Wydany w 1998, drugi, pełny album Hammerfall to jedna z płyt, które zostaną ze mną aż po grób, a nawet dłużej. Album, który nigdy mi się nie znudzi, którego nigdy nie przestanę słuchać. Taki mój osobisty klasyk, z którym wiąże się mnóstwo wspomnień i nostalgii. „Legacy of Kings” był jedną z trzech pierwszych płyt z Metalem, jakie kupiłem będąc jeszcze dzieciakiem, a Hammerfall pierwszym zespołem, który odkryłem samodzielnie. Pamiętam jak dziś (a było to 15-16 lat temu), jak zaintrygowała mnie jej okładka wyróżniająca się na tle innych eksponowanych na lokalnym stoisku muzycznym. Na tyle mocno przykuła mój wzrok, że kompletnie w ciemno kupiłem płytę (było to jeszcze licencyjne wydanie naszego Metal Mind).

Był to strzał w dziesiątkę! Już pierwsze dźwięki otwierającego ją „Heading the Call” zawładnęły mną na dobre, a potem pochłonąłem już cały album. W grudniu ubiegłego roku (2108) Nuclear Blast wydał specjalną jego edycję z okazji 20-lecia wydania płyty. Nie było opcji, żebym po nią nie sięgnął. To właśnie wydanie jest pretekstem do tego, aby przypomnieć ten Heavy Metalowy monument, przytoczyć trochę wspomnień i historii z nim związanej, opowiedzieć o płycie, która pojawiła się niczym grom w czasie, gdy mało kto już tak grał.

„Legacy of Kings” to starszy brat debiutanckiego „Glory to the Brave” – płyty, która tak rozsławiła Hammerfall i z marszu wyniosła zespół na największe europejskie sceny Metalowej muzyki. Album jest nieco mniej surowy niż jego poprzednik, brzmi znacznie lepiej, potężniej, czyściej i wnosi kolejną porcję znakomitych, nośnych melodii, kapitalnych riffów i znakomitych wokali Joacima Cansa. Kawał świetnej roboty odwalił również Patrik Rafling. Rzadko kiedy można w klasycznym Heavy Metalu posłuchać tak świetnej pracy perkusji, tak kipiącej energią i wyczuciem.

Kompozycje na „Legacy of Kings” są dziełem przede wszystkim Oscara Dronjaka, Joakima Cansa oraz… Jespera Stromblada! Gitarzysta In Flames był już w praktyce poza zespołem, lecz wciąż jeszcze pomagał przy powstawaniu tego materiału zanim podjął ostateczną decyzję o poświęceniu całej swojej uwagi wspomnianemu In Flames. Na albumie znalazła się również kompozycja stworzona przez Andiego Mucka oraz Martina Albrechta ze Stormwitch – „At the End of the Rainbow” (pierwotnie z niedokończonym tytułem „At the End of?”). Andy odezwał się swojego czasu do Oscara z informacją, że ma dla nich numer, który będzie bardzo pasował do ich twórczości. Była to ogromna nobilitacja, tym bardziej, że Stormwitch był jedną z najważniejszych inspiracji w twórczości Hammerfall. Zespół postanowił oddać też hołd innej ważnej dla nich grupie, dodając do płyty cover „Back to Back” Pretty Maids. Chcieli tym krokiem przybliżyć ten klasyczny już zespół młodszej grupie fanów i przypomnieć ich debiut „Red Hot & Heavy”.

Produkcją płyty, podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Glory to the Brave”, zajął się Fredrik Nordstrom (Studio Fredman, Gothenburg). Swoją pracą i oddaniem przyczynił się w sporej części do zbudowania charakterystycznego brzmienia Hammerfall. Na „Legacy of Kings” udzielił się również grając na pianinie w zamykającej płytę balladzie „Fallen One”. Tak jak debiut powstawał w pośpiechu (grupa miała tylko 17 dni w studio, aby ukończyć cały proces nagrywania, miksów i masteringu), tak w przypadku „Legacy of Kings” mieli na to całe 2 miesiące, można było wszystko dopracować. I efekt jest słyszalny!

Przy okazji nagrywania płyty powstały również tak świetnie odegrane covery jak „Man on the Silver Mountain” Rainbow, „Eternal Dark” Picture oraz „I Want Out” Helloween (z gościnnym udziałem Kai Hansena). Zawsze darzyłem w tej kwestii Hammerfall ogromnym szacunkiem. Potrafili zagrać nieswoje numery w taki sposób, że totalnie pasowały do ich repertuaru, a jednocześnie były bardzo wierne oryginałom, to nie lada sztuka.

„Legacy of Kings” okazał się jeszcze większym sukcesem niż „Glory to the Brave” i zaowocował trasami u boku takich grup jak Gamma Ray, Jag Panzer, Raven i Tank oraz dał im pierwszą headlinerską trasę z Primal Fear, Labirynth oraz Pegazus w roli supportu. Accept, wspomniane wcześniej Stormwitch czy Picture, Helloween, Warlord, Heavy Load, Judas Priest – echa wszystkich tych zespołów składają się na muzykę Hammerfall, ich styl i estetykę, której hołdowali wtedy i której cześć oddają po dziś dzień. Omawiana tu płyta to opus magnum ich twórczości, a osobiście jeden z moich ulubionych krążków wszech czasów. To symbol ścieżki, którą zespół niegdyś obrał i z której do tej pory nie schodzi!

Przemysław Bukowski

(Łącznie odwiedzin: 508, odwiedzin dzisiaj: 1)