No dobra – poudawajmy, że nie robimy sobie tutaj jaj –Muzyka popularna mówi nam w końcu coś o kulturze popularnej, która z kolei mówi nam coś na temat powszechnych procesów przepływu myśli (albo ich braku).Kiedy rock and roll pojawił się po raz pierwszy, dorośli byli mu absolutnie przeciwni. Obecnie, zdołali się do niego przyzwyczaić.

Ludzie którzy wykonywali rocka – tak samo jak konsumenci ich twórczości – postrzegani byli jako niepożądany składnik społeczeństwa. Później nadeszły lata sześćdziesiąte i, o cudzie cudów, mieszkańcy pewnej małej, żałosnej wysepki u wybrzeży Francji o nazwie Brytania na nowo wymyślili koło i potoczyli je ponownie w kierunku Ameryki (oczywiście przejechało ono prosto przez nasze stopy). Gdy więc wybrzmiał już nieprzyjemny odgłos łamanych chrząstek nazwy The Beatles i The Rolling Stones zagościły w każdym domu Ameryki.

Brytyjska Inwazja wyłuszczyła nam koncepcję samowystarczalnego zespołu śpiewającego. Zespół śpiewający, który sam grał na instrumentach, nie był w tamtym czasie czymś powszechnym w Stanach Zjednoczonych (my mieliśmy muzykę dla surferów). Wcześniej albumy rockowe były nagrywane albo przez solistów albo grupy wokalistów, wspieranych przez anonimowych gości, którzy starali się w miarę sprawnie operować znajdującymi się na podorędziu instrumentami.

Sukces zespołów Brytyjskich wymusił zmianę w samym sposobie tworzenia nowych amerykańskich grup muzycznych. Od teraz musiały być samowystarczalne, ponieważ każdy bar w Ameryce, który zatrudniał muzyków chciał mieć swoją własną, małą wersję The Beatles albo The Rolling Stones.

W tym okresie odkryto, że miliony – a możliwe że nawet i biliony – dolarów można zarobić sprzedając okrągły przedmiot zrobiony z czarnego plastiku wciśnięty niczym hot-dog między dwa papierowe, sklejone ze sobą kwadraty na których wydrukowano głupie zdjęcie.

Na początku „Dużo Dolców” zarabiało kilku szemranych oszuścików, którzy kantowali zespoły doo-wop na tantiemach. W czasie, kiedy kanciarze pogrywali sobie w golfa, muzycy ci znikali w bajkowym świecie narkotyków, gdzie prym wiodły igły i „kompoty”.

Nastał czas lat siedemdziesiątych. Do tego czasu kapitanowie korporacyjnej Ameryki zdołali sami siebie przekonać, o tym, że znają Odpowiedź na muzyczne bolączki. Tym samym świat uzyskał niekłamaną przyjemność poznania ciepłego w brzmieniu i szczerego w wymowie gatunku rocka korporacyjnego.

Korpo-rock zmutował się następnie w „disco” – wyrosłego na dobrze przeliczonym i matematycznie uzasadnionym założeniu, że muzyka tworzona przez „nieludzi” jest tańsza od muzyki, która swój początek brała w „alternatywnych rozwiązaniach”.

Wszyscy ci mili ludzie, którzy zawiadywali barami i klubami, gdzie do niedawna zespoły rozwijały się twórczo, przestali zatrudniać muzyków, zastępując ich gramofonami, pokaźnymi systemami nagłaśniającymi oraz migotliwym światłem.

Disco zaspokajało społeczne jak i muzyczne potrzeby. Discomuły stroiły się przez cały czas i wybierały do miejsc (o ile bramkarz ich wpuścił),  w których każdy tak jakby „wyglądał dobrze” – a później, po wieczorze poświęconym na wprawną chemiczną przebudowę rzeczywistości, wszyscy zdawali się wyglądać nawet lepiej. Ani się obejrzeli a już mogli cieszyć się z dobrego Obciąganka.

Punk, w późnych latach siedemdziesiątych, miał być jakoby przejawem buntu skierowanym przeciwko tym właśnie głupawym zachowaniom. Maniakalne zespoły zaczęły rzępolić w gównianych małych spelunkach pozbawionych jakiegokolwiek wystroju, budując podwaliny pod swój własny kodeks śmiesznych zachowań. Tak, punk zabrał nas w podróż do energetycznych korzeni rock and rolla – wraz z jego tajemniczymi finansowymi machlojkami. Panowie z agrafkami wbitymi w nochale zapewne zarabiali jeszcze mniej niż ich naćpani pradziadowie z zespołów doo-wop.

Nowa fala wyewoluowała z punka poprzez wysterylizowanie owej agrafki wbitej w nozdrza. Nowo wypięknieni punkowcy zajęli się śpiewaniem banałów typu „Mniam-Mniam!” po tym, jak „zajęli odpowiednie pozycje” ponownie ssąc mleko wprost z korporacyjnej piersi (tym razem pod postacią chropowatej dyszli wystającej ze stanika dla karmiących, wykonanej z kosmicznego tworzywa).

Frank Zappa, Prawdziwy Frank Zappa. Autobiografia.

(Łącznie odwiedzin: 311, odwiedzin dzisiaj: 1)