To był wrzesień 1994 roku. Pojechałem z klasą na wycieczkę do Rabki i gdy tylko dali nam czas wolny pognałem do pierwszego sklepu z kasetami by pozbyć się pieniędzy, które dostałem od rodziców na lody, picie i watę cukrową. Kupiłem tego dnia dwie kasety PRO-PAIN „The Truth Hurts” i OBITUARY „World Demise”. Dwie kapele, które od lat kochałem żarliwą miłością.

– Słabe to nowe Obituary – przestrzegał jeden z kumpli. – Przestali grać death metal i poszli w jakiś nowomodny hardcore z growlingiem.
– Doskonałe to nowe Obituary – zachwycał się inny kumpel. – Odświeżyli brzmienie, przyśpieszyli, grają bardziej brutalnie i gwałtownie.

Oczywiście w takich sytuacjach najlepiej się przekonać samemu – a wówczas nie było innego sposobu niż kupienie kasety w ciemno. Gdy tylko odpaliłem „World Demise” od razu dostrzegłem, że dokonali sporych zmian stylistycznych względem poprzedniczki, którą lubiłem, ale jednak mniej niż ich dwie pierwsze płyty. Obituary stał się zespołem łatwiej przyswajalnym, przebojowym, chwytliwym. Rzeczywiście bije z tej płyty hardcorowa zadziorność, ale ja nigdy nie byłem przeciwnikiem muzyki hardcore więc mi to w niczym nie przeszkadzało.

„World Demise” eksplodowała niepohamowaną energią, riffy rozrywały, John Tardy wydobywał z siebie gwałtowne skowyty, a poszczególne utwory zdawały się krótsze, bardziej zwarte i bezpośrednie niż na „The End Complete”. Ta płyta była na tyle przebojowa, że kilka dni później na klasowej imprezie, którą urządziliśmy sobie w restauracji „Pod trzema różami” udało mi się puścić dwa utwory i szczęśliwie nikt ich przed końcem nie wyłączył.

Koledzy, którzy z metalu zdążyli już wyrosnąć i hołdowali bardziej zespołom takim jak Biohazard, Dog Eat Dog czy Beastie Boys przy „Final Thoughts” skakali mało nie pogubili czapeczek z daszkami, a ich lenary furkotały jak żagle na porywistym wietrze. Oczywiście można by z tego próbować sformułować zarzut i oskarżyć Obituary o zdradę death metalowych ideałów. Ja jednak byłem od tego daleko – w tej muzyce wciąż mi się wszystko zgadzało, w moich oczach oni tego death metalu nie zdradzali tylko go rozwijali.

Jedyne co mi zazgrzytało to kolega z klasy, który kupił sobie bluzę „World Demise”.
– Podoba ci się Obituary? – zagadnąłem zaintrygowany, bo wcześniej z metalowymi klimatami w ogóle mi się nie kojarzył.

– Nie, ale identyfikuję się z ekologicznym przesłaniem tej płyty – odrzekł jak na prymusa ekologicznej klasy przystało. I tak serio było. On nie żartował.

Z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że bardziej identyfikuję się z przesłaniem „Slowy we rot”, niemniej jednak do „World Demise” wciąż wracam i wciąż ta płyta się broni, nie tylko siłą sentymentu.

Maria Konopnicka

 

Metalu Pamiętaj! Już niedługo premiera książki „Ryk Bestii”

(Łącznie odwiedzin: 698, odwiedzin dzisiaj: 1)