Pod koniec 2009 r. w prywatnym życiu gitarzysty Paradise Lost Grega Mackintosha wydarzyła się jedna z największych tragedii, których większość ludzi musi w życiu doświadczyć. W tym roku, po długiej chorobie nowotworowej zmarł ojciec Grega a sam muzyk pogrążył się w żałobie, czego skutkiem była jego częściowa absencja na trasach koncertowych promujących album Paradise Lost „Faith Divides Us, Death Unites Us”. W ramach terapii pozwalającej stanąć na nogi Greg stworzył poboczny projekt muzyczny o nazwie Vallenfyre, do udziału w którym zaprosił między innymi byłego gitarzystę My Dying Bride Hamisha Glencrossa oraz ówczesnego perkusistę Paradise Lost a wcześniej szwedzkiego At The Gates Adriana Erlandssona. W 2011 r. nakładem niemieckiej wytwórni Century Media ukazała się debiutancka płyta tego zespołu, która z jednej strony rozgoniła z duszy Grega demony przeszłości a z drugiej ukazała go jako fascynata oldschoolowej estetyki death metalowej, którą na nowo odkrył na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku.

„A Fragile King” bywa określany mianem hołdu dla starych europejskich zespołów death metalowych, głównie z kręgu szwedzkiego. Z tego względu a także z powodu skupiania w swoim składzie cenionych artystów, na codzień parających się lżejszą odmianą metalu przypomina on trochę inną supergrupę, założony 10 lat wcześniej Bloodbath, którego składzie zresztą w 2014 r. miał się znaleźć się lider Paradise Lost Nick Holmes. I faktycznie na pierwszej pycie projektu dominuje chropowate, nisko nastrojone brzmienie gitary a także ciężka, akustycznie brzmiąca perkusja, co rodzi skojarzenia z kultowymi produkcjami Tomasa Skogsberga z jego słynnego Sunlight Studio. Mocno przesterowane, rzężące brzmienie instrumentów zostało jednak podane dość nowocześnie ze smaczkami i technologicznymi nowinkami godnymi drugiej dekady XXI wieku i przez to również przypomina debiut Bloodbath, ale na szczęście na „A Fragile King” nie ma tu aż tyle sztuczności i plastiku co na „Resurrection Through Carnage”. Wzorem szwedzkich klasyków Vallenfyre stawia na dość wolne i proste riffy, których było mnóstwo choćby na pierwszych krążkach Entombed a także na utrzymaną w średnim tempie rytmikę, która jedynie od czasu do czasu wchodzi w blastowanie czy konkretniejsze galopady.

Stylistyka  Vallenfyre jednak nie samą Szwecją stoi, bo towarzyszy jej także mnóstwo obskurnego, mrocznego klimatu typowego dla pierwszych krążków szwajcarskiego Celtic Frost. Do tego pojawia się trochę melodyki w stylu pierwszych dwóch krążków amerykańskiego Autopsy. W kwestii pracy gitar a zwłaszcza melodyjności solówek nie można też zapomnieć o macierzystych formacjach Grega i Hamisha, gdyż debiut Vallenfyre wypełniono całą gamą charakterystycznych dla Paradise Lost i My Dying Bride linii melodycznych i motywów. Z doom metalem kojarzą się również wolne, ciężarne utwory, których na „A Fragile King” znalazła się trójka i tego typu walce staną się największym rarytasem twórczości zespołu.

 

Mimo zapożyczeń i stylistycznych hołdów projekt ma też sporo cech oryginalnych. Należy do nich niewątpliwie gardłowy, mocny wokal lidera Vallenfyre, który udowadnia że zna się nie tylko na gitarze, ale także na niezłym growlowaniu. Mimo spoglądania wstecz w utworach nie brakuje nowoczesnych, typowych dla początku drugiej dekady XXI wieku zagrywek. Można w nich odnaleźć elementy stylu formacji stonerowych i crust-punkowych ale także dokonań takich death metalowych tuzów jak Hail Of Bullets czy nowsze albumy Asphyx, które podobnie jak twórczość Vallenfyre świetnie przeniosły klasyczny death metal do współczesności.

Największą wartością „A Fragile King” są kompozycje, które tak jak na płytach Paradise Lost udowadniają, że Greg Mackintosh jest bardzo utalentowanym artystą. Pojawia się w nich więcej kombinowania i wycieczek w nieznane w stosunku do macierzystej formacji, ale nie zapomniano też o chwytliwości oraz względnej prostocie utworów, z których sporo jest bliskich tradycyjnym schematom zwrotkowo-refrenowym. Nie można również narzekać na nudę a muzycy płynnie przechodzą od szybkich, galopujących przed siebie wyziewów przez utwory utrzymane w średnim, motorycznym tempie a na prawdziwie doom metalowych, ponurych walcach kończąc. Od tego ostatniego zresztą płyta się rozpoczyna, bo miażdżący mocą nisko nastrojonych riffów, powoli się rozkręcający i doprawiony pewną dawką melodyjności „All Will Suffer” to rzecz niezbyt odległa od dokonań Paradise Lost, zwłaszcza z drugiej połowy lat nastych. Później w melodyjnym i chwytliwym „Desecration” zespół się bardziej rozkręca serwując przy okazji jeden z większych hitów tego albumu, którego gitarowe pomysły melodyczne z miejsca zapadają w pamięci odbiorcy.

Następnie ma miejsce zestaw czterech szybkich, typowo death metalowych wymiataczy, w których można odnaleźć kolejne dwa hiciory w postaci agresywnego, doprawionego mieszankami blastów i chorych „celticfrostowych” melodii „Ravenous Whore” oraz prostego, łączącego chropowatość Entombed z melodyką Paradise Lost „A Thousand Martyrs”. Do tego dochodzi największy albumowy hołd dla dokonań Autopsy w postaci zmiennego rytmicznie i nasączonego świetnymi, punkującymi riffami i charakterystycznymi melodiami „Cathedrals Of Dread”. Najmocniejsze pokłady smutku i doła przynosi klasycznie doomowy, utrzymany w leniwych, powolnych rytmach „Seeds”, po którym jednak zespół wyraźnie przyśpiesza w najbrutalniejszym i jednocześnie najbardziej zwięzłym fragmencie albumu czyli w „Humanity Wept”. „My Black Siberia” to kolejny utrzymany w średnim, marszowym tempie hicior ze świetną melodyką i „rajską” chwytliwością. Po nim po raz drugi Vallenfyre w „The DIvine Fled” oddaje się pokombinowanym i nieszablonowym zagrywkom, typowym dla dokonań Autopsy. Finał płyty to trzeci, wolny i masywny ciężarowiec „The Grim Irony”, w którym jednak nie do końca wytrzymano i dlatego co jakiś czas pojawiają się podkręcenia tempa na wzór szwedzki. Na digipackowych edycjach „A Fragile King”, wzorem krążków Paradise Lost znalazł się bardzo ciekawy bonus w postaci tradycyjnie zbudowanego, niesamowicie chwytliwego i emanującego surowością krążków Celtic Frost „Majesty Dethroned”.

 Debiut Vallenfyre, mimo że w znacznym stopniu ma charakter archeologiczny i odtwórczy, przypominając młodszym adeptom death metalu korzenie gatunku, bez wątpienia stanowi pozycję cenną, z którą warto się zapoznać. Greg Mackintosh nawet poza macierzystym zespołem nie odpuścił i stworzył kompozycje nie ustępujące poziomem nowszym dokonaniom Paradise Lost nagrywanym od 2007 r. tj. od momentu ponownego „nawrócenia się” zespołu na metal. Do tego swoje popisy solowe odegrał z dużo większym luzem i dystansem a tym samym można w nich odnaleźć mniej schematycznych rozwiązań niż na równolegle ukazujących się albumach Paradise Lost. Co ciekawe wartość „A Fragile King” z czasem w oczach fanów wzrosła, bo album ten stanowi idealny pomost pomiędzy chwytliwą i melodyjną estetyką Raju Utraconego a trudniejszymi w odbiorze i mniej chwytliwymi kolejnymi krążkami projektu. Z tego względu polecam go wszystkim, którzy jeszcze z twórczością tego zespołu nie mieli styczności a chcieliby posmakować jego muzyki. Obok wydanego trzy lata później „Splinters” jest to najlepsze dokonanie formacji, w pełni pokazujące talenty muzyków w nią zaangażowanych. Bez żadnych problemów powinno się ono spodobać zarówno miłośnikom  Paradise Lost jak i wielbicielom starej szwedzkiej szkoły death metalowej.

Radomir Wasilewski

 

Wydawnictwo In Rock Music Press oraz Muzyka z Bocznej Ulicy przypominają, że na rynek Polski trafi w przeciągu najbliższych kilku miesięcy autoryzowana biografia zespołu pod tytułem „Bez celebracji”.

 

Recenzja pochodzi z portalu RateYourMusic, na którym autor od kilku lat prowadzi profil RadomirW, gdzie co tydzień dodaje po 2-3 recenzje płyt przede wszystkim metalowych.

 

(Łącznie odwiedzin: 711, odwiedzin dzisiaj: 1)