– Jak możesz słuchać tych lewaków? – sapnął kiedyś znajomy, widząc mnie w koszulce NAPALM DEATH. Ale gdy stwierdziłem, że to świetny zespół przyznał, że nigdy nie słuchał, bo go ideologicznie odstrasza.
– To przecież NSBM – oburzył się inny kolega, gdy poleciłem mu split CAPRICORNUS z DER STURMER. Nie chciał w ogóle posłuchać. Polubił dopiero po latach jak mu włączyłem nie mówiąc co to jest. Ale oczywiście przestał, jak się dowiedział co mu się spodobało.

Kiedyś katechetka w liceum całkiem poważnie zapytała mnie czy jestem satanistą, nauczycielka niemieckiego poprosiła bym nie przychodził do szkoły w bluzie Deicide, bo jak na nią patrzy to widzi „martwego noworodka pociętego żyletką w kącie pokoju”. Kolega ze szkoły nie słuchał BURZUM bo „Varg to morderca i słuchanie jego muzyki to wspieranie mordercy”. Inny ze znajomych nie słuchał BLASPHEMY bo nie podobał mu się kolor skóry jednego z muzyków. Kiedyś jakiś metal chciał mnie bić, bo chodziłem w koszulce SAMAEL a na jednej z imprez włączyłem THE DOORS.
– Przecież to ćpuny i hipisi – oburzał się. – Za kogo ty się uważasz? – pytał wskazując na moją koszulkę. – Zdecyduj się kim chcesz być! – zaapelował. Jak się okazało bez rezultatu bo mam już 42 lat i wciąż kocham wczesne płyty SAMAELA i całą dyskografię THE DOORS. Jak na ironię wspomniany metal już nie żyje. Zmarł po poważnych przejściach z narkotykami.

Kolejny znajomy przestał słuchać Judas Priest jak dowiedział się, że Rob Halford jest homoseksualistą (jakie to żałosne!), a inny wyrzucił pierwszą płytę LIFE OF AGONY na wieść o zmianie płci przez wokalistę, bo „nie toleruje patologii” (nie mniej żałosne!)

Tak. Słucham lewaków i faszystów, satanistów i katolików, czarnych, białych i żółtych. Punków, metali, hipisów, skinów, grunge’owców i hip-hopowców. Grubych, chudych, niskich i wysokich, heteroseksualnych, homoseksualnych i transwestytów. Niektórzy jeżdżą na wózkach inwalidzkich, a inni emanują tężyzną fizyczną i udają na scenie Conana. Gdyby wylądowali kosmici, którzy by mieli niebieską skórę i genitalia na czole, ale graliby muzykę, która mi się podoba to też bym ich słuchał. Gdyby muzyk mojego ukochanego zespołu spoliczkował mnie i napluł mi w twarz to na pewno przestałbym go lubić, ale wciąż kupowałbym jego płyty.

Wynika to z dwóch rzeczy. Po pierwsze nie wartościuję ludzi na podstawie ich pochodzenia, koloru skóry, przekonań religijnych czy upodobań seksualnych. Po drugie od zawsze tzw. „przekaz ideologiczny muzyki” miałem w głębokim poważaniu. Nie jest mi wszystko jedno jaką postawę reprezentuje zespół, ale na pewno nigdy się z żadnym nie utożsamiałem i nawet gdy byłem nastolatkiem nie zamierzałem swojej wizji świata zawężać do sposoby myślenia twórców muzyki. Nawet tej ukochanej. Nawet tej, przed którą klękałem na oba kolana. Nie mówiąc już o tym, że z ideologicznego przesłania głoszonego przez muzyków najczęściej albo wyłaniał się bełkot, albo taka sztuczność, koniunkturalizm i obliczenie na określony efekt, że miałem wrażenie, że sam zespół w rzeczywistości nie utożsamia się z tym co głosi. Jestem w stanie uznać, że ktoś jest skończonym idiotą, ale gra genialną muzykę, tak samo jak innego podziwiać i szanować, a do granej przez niego muzyki się nie zbliżać. Zresztą znam kilku wykonawców disco polo, do których mam ogromną sympatię i szacunek, ale ich twórczości nie tykam.

Jestem wielkim zwolennikiem oddzielania dzieła od jego twórcy. Całkowitego i doprowadzonego do skrajności. Nie hołubię muzyków, których słucham, nie hołubię pisarzy, których czytam, ani aktorów, którzy budzą sympatię swoimi rolami. Artystyczna kreacja jest dla mnie czymś zewnętrznym, istniejącym poza jej autorem. Tak samo jak ona go nie uwzniośla i nie uświęca, on nie może jej rzucić na bruk i artystycznej świętości jej pozbawiać.

Nie przemawiają do mnie mechanizmy współczesnego świata, w którym aktorowi łamie się kariera bo wyszły na jaw jakieś trupy, które przez lata trzymał w szafie. Gdy konfrontuje się z dziełem, jego twórca mnie nie obchodzi – może być mordercą, terrorystą, gwałcicielem i zwyrodnialcem. Jeśli kocham dzieło, które stworzył kochać go nie przestanę, bo to trochę tak jakby porzucić ukochaną kobietę po tym gdy się dowiedziało, że jej ojciec był złym człowiekiem.

Podobnie postrzegam ludzi pełniących w społeczeństwie określone role – jeśli polityk na co dzień jest bydlakiem to niech sobie nim będzie. Karzmy go gdy łamie prawo, ale nie eliminujmy z życiu publicznego dlatego, że ma dziecko z sekretarką, albo okazało się, że na studiach palił marihuanę. Wolałbym żyć w kraju rządzonym przez kompetentnych niemoralnych bydlaków niż nieporadnych świętoszkowatych idiotów.

Jako, że po dwóch dniach znów padł mi odtwarzacz CD dziś wracam do piosenek, które dobrze znam i lubię. Bo ukochanej muzyki nie jest mi w stanie nikt obrzydzić – ani czynem, ani tym bardziej słowem.

 

 

Kamil Staniszek – Autor od 7 lat prowadzi na Facebooku fan page Maria Konopnicka, a okazjonalnie też blog mariakonopnicka.pl Na co dzień dziennikarz i pisarz – autor dwóch powieści kryminalnych „Kocia Morda” i „Zemsta ma smak CZERWIENI”. W tym roku wydał dwie książki – „Kucem być” ze wspomnieniami starych metalowych czasów, w których muzykę poznawało się na pirackich kasetach, a na koncerty chadzało z duszą na ramieniu, oraz „Headbanger’s Fiction” – zbiór muzycznych i okołomuzycznych felietonów oraz opowiadań.

 

ZACHĘCAMY RÓWNIEŻ DO ZAKUPU NASZYCH POZOSTAŁYCH METALOWYCH PUBLIKACJI:

IAN CHRISTE, RYK BESTII

 

BRIAN SLAGEL, DLA DOBRA METALU

OBIE DOSTĘPNE W PROMOCYJNEJ CENIE!

(Łącznie odwiedzin: 762, odwiedzin dzisiaj: 1)