Gdy mowa jest o polskim rocku z lat 70., rzadko kiedy wymienia się takie nazwy jak Nurt, Test czy Klan. Zespoły te niestety nie zdobyły należnej popularności w swoich czasach, nie doczekały się również znaczącego rozgłosu po latach. Podczas gdy Nurt i Test ciążyły w stronę hard rocka, Klan wypalił w 1971 roku krążkiem utrzymanym w stylistyce… no właśnie, i w tym miejscu zaczynam nerwowo spoglądać na klawiaturę, nie bardzo wiedząc, co dalej napisać. Jaki nurt muzyki rockowej zaprezentowali tu Marek Ałaszewski i spółka? Medal z kartofla temu, kto krótko i precyzyjnie scharakteryzuje zawartość płyty „Mrowisko”, jasno określając, w jakiej stylistyce obraca się ten zespół!
Niektórzy powiedzą – „Mrowisko” to progresywny rock. Trudno się z tym nie zgodzić, choć w gruncie rzeczy jest w tej muzyce tyle swobodnych odniesień do innych muzycznych światów, że aż trudno się w tym wszystkim połapać. Co istotne, mimo flirtów z psychodelicznym rockiem, folkiem, brzmieniami latynoskimi, rockiem symfonicznym czy jazzem, całość brzmi bardzo spójnie, a poszczególne kompozycje zadziwiająco szybko zdobywają sympatię słuchacza. Być może sekret tkwi w długości poszczególnych utworów? 41 minut muzyki zamknięto w 13 kompozycjach, nasyconych czarującymi i – co szczególnie zadziwiające w kontekście stylistycznego rozpasania – dość łatwo wpadającymi w ucho melodiami. Żadnych dłużyzn, średnio 3 minuty z niewielkim hakiem na utwór. Tylko tyle i aż tyle.
Ogromnym atutem tej płyty jest klimat – niekiedy skłaniający do wesołego tupnięcia kapciem, innym razem smutny i refleksyjny, choć nie popadający w pretensjonalność. Zespół postawił na niebanalne teksty (album powstał zresztą na podstawie baletu „Mrowisko”, poświęconemu tematyce przemijania) i złożone, orkiestrowe wręcz aranżacje. Zachwycają częste zmiany tempa, gęste łamańce sekcji rytmicznej, świetne partie organów i piękne wokale. Klan nikogo tu nie naśladował, lecz poszukiwał artystycznych rozwiązań na własną rękę. W efekcie otrzymaliśmy jeden z najbardziej oryginalnych krążków na polskiej scenie muzycznej i chyba pierwszy rodzimy album koncepcyjny.
Dziś, po niemal 50 latach od premiery, słucha się tego materiału wyśmienicie. Jestem zachwycony brzmieniem tej płyty, jej atmosferą, a także pomysłowością muzyków, którzy w 41 minutach potrafili zmieścić tak wiele intrygujących, zróżnicowanych, a równocześnie spójnych dźwięków. Niewielu dziś tak potrafi.
MKWR