Kwiecień, rok 1976. Tina postanawia uciec. I nie chodził wcale o to, że mąż znowu ją dotkliwie pobił. Zdarzało się to regularnie przez niemal szesnaście lat, więc przywykła. Tym razem chodziło jednak o tort. Z biciem mogła sobie poradzić, a nawet starała się zrozumieć, dlaczego Ike to robił. Nie miał przecież łatwego życia. Do niego nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni, nikt się nie postarał, aby droga na szczyt stała się chociaż odrobinę prostsza. Był „czarnuchem” na którego biali patrzyli z pogardą a społeczność Afroamerykanów z trudną do wytrzymania obojętnością. Był nikim, jego rodzina też nic nie znaczyła. Był właściwie „królem beznadziei” – niezależnie od tego, jak bardzo chciał tą sytuację zmienić. Odczuł to dobitnie, gdy biały śmiertelnie pobił jego ojca a szpital odmówił leczenia ze względu na kolor skóry.

Początki

Ike sam zdobywał pozycję w świecie muzyki, krok po kroku, żmudnie i przez lata. Najpierw błagał o naukę gry na pianinie, aż w końcu zlitował się nad nim Pinetop Perkins (ten wcale nie zamierzał jednak gówniarzowi zastępować ojca). Potem starał się nauczyć odpowiednich chwytów gitarowych pracując za grosze gdziekolwiek tylko mógł. Wieczorami za darmo albo za gorący posiłek tyrał na zaplutych scenach niewielkich klubów St. Louis. Ike Turner musiał dużo przejść zanim dostrzeżono go na scenie boogie-woogie, która w przyszłości miała przekształcić się w rock and roll.

 Za to ona, Anna Mae Bullock, słodka nastolatka pochodząca z zapomnianej przez boga i ludzi mieściny Nutbush w Tennessee, po prostu zyskała mentora. Kogoś, za kim Ike zawsze się rozglądał ale nigdy nie zdołał go znaleźć. Chociaż fizycznie dużo bardziej pociągał ją saksofonista zespołu, Raymond Hill (nieopatrznie zaszła z nim w ciążę) to Ike miał w sobie coś niezwykłego – była w stanie zrobić dużo, aby po prostu zaśpiewać u jego boku. Gdyby oznaczało to konieczność zastania jego kochanką, to trudno. Anna oprócz determinacji miała jednak coś jeszcze – wrodzony talent, który skłonił Turnera do zaproponowania jej udziału w nagraniu piosenki „A Fool in Love”. Ale i w tym wypadku pomogło jej szczęście: dotychczasowy wokalista, Art Lassiter, nie pojawił się na próbie.

Jej talent przyprawiał jednak Ike’a o szewską pasję i chorobliwą zazdrość. Oczywiście Anna Mae miała również charyzmę, urodę i chęć do pracy, ale to właśnie talent powodował, że potrafiła porwać tłumy. Bez niego żaden mentor nic by nie wskórał. Ike o tym wiedział i nie mógł tego wytrzymać. To on miał być gwiazdą – zawsze ciężko pracował na sukces którego pożądał ponad wszystko (może jeszcze kobiety i broń działały na niego równie stymulująco). Pisał muzykę i teksty do ich wspólnych przebojów. To dzięki jego zespołowi, Kings of Rythm, mieli w ogóle możliwość grania w lokalach lepszych niż bary serwujące whisky. Przyszło mu jednak chować się za emanującą seksualnością, uzdolnioną piosenkarką, którą właściwie wyciągnął z artystycznego niebytu, ulepił i stworzył z niczego. To on dał jej pseudonim Tina, bo imię skojarzyło mu się kiedyś z Tarzanem w spódnicy – a tak właśnie postrzegał swoją protegowaną: jako dzikuskę której nadał na tyle ogłady aby mogła zabawiać „cywilizowanych” ludzi. Dał jej również własne nazwisko (jeszcze na długo przed ślubem), aby nikt nawet nie myślał o odebraniu mu jego własności. Bo ona, Tina Turner, była jego własnością. Mógł z nią robić co chciał. Bił ją więc regularnie aby dać upust frustracji: po udanym występie (bo to ją chcieli oglądać ludzie a nie nieporadnie krzątającego się w tle Ike’a), czy po nieudanym (bo marnuje szansę którą od niego otrzymała),  gdy była chora i gdy zdrowie jej dopisywało. Bił ja również, gdy na pytanie „jak się czujesz?” odpowiadała zdawkowe: „doskonale Ike”. Jedynie kilka dobrze wymierzonych ciosów mogło zmienić jej „pozbawione szacunku” nastawienie…

Największą satysfakcje przyniosła mu porażka wyprodukowanej w roku 1966 przez Phila Spectora piosenki „River Deep – Moutain High”. Słynny producent kupił wówczas zgodę Ike’a na samodzielną pracę z Tiną. Turner dostał 20 tysięcy dolarów i miał się nie mieszać. Za taką kasę mógł nawet pozwolić Philowi ją przelecieć, ale nie krył satysfakcji, że w Ameryce utwór przepadł jak kamień w wodę. Miał teraz doskonały argument, że bez niego Tina jest nikim. I żaden biały goguś w szpanerskich okularach tego nie zmieni niezależnie od tego, jak dobrym jest producentem. A że w Europie utwór stał się przebojem? Kogo obchodzi odległa – nierzeczywista wręcz – Europa…

Ucieczka

Dla niej, Anny, dojrzałej już kobiety, wszystko to było jasne, wiedziała, że Ike Turner jest despotą i brutalem. Jednak, jak często bywa w toksycznych związkach, każdą wadę męża starała się racjonalizować. A jednak Tort przeważył szalę. Gdy naćpany i napruty wódą Ike stał nad nią wciskając jej ciasto do ust („Tym ciastem uczcimy twoją karierę Anna Mae”- mówił), tylko dlatego, że to ją poproszono o autograf a nie Ike’a, poczuła się ostatecznie poniżona. Najgorsze było to, że tym razem pozbawił ją godności publicznie, przy wszystkich – jak psa. Niedługo potem, po kolejnej krwawej kłótni w samochodzie, w drodze na lotnisko LAX, postanowiła odmienić swoje życie.

Na tą zmianę nie wpłynęły lata poniżeń, w trakcie których niedowartościowany Ike Turner pokazywał jej na każdym kroku, że jest niczym. Nie wpłynęły również dziesiątki występów w trakcie których tańczyła, kręciła biodrami tak samo jak zatrudniony za dniówkę chórek „Ikettek”. Wiedziała, że poza aspektem rozrywkowym stanowi to kolejny sposób Ike’a na pokazanie jej, jak niewiele jest warta. Ale ona przecież kochała tańczyć! Nauczyła nawet jednego chudego białaska śpiewającego bluesa jak się poruszać (nazywał się Mick Jagger). Na zmianę nie wpłynął również dzień narodzin ich dziecka, gdy natychmiast po porodzie musiała wrócić na scenę (w późniejszych lat Ike twierdził, że sama o tym zdecydowała, ale kto by w to uwierzył). W każdym razie wydarzenia te nie wpłynęły na nią bezpośrednio. Wszystko to zlało się w umyśle Tiny w postać jednego, obrzydliwego, ociekającego frustracją i nieszczęściem tortu – tykającej bomby, która wybuchła wraz z ostatnim, wymuszonym kęsem.

Gdy dotarli do Dallas w Teksasie Tina odczekała aż Ike zaśnie po czym wyszła z hotelu. Miała przy sobie jedynie drobne (przez całą karierę zespołu „Ike and Tina Turner Revue” wszystkie pieniądze lądowały na koncie muzyka), sukienkę w której przyleciała do Teksasu, parę butów i kartę na benzynę. Nigdy jednak nie wróciła do męża, nie porzuciła również marzeń o dalszej karierze w show businessie. I jak w bajce o kopciuszku jej sen się spełnił.

Taki właśnie obraz wyłania się ze wspomnień, wywiadów i artykułów krytyków muzycznych, dla których historia Tiny Turner stanowiła, kolejny rozdział „amerykańskiego snu” – choć dopasowanego do specyfiki lat 70. to nadal bliskiego sercom każdego Amerykanina. Dla Tiny uwolnienie się spod despotycznego wpływu męża wcale nie było jednak ani tak łatwe ani tak spontaniczne, jak chcieliby producenci modnych filmowych dokumentów. Tina już znacznie wcześniej postanowiła oderwać się od Ike’a. Tyle że wówczas wybrała metodę bardziej bezpośrednią: przedawkowanie środków uspakajających. Gdy została odratowana w szpitalu mąż powitał ją słowami: „ty suko, chcesz mnie zniszczyć?”. Nic to jednak nie zmieniło. Od próby samobójczej do ucieczki z hotelu w Dallas minęła niemal dekada, w trakcie której artystka poddawała się wszystkim upokorzeniom jakie Ike jej zgotował. Również droga z taniego motelu w którym porzuciła swoją przeszłość do statusu ikony muzyki rockowej okazała się niezwykle wyboista.

Zaraz po tym, jak Ike zdał sobie sprawę, że Tina nie zamierza do niego wrócić pozwał ją, zgodnie z zapisami kontraktowymi, za odwołanie rozpoczętej trasy. Nie miała jednak środków na prawników oraz chęci, by wikłać się latami w spory prawne z Ikiem. Wciąż obowiązywał ją kontrakt z EMI, a więc mogła dalej nagrywać. Tym razem była jednak sama i tylko na sobie mogła polegać. Dwie pierwsze płyty solowe nagrane po rozstaniu z Ikie’m (wcześniej Tina Turner opublikowała albumy „Tina Turns The Country On!” z roku 1974 oraz „Acid Queen” z 1975) nie okazały się dla piosenkarki przełomem. „Rough” przepadła na amerykańskich listach przebojów. Płyta prezentowała typową stylistykę rockową odchodząc daleko od R&B i soulu, z którego słynął zespół Ike and Tina Turner Revue. Dominujące ówcześnie na rynku disco spowodowało, że słuchacze chłodno odnieśli się do propozycji Tiny. Sukcesem artystki był jednak sam fakt, że płytę tą mogła nagrać pod swoim, znanym już publice, pseudonimem. W okresie batalii rozwodowych Ike postanowił bowiem wymusić sądownie zaprzestanie przez Tine używania jego nazwiska. Rościł sobie również prawa do przyjętego przez nią imienia – nigdy jednak nie zastrzegł pseudonimu dzięki czemu sąd przychylił się do stanowiska piosenkarki.

Drugi nagrany album „Love Explosion” również nie odmienił sytuacji. EMI wyciągnęła jednak naukę z porażki poprzedniej płyty powierzając produkcję Alecowi R Constandinosowi – cenionemu producentowi disco. Chociaż płyta spotkała się z cieplejszym przyjęciem od poprzedniczki to wyniki sprzedażowe pozostawiały dużo do życzenia. Wytwórnia Tiny nie dała jej kolejnej szansy kończąc z artystką współpracę. Wówczas Tina Turner zmuszona do pomieszkiwania w domach znajomych (za co płaciła sprzątając ich „hacjendy”) grywała wieczorami w najgorszych klubikach, o ile tylko właściciel zechciał płacić (jak po koncercie nie zechciał, to też niewiele można było zrobić, bo nie miała nikogo, kto opiekowałby się jej interesami). Przyjmowała jednak to, co los jej zgotował, a perspektyw nie miała wcale radosnych. Z potężnym długiem pieniężnym za przerwaną trasę, karierą w strzępach i życiem na walizkach zdołała jednak odbić się od dna dzięki wyciągniętej do niej pomocnej dłoni.

Nadzieję na odmianę uosabiał Roger Davies, manager Olivii Newton-John, która zaprosiła niegdyś słynną wokalistkę R&B do swojego programu „Hollywood Nights”. Biznesmen postanowił pokierować dalej karierą Tiny. Tyle, że miało to miejsce w roku 1979, ponad trzy lata po opuszczeniu Ike’a. Tina nie była już nastolatką, miała skończone 40 lat, a światowa kariera wydawała się równie daleka jak w czasach, gdy w St. Louis dzięki swojej siostrze Alline podziwiała King of Rythms w klubie Manhattan. Roger Davies szybko zabrał się do pracy i wprowadzania gruntownych zmian do jej repertuaru. Doskonale zdawał sobie sprawę z olbrzymiego talentu Tiny ale nie był zadowolony z prezentowanych utworów oraz samego kierunku muzycznego, w którym podążała. Zwolnił wówczas cały sklecony przez artystkę zespół towarzyszący, który partycypując znacząco w zyskach z występów traktował koncertowanie jako poboczną „fuchę”. Na sukces trzeba było jednak jeszcze zaczekać. Przełom przyszedł dopiero wówczas, gdy branżowe znajomości Daviesa zapewniły jej serię gościnnych występów u boku takich gwiazd jak Rod Stewart czy The Rolling Stones. Kując żelazo póki gorące, w roku 1983 manager namówił artystkę na przygotowanie własnej wersji znanego utworu Ala Greena „Let’s Stay Together” dla wytwórni Capitol. Utwór przywrócił w końcu świetność nazwisku artystki docierając do 26 miejsca na amerykańskiej liście Billboardu (Hot 100). Wraz sukcesem przyszła propozycja kontraktu. Capitol domagał się jednak płyty jak najszybciej to możliwe, aby wykorzystać sukces niedawnego singla. Tina dotrzymała umowy. W ciągu dwóch miesięcy płyta „Private Dancer” była gotowa a w przeciągu kilku następnych dla pochodzącej z Tennessee zmęczonej kobiety po przejściach świat nabrał nagle o wiele cieplejszych barw. Na światowych listach przebojów królować zaczęły utwory „What’s Love Got To Do With It”; „Private Dancer” oraz „Better Be Good To Me”. Reszta jest dobrze udokumentowaną historią…

 

Jakub Kozłowski: Entuzjasta muzyki hard rockowej, progresywnej, metalowej oraz klasycznego southern rocka. W zasadzie entuzjasta rocka i heavy metalu wszelkich odmian. Były dziennikarz Lizard Magazyn, twórca i redaktor naczelny strony Muzyka z Bocznej Ulicy, dziennikarz Radia Poznań, tłumacz takich pozycji jak „W bocznej ulicy. Historia muzyki niegranej”, „Prawdziwy Frank Zappa”, „Ryk Bestii” czy „Dla dobra metalu”. W jego tłumaczeniu ukaże się również autobiografia Davida Vincenta i oficjalna biografia Paradise Lost. Nałogowy nabywca płyt wszelakich.

 

(Łącznie odwiedzin: 3 953, odwiedzin dzisiaj: 1)