Choć wydawało się, że krążek „A Fragile King” z racji swojego mocno osobistego i emocjonalnego charakteru będzie zaledwie jednorazową wycieczką Grega Mackintosha w estetykę death metalu, to bardzo ciepłe przyjęcie tego projektu przez fanów poparte sporym sukcesem komercyjnym sprawiło, że członkowie formacji nie zawiesili jej na kołku, ale zabrali się za pisanie piosenek na kolejny album. Na dwójkę Vallenfyre trzeba było poczekać trzy lata a wiązało się to przede wszystkim z obowiązkami Grega w ramach Paradise Lost, który w tym czasie wydał i promował album „Tragic Idol”. Nowe utwory projektu w swoich założeniach miały jeszcze szerzej prezentować fascynacje lidera grupy brutalnymi odmianami metalu, ale też być bardziej współczesne i nie odwoływać się jedynie do death metalowej klasyki. Z tych założeń album „Splinters” wywiązał się znakomicie.
W stosunku do pierwszej płyty nie ma mowy o żadnej rewolucji stylistycznej, nie są to też tak szerokie zmiany, jakie serwuje Paradise Lost na swoich kolejnych albumach. „Splinters” podobnie jak „A Fragile King” to pokaz dość brutalnego, zagranego w stylu pierwszej połowy lat 90-ych death metalu z elementami doom metalowymi, crustowymi a także odwołaniami do rzeczywistości lat nastych XXI wieku. W swojej estetyce dwójka jest bardziej skrajna od poprzedniczki, co szczególnie ukazują rozmiary poszczególnych utworów. Te, w których postawiono na elementy bliskie pierwotnym oraz współczesnym dokonaniom Paradise Lost czy My Dying Bride, są zdecydowanie dłuższe oscylując między 6-7 minutami oraz skupiając się na walcowatym, ślimaczym rytmie z miażdżącymi riffami gitar. Dla odmiany kompozycje najbardziej agresywne i brutalne skrócono nawet do poniżej dwóch minut, co pokazuje fascynacje Grega estetyką grindcorową, uskutecznianą choćby na słynnym krążku Napalm Death „Utopia Banished”. W odróżnieniu do przystępnego i chwytliwego „A Fragile King” na jego następcy już tak nie jest, bo niewiele tu klasycznych schematów zwrotkowo-refrenowych, zapadających w pamięci partii wokalnych czy melodyjnych zagrywkami gitar, którymi debiut był nadziany niczym dobra kasza skwarkami. Ale to też nie znaczy, że utwory z tej dwójki są słabe, bo Greg jest na tyle utalentowanym kompozytorem, że nawet z ambitniejszym graniem potrafi sobie poradzić pisząc utwory o wręcz klasycznym dla death-doomowego gatunku charakterze.
Plusem całości jest bez wątpienia świetny poziom instrumentalistów, słyszalny zarówno w mocnych, chropowatych i pełnych sprzężeń riffach, świetnych, choć trochę rzadziej się pojawiających solówkach czy zabawach Adriana Erlandssona z rytmem i perkusyjnymi przejściami. Bardzo pozytywnie prezentują się też grobowe a jednocześnie wyraziste growlingi lidera Vallenfyre a także mocarne, wgniatające w fotel, nowoczesne brzmienie, stworzone przez lidera Converge Kurta Ballou, ewidentnie inspirującego się w tej kultowym „Monotheist” Celtic Frost. Pod względem produkcyjnym „Splinters” można wręcz uznać za jeden z najlepszych produktów współczesnego metalu.
Ale nieźle wypadają też poszczególne utwory, w których bardzo inteligentnie zadbano o stopniowe wprowadzanie słuchacza w trudniejszy w odbiorze materiał. Stąd ozdobiony klasycznie „rajską” melodią gitary solowej, powoli się rozkręcający „Scabs” jest bardzo chwytliwą porcją death metalu na modłę szwedzką, która spokojnie odnalazłaby się również na pierwszej płycie zespołu. Sporo charakterystycznych dla Paradise Lost melodii i solówek jest też w monumentalnym, powolnym „Bereft”, który jest doskonałym reprezentantem „vallenfyre’owskiego” doom metalu, do tego dużo lepszego od wielu ekstremalnych kompozycji Paradise Lost. Dopełnieniem tego miażdżącego walca jest krótki, karabinowy „Instinct Slaughter”, osiągający wręcz grindcorowe tempa, przypominające starą twórczość Napalm Death. Podobnie agresywne i wściekłe granie, choć w formule bardziej rozbudowanej i zmiennej rytmicznie odnaleźć można jeszcze w „Cattle” i „Thirst For Extinction”. Z kolei „Odious Bliss” i „Savages Arise” są mieszankami dynamicznego, szwedzkiego death metalu spod znaku Entombed i Dismember z punkową prostotą i melodyką Autopsy, a więc tym z czego Vallenfyre zasłynął już wcześniej. Nie robią one jednak na słuchaczu aż takiego wrażenia jak połączone w jedną, ponad 8-minutową całość, potężnie brzmiące, utrzymane w wolnych i średnich rejonach „Aghast” oraz „The Wolves Of Sin”, z których zwłaszcza ten drugi za sprawą emocjonalnych solówek i świetnego, w większości nowoczesnego riffowania z miejsca wpisał się do grona klasyków twórczości Grega Mackintosha. Z kolei utrzymany w średnim, marszowym tempie, piłujący riffowo „Dragged To Gehenna” sprawia wrażenie następcy „My Black Siberia” z poprzedniej płyty. Finałem krążka jest potężny utwór tytułowy, który zasługuje na miano apokaliptycznej wersji współczesnego death/doom metalu, doskonale pasującego do repertuaru „Monotheist” Celtic Frost, do którego to albumu zresztą wyraźnie nawiązuje.
„Splinters” jest w mojej opinii najciekawszym albumem z dyskografii Vallenfyre, w doskonały sposób rozwijającym pomysły kompozycyjne i stylistyczne „A Fragile King” a za sprawą trudniejszego w odbiorze repertuaru wyraźniej odcinającym się od dokonań Paradise Lost. Wyszło to muzyce na dobre, bo choć tego krążka dla pełnego jego ogarnięcia trzeba posłuchać kilka razy więcej niż jedynki, spędzonego na to czasu nikt nie będzie żałował. Szczególnie że Greg Mackintosh także tutaj jest w wysokiej formie kompozytorskiej i udało mu się stworzyć kilka kompozycji o wręcz kanonicznym dla siebie charakterze. Osoby, którym podoba się brutalny, nowocześnie wyprodukowany death metal a także miłośnicy brutalniejszego oblicza Paradise Lost powinny się ze „Splinters” zapoznać. W niczym ta płyta nie ustępuje dokonaniom Raju Utraconego a w czterech wolniejszych kompozycjach nawet przebija wiele utworów macierzystego zespołu Grega.
Radomir Wasilewski
Wydawnictwo In Rock Music Press oraz Muzyka z Bocznej Ulicy przypominają, że na rynek Polski trafi w przeciągu najbliższych kilku miesięcy autoryzowana biografia zespołu pod tytułem „Bez celebracji”.
Recenzja pochodzi z portalu RateYourMusic, na którym autor od kilku lat prowadzi profil RadomirW, gdzie co tydzień dodaje po 2-3 recenzje płyt przede wszystkim metalowych.