mieć wiarę w świat, dlatego myślę, że może wszystko się znowu poukłada. Inaczej jaki jest w ogóle sens wstawania rano z łóżka?

JK: Świat zmienił się tak diametralnie od lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych?

SL: Jasne, że tak. Mamy teraz więcej wszystkiego, ale ubyło nam duszy. (ściszonym głosem) Mamy mniej serca. Mamy więcej informacji, mamy więcej zabawek i gadżetów. Ludzie mają po pięć tysięcy przyjaciół na Facebooku, których nigdy nie spotkali w prawdziwym życiu. Pytam się więc, czy oni naprawdę są ich przyjaciółmi? Ludzie przesiadują całymi dniami gapiąc się w ekrany komputerów. Jeżeli szukasz antychrysta to go znajdziesz właśnie w Internecie. To jest poletko Szatana. Spędź na nim wystarczająco dużo czasu, a wyssie ci duszę. Lepiej wstać, wciągnąć świeże powietrze i uśmiechnąć się do ludzi. Lepiej rozmawiać, posłuchać muzyki, dzielić się swoją miłością, zjeść dobry posiłek a telefon odłożyć daleko… Wiem, że brzmię jak staruszek narzekający na młode pokolenie a na pewno nie chcę być w ten sposób postrzegany. Ale część mnie mówi: „kurcze, co się stało ze starymi dobrymi czasami…” Myślę, że jest to normalna sprawa dla każdej generacji, ale ja uważam, że wszystko się poukłada. Trzeba mieć nadzieję, prawda?

JK: W jednym z wywiadów wspominałeś, że współczesna muzyka stała się przewidywalna i nudna. Czyli pewnie nie zmieniłeś zdania?

SL: Chciałbym móc powiedzieć, że teraz powstaje lepsza muzyka, ale nie wydaje mi się, żeby to była prawda. Oczywiście są artyści, którzy wciąż są wspaniali i wszyscy ich kochają, ale wystarczy włączyć jakiekolwiek notowanie w radiu i co słyszysz? Czy znajdziesz cokolwiek, co może cię zainspirować? Dla mnie wszystko to jest nudnym, przewidywalnym odgrzewanym kotletem. Wszędzie ta sama produkcja, ten sam dźwięk, te same chwyty, melodie, struktura utworów. Nie ma w nich niczego zaskakującego. Teksty są albo głupie albo negatywne, pełne nienawiści. Ja po prostu nie rozumiem przesłania takich utworów. Ale wiesz, nie jestem w stanie wysłuchać CAŁEJ muzyki i na pewno są jacyś młodzi wspaniali wykonawcy. Pewnie nie dostają się po prostu na listy przebojów.

JK: W Polsce i Europie muzyka rokowa już prawie nie jest w radiu grana…

SL: Ale przecież wszyscy kochają rocka! Nie pojmuje tego… Dzieje się tak, bo korporacje są właścicielami stacji radiowych i to one decydują jaką muzykę można puszczać. Oczywiście, o tym ile czasu ci poświęcą na antenie decyduje przede wszystkim to, ile kasy wyłożysz, by się do radia dostać. Zachodzisz w głowę, skąd się bierze to całe badziewie, które grają w radiu, a grają je dlatego, że ktoś zapłacił za to milion dolarów. I w momencie kiedy pieniądze stają się najważniejszym wyznacznikiem tego, czy puszczą cię na antenie czy nie, należy wzruszyć ramionami i powiedzieć sobie „Chrzanić to!- nie będę płacił za granie mojej muzyki w stacjach”. Ale wiesz, teraz żeby przebić się na rynku muzycznym musisz mieć mnóstwo pieniędzy. Nie ma już tego naturalnego rozwoju, jak w czasach kiedy byłem dzieciakiem i DJ zaczynał puszczać jakąś płytę bo ją po prostu lubił. Dzięki niemu płyta zdobywała popularność w twoim mieście, potem w  kraju, i coraz więcej ludzi chciało jej słuchać. W dzisiejszych czasach to po prostu nie odbywa się już w ten sposób. Nikt już nie ma wolnej woli i nie może grać tego, co by chciał. DJ’je nie mogą już tego robić, wszystko jest skorporyzowane a decyzja należy do gości, którzy wcale się na muzyce nie znają. Oni chcą jedynie sprzedać czas antenowy przeznaczony na reklamy. Wszystko obraca się wokół  kasy, kasy, kasy… Nie chodzi już wcale o Sztukę… Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby chodziło o malarzy. Mówiliby ci, że musisz namalować taki a taki obraz, pomimo tego, że wcale nie masz na to ochoty- „Jak chcesz odnieść sukces to musisz malować w ten konkretny sposób.”

JK: Używając tego, a nie innego, konkretnego koloru

SL: No i taki malarz powie „pieprzę to”- a to właśnie stało się z muzyką. Dla tych z nas, którzy mają swój wyrobiony styl jest to poważny problem. Jestem klasycznie rockowym muzykiem, przetrwałem w bussinesie ponad czterdzieści lat, zespołowi ciągle powodzi się bardzo dobrze i zawsze uważałem to za powód do dumy. Jestem niezwykle wdzięczny i zaszczycony, że ciągle mogę budować karierę na własnej pasji. Jestem również bardzo szczęśliwy, że mogłem współpracować w ciągu tych wszystkich lat z fantastycznymi artystami, producentami, autorami piosenek, inżynierami dźwięku.

JK: I nawet po tak wielu latach w przemyśle muzycznym jesteście w stanie nagrać świeży album

SL: I bawiliśmy się doskonale w trakcie prac nad „XIV”. Pracowaliśmy bardzo ciężko ale przyjęliśmy też starodawne podejście do procesu nagrań, które się sprawdziło a z finalnego efektu jesteśmy bardzo zadowoleni. Wiesz, ruszyliśmy w trasę a bilety sprzedają się dobrze. Ostatni rok był dla nas bardzo ważny a na myśl o nadchodzących koncertach jesteśmy podekscytowani.

JK: Jak wspomniałeś, nagraliście w zeszłym roku DVD z zapisem koncertu w Polsce. Wiecie, jak spontaniczna i pełna radości potrafi być polska publiczność….

SL: I nie możemy się doczekać, żeby do was kolejny raz wrócić! To wy, właśnie wy, sprawiliście, że znowu jesteśmy na pierwszych miejscach notowań! Jesteśmy wam bardzo wdzięczni. Podczas występów chcieliśmy wam osobiście powiedzieć „dziękuję”. I mam nadzieję, że zrobiliśmy to w trakcie niedawnych koncertów. 

JK: Chciałem się jednak zapytać, czy w latach osiemdziesiątych zdawaliście sobie sprawę, że w kraju za żelazną kurtyną, takim jak Polska, Toto jest tak bardzo popularne?

SL: Nie wiedzieliśmy. To znaczy, chcieliśmy do was dotrzeć, zagrać koncert ale nam odmawiano ze względu na sytuację polityczną. Dlatego cieszymy się bardzo, że „mur” został obalony- bo wiesz, taki niewidzialny ale nieprzekraczalny mur ciągle tam stał- i że możemy do was przyjechać i cieszyć się z naszymi polskimi przyjaciółmi i krajami bloku wschodniego.

JK: Ja mam trzydzieści lat, więc świadomie nie pamiętam tych czasów, ale z opowieści ojca wiem, że jak udało się mu, bądź któremuś z jego przyjaciół kupić oryginalny winyl Toto, to miało to charakter niemal święta.

SL: Wow, jest mi niezwykle ciężko wyobrazić sobie taką sytuację, ale przekaż ojcu moje podziękowania. Bardzo mnie to poruszyło. Dla Toto znaczy to bardzo wiele.

JK: Na pewno mu przekażę. Powiedz mi proszę, kto wpadł na pomysł nagrania nowej płyty z Josephem Williamsem? Czy wszystko „zagrało” od samego początku? Wiem, że współpracował z wami również przy okazji „In Between” ale nagranie całego albumu po tylu latach jest zupełnie inną sprawą, prawda?

SL: Joseph jest moim przyjacielem od dzieciństwa, znam go odkąd skończył czternaście lat. Znałem też jego brata Marka i spędzaliśmy razem mnóstwo czasu kiedy byliśmy dzieciakami. On od początku był częścią naszej „paczki” i kiedy reaktywowaliśmy zespół jego głos wciąż był tak silny jak w latach osiemdziesiątych. Wiesz, to jest mój kumpel odkąd pamiętam a śpiewa lepiej niż kiedykolwiek- z tym nie można się kłócić. Jest naprawdę jednym z moich najlepszych przyjaciół, przez te wszystkie lata był członkiem zespołu, nagrywał dla telewizji i filmów. On jest taki jak my- w zdecydowanie większym stopniu niż Bobby (Kimball, wokalista z którym Toto niedawno zakończyło współpracę – JK) kiedykolwiek był. 

JK: Ale jednak była to dla zespołu zmiana.

 SL: Hmm, zmiana, ale myślę, że w pozytywnym znaczeniu. Bo wiesz nie zamierzaliśmy szukać nowego wokalisty przez Internet w sytuacji kiedy Steve Porcaro wrócił do zespołu, David (Paich- JK), Lenny Castro wrócili, David (Hungate- JK)- nasz pierwszy basista- też zasilił szeregi Toto. Naprawdę cofnęliśmy się do naszych korzeni tak bardzo jak tylko było to możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że Jeff i Mike Porcaro od nas odeszli…

JK: Wyobrażam sobie, że każdy muzyk ma wyraźną wizję linii melodycznych czy konkretnych dźwięków, które powinny znaleźć się na albumie. Czy możesz wskazać album Toto, któremu jest najbliżej tym początkowym założeniom?

SL: O rany, pierwszy album nagraliśmy jak miałem dziewiętnaście lat… Każda z płyt jest dla mnie odbiciem czasów w których powstawała, z każdą mam związane wyraźne wspomnienia… To tak jakbym spojrzał na całą moją młodość poprzez pryzmat muzyki. Niektóre nasze albumy przetrwały próbę czasu a inne wydają się teraz odrobinę przestarzałe, myślimy sobie: „tutaj słowa mogłyby być lepsze” i temu podobne rzeczy, ale w zasadzie jestem bardzo dumny z niemal wszystkich naszych płyt. Zawsze staraliśmy się tak bardzo jak tylko było to możliwe by pisać dobrą muzykę. Przetrwaliśmy wszystkie mody, jakie pojawiały się i znikały… Przetrwaliśmy MTV, okres wielkiej popularności itp. 

JK: Ale pewnie masz, poza najnowszym oczywiście (śmiech), swój ulubiony album?

SL: Tak jak mówiłem- to jakbyś kazał mi wskazać moje ulubione dziecko. Każda z płyt Toto odzwierciedla jakiś moment w moim życiu. Nie mogę wybrać ulubionej płyty- to niemożliwe.

(po pewnej przerwie) Chociaż oczywiście „IV” było dla nas olbrzymim krokiem naprzód stając się dużym sukcesem wydawniczym. Ale wychodząc poza kwestię „milowych kroków” zespołu, każde nasze dzieło ma swoje miejsce w historii.

JK: Wiem, że jesteś przeciwnikiem przyklejania „etykiet” muzyce. Twierdzisz, że nie powinno być żadnych podziałów pomiędzy poszczególnymi stylami muzycznymi…

SL: A dla czego nie może istnieć po prostu „muzyka”

JK: Jasne, ale czy nie uważasz, że podział na poszczególne nurty czy style pozwala „skatalogować” muzykę dla potencjalnego słuchacza?

SL: Nie, nie, nie. Nie zgadzam się z tobą- Po co „organizować” muzykę? Czy chodzisz po ulicy i myślisz: o idzie murzyn… o a tu idzie azjata?

JK: Jasne, że nie

SL: A to przecież to samo! Wszyscy jesteśmy ludźmi, a muzyka to muzyka. Są co prawda różne rodzaje muzyki ale wiesz, głupotą jest np. dzielenie metalu na dziesięć oddzielnych podgatunków. A co „jazz” oznacza dla ciebie? Czy Jazz to dla ciebie „pop jazz” czy jazz, to muzyka którą grał Miles Davis czy John Coltrane? Muzyka pop oznacza na przykład muzykę popularną, czyli każdą, którą chcą kupować ludzie. A taka muzyka stylistycznie może być naprawdę bardzo zróżnicowana. Czemu zawsze musimy wszystko szufladkować. Nie lubię tego i nigdy nie lubiłem. Toto nigdy nie pasowało do żadnej „szufladki” i może dlatego ciągle utrzymujemy się w branży. Jeżeli nigdy nie byłeś w modzie, to nie możesz też stać się niemodny. Ale wiesz, to jest mój osobisty pogląd.

JK: Moim zdaniem, jeżeli nie interesowałeś się wcześniej muzyką, a chciałbyś się w nią zaangażować jako słuchacz, podział na gatunki i podgatunki może być pomocny. Łatwiej takiej osobie znaleźć to co lubi, gdy wie, że np. ten zespół gra rock’n’roll, ten hard rocka a jeszcze inny jest zespołem doom metalowym.

SL: A dlaczego nie łączyć stylów? Wiesz, my nie gramy metalu, ale nie jesteśmy też wyłącznie zespołem balladowym. W naszej muzyce mieści się wiele różnych wpływów muzycznych i każdy kto zdecyduje się przyjść na nasz koncert może wziąć udział w prawdziwej muzycznej podróży.

JK: Wasz najnowszy album często przyrównuje się do „czwórki”. Czy widzisz jakieś wyraźne podobieństwa między „XIV” i „IV”- poza nawiązaniem w tytule płyty?

SL: Steve Porcaro napomknął gdzieś, że nowy album to jakby Toto „V”, ale nie wiem co przez to rozumiał. Wiesz, po raz pierwszy od lat osiemdziesiątych ta konfiguracja muzyków nagrała album, i po raz pierwszy od czasów „IV” Steve napisał dla zespołu nowe utwory. Gdyby wyrwać to z kontekstu, to można by pomyśleć, że nawiązujemy do czwartego albumu. Dla Stevena, biorąc pod uwagę sposób w jaki zaangażował się w powstanie płyty, nowy album może być faktycznie podobny do „IV”. Myślę jednak, że to było tylko takie luźne stwierdzenie, i nie należy słów Stevena brać zbyt poważnie.

JK: Bardzo często okładka stanowi integralną część konceptu całego albumu. Czy tak było w przypadku „XIV”. Czy za okładką stoi jakaś szersza idea?

SL: Okładkę zaprojektowała najstarsza córka Stevena Porcaro, Heather, wraz ze swoimi współpracownikami i właściwie zajęła się całym konceptem graficznym. Z naszej inicjatywy powrócił miecz, bo ten zawsze był jakby naszym symbolem. Z kolei rzymskie cyfry w przeszłości przynosiły nam szczęście. Tak „IV” jak i siódmy album okazały się wielkimi sukcesami. Ponadto 14 jest sumą dwóch siódemek, a „The Seventh One” był ostatnim albumem nagranym z Josephem (Williamsem- JK). Wiesz, jak głębiej poszperasz, to zawsze można nadać znaczenia symbolom, i w przypadku nowej płyty też wybraliśmy je zgodnie z pewnym kluczem, ale nic ponadto za okładką nie stoi. Jest ona naszym skinieniem w stronę przeszłości, ale w nowoczesny sposób. Myślę, że projekt graficzny wygląda naprawdę super i zachęca cię do odtworzenia płyty.

JK: Czy tylu latach bycia profesjonalnym artystą odnajdujesz w muzycznym biznesie elementy, do których nadal trudno ci przywyknąć albo które cię irytują?

SL: Jest dużo takich rzeczy. Przeszkadza mi fakt, że wielu ludzi może być zakłamanych, że wiele publikowanych albumów jest nieszczerych, poprawianych za pomocą maszyn i programów komputerowych. To jak operacja plastyczna na muzyce. Ja preferuje bardziej organiczne podejście, choć doceniam technologię. Ta jednak powoduje, że tworzenie muzyki staje się zbyt proste i każdy może teraz nagrywać płyty. Zaczyna to przypominać kupowanie gotowych ciastek w osiedlowym sklepie: niby wszystko z nimi ok, ale tak naprawdę są to tylko puste kalorie. Wiesz, ja ciągle ćwiczę granie na gitarze, i gdybym nie zarabiał na tym ani grosza i tak bym to robił. Mam to po prostu we krwi. Zacząłem grać na instrumencie jeszcze zanim zainteresowałem się dziewczynami czy nauczyłem liczyć pieniądze (śmiech). To zawsze była pasja mojego życia i pewnie do końca mojego życia to się nie zmieni. W biznesie muzycznym wszystko mogłoby być inaczej, gdyby radia otwarły się na nowe dźwięki, gdyby korporacje przestały nimi zarządzać. To na pewno skłoniłoby ludzi do eksperymentów muzycznych. Wiedzieliby, że mogą liczyć na odzew, gdy próbują nowych rzeczy. To co słyszę teraz w muzyce, to tylko złe wersje utworów, które napisano i wypromowano czterdzieści lat temu. Potrzebujemy nowych Beatlesów- muzycznie, duchowo i kulturowo. Ale to tylko moja opinia.

Rozmawiał: Jakub Kozłowski

Wywiadu pierwotnie ukazał się w miesięczniku Nowe Państwo

(Łącznie odwiedzin: 435, odwiedzin dzisiaj: 1)