Kiedy 39 lat temu Andrew Eldritch zakładał Sisters Of Mercy, nie miał pojęcia, że ten efemeryczny projekt stanie się legendą, dzięki której, mimo naturalnej śmierci rocka gotyckiego, wciąż cieszy się kultowym statusem w kręgach fanów mrocznej muzyki i nie tylko. Aktywność studyjna zespołu nie jest imponująca, bo wydał on zaledwie trzy albumy. 6 października 2019 roku, formacja powraca z dwoma koncertami do naszego kraju, więc jest to dobra okazja, by przypomnieć sobie te trzy wydawnictwa.
Pierwszym studyjnym albumem był ,,First and Last and Always”– wydany 11 marca 1985 roku. Płyta wydaje się przypominać erę Joy Division z „Unknown Pleasures” .Tematyka utworów koncentruje się na nawiedzającej obecności ,,innego” (,,Marian”, ,,Possession”, ,,First and Last and Always”, ,,Nine While Nine”). Ogólny nastrój albumu jest w większości melancholijny z kilkoma lekkimi odstępstwami (,,Marian”, ,,Some Kind of Stranger”). To przyczynia się do niemal zapierającej dech w piersiach atmosfery. Płyta ta jest uważana przez słuchaczy za klejnot „mrocznej muzyki”, ze względu właśnie na ten niezwykły klimat, który nie opuszcza nas od pierwszego utworu „Black Planet” do ostatniego „Some Kind of Stranger”, a głos Andrew Eldritcha wywołuje dreszcze. ,,First And Last And Always” nie wszystkich w pełni przekonywał, a przyczynę tego stanu rzeczy stanowił narastający konflikt między Eldritchem a resztą zespołu – w szczególności z gitarzystą Husseyem. Różnice poglądów na temat dalszej działalności, różnice osobowościowe i nieporozumienia na tle personalnym doprowadziły w konsekwencji do rozpadu formacji.
Następny album The Sisters of Mercy ,,Floodland” ukazał się 13 listopada 1987 roku, nagrany już w innym składzie. Różnił się prawie całkowicie od rockowego ,,First and Last i Always”. Jest bardziej progresywny, z dużo mniejszą dawką melancholii. Znajdziemy na nim same dobre utwory: od dramatycznego „Lucretia My Reflection”, po protestujący „Dominion / Mother Russia”. Wspaniałe, mroczne, niemal archetypiczne pomniki rocka gotyckiego, porażające pesymistycznym i lodowatym nastrojem. Przeważają rockowe kompozycje ale poddane pełnej fantazji obróbce. Dzięki zastosowaniu różnych środków wyrazu (chór w ,,This Corrosion”, syntezatory w ,,Flood I”) Eldritch nadaje swojej muzyce monumentalny charakter. Pojawiają się również prawdziwie liryczne dzieła – utwór ,,1959″, wykonany wyłącznie przy akompaniamencie fortepianu. Ten album to „kamień milowy” w całej dotychczasowej twórczości zespołu.
Najsłabszym albumem, według mnie, jest ,,Vision Thing”. Trzecia, a zarazem ostatnia studyjna płyta, która brzmieniowo odstaje od swoich poprzedniczek. Ukazała się 13 listopada 1990 roku. Teksty piosenek nie są ani kreatywne, ani mocne. Możemy z pewnością zauważyć, że The Sisters Of Mercy diametralnie wygładziło styl. Gdzieś umknął ten mrok i chłód znany z ,,Floodland”, a nawet automat perkusyjny nie jest tak charakterystyczny jak na poprzednich płytach. Ewidentnie Eldritch poszedł w innym kierunku. Mało jest tu gothic rocka, za to formacja zbliżyła się niebezpiecznie blisko pop/rocka czy miejscami nawet country: ,,Bardzo lubię ten album. Wiem, że to trochę 2D, ale chciałem nagrać rockowy 2D. Chciałem czegoś, co by szczęśliwie dudniło, a tu wyszło bardzo płasko. „Floodland” ma strasznie dużo mrocznych głębin i jest w porządku, ale chciałem znacznie mniej mroku na ,,Vision” . W moim głosie nie ma nawet pogłosu – ale ja to wiem. Wtedy wszyscy zaczęli mówić: 'Och, próbujesz zabrzmieć jak Def Leppard – i nie radzisz sobie z tym zbyt dobrze’. Szczerze mówiąc, Def Leppard brzmi lepiej. Więc to nie zadziałało” – Andrew Eldritch.
Graż Bełz