Nie ma chyba osoby zainteresowanej szeroko pojętą muzyką rockową, która nie kojarzyłaby Ronniego Jamesa Dio i przynajmniej części jego dokonań. Rainbow, Black Sabbath, Dio – są to wszystko formacje, które na dobre zakorzeniły się w historii Hard Rocka. Dla Rainbow okres z Dio za mikrofonem okazał się artystycznie najbardziej udany w całej karierze. W przypadku Black Sabbath zaangażowanie Amerykanina stało się zwiastunem odrodzenia formacji po kilku mniej komercyjnie udanych albumach (co nie znaczy, że słabych!). Można bez wahania powiedzieć, że wszędzie gdzie się pojawił, Ronnie wnosił ożywcze siły witalne, niezwykłe zdolności, profesjonalizm i charyzmę.
Nie będę jednak opowiadał o dobrze znanych etapach jego kariery, ani o kontrowersjach związanych z jego dominującym charakterem, które zaważyły na zerwaniu dalszej współpracy z wieloma muzykami (to w innym tekście). Dzisiaj chciałbym przypomnieć Państwu pierwszy poważny zespół Ronniego, Elf, założony wraz z przyjaciółmi z dzieciństwa, który, gdyby Ronnie nie szukał muzycznego szczęścia gdzie indziej, mógłby obecnie należeć do żelaznego kanonu rocka i to pomimo dwóch słabszych albumów.
Formacja założona została w roku 1967 pod nazwą The Electric Elves, ale w toku lokalnych koncertów i rozwoju artystycznego skrócona została do pojedynczego „Elf”. Zanim na rynek trafił doskonały debiutancki album formacji, muzycy mieli okazję zdobyć techniczną wprawę w niezliczonych koncertach odgrywanych głównie na wschodnim wybrzeżu USA. Już wówczas zespół zrobił olbrzymie wrażenie na Ianie Paice’u i Rogerze Gloverze, którzy podjęli się wyprodukowania ich płyty debiutanckiej. Ta trafiła na rynek w roku 1972 i niemal od razu dokonaniami ELF zainteresowali się pozostali członkowie Deep Purple, zapraszając ich do wspólnej trasy koncertowej. Ronnie swoją magnetyczną osobowością wywarł wrażenie nie tylko na Paice’u i Gloverze, o czym najlepiej świadczy późniejsze zaproszenie jakie Dio otrzymał od Blackmore’a. Jego dołączenie do Rainbow dało nam, miłośnikom dobrej muzyki, genialne albumy, w tym fantastyczne „Rising” a jednak równocześnie zakończyło karierę pierwszej formacji Ronniego, która była na dobrej drodze do zbudowania własnej silnej pozycji na rynku. Zanim niemal cały skład Elf (poza, z oczywistych względów, gitarzystą) dołączył do Rainbow, formacja zdołała nagrać jeszcze płyty „Carolina County Ball” oraz „Trying To Burn The Sun” – oba kontynuujące ścieżkę wytyczoną na debiucie.
Album, który Elf nagrał w roku 1972 cechuje się świetnym wyczuciem hard rockowych trendów wzmacnianych przez odrobinę boogie – woogie oraz bardzo wyraźne a czasami dominujące elementy blues rocka. Jest to gitarowa muzyka z pazurem nie stroniąca od chwytliwych melodii i ciekawych linii wokalnych. Jego wyraziste i soczyste brzmienie to w dużej mierze zasługa producentów, którzy wiedzieli w jaki sposób uwypuklić silne punkty poszczególnych muzyków. Nad całością dominuje jednak silny jak dzwon głos Ronniego Jamesa Dio i to on najbardziej zapada w pamięć po odsłuchu. Szkoda, że już przy okazji kolejnych opublikowanych płyt wyraźnie słychać, że muzycy myślami byli gdzie indziej. Zainteresowanie ze strony topowych muzyków Deep Purple do pewnego stopnia odwróciło uwagę Elf od prac nad własnym repertuarem, który po debiucie coraz bardziej zaczął przyjmować kształt sztampy. Było jednak w zespole na tyle dużo talentu, że można założyć, iż w alternatywnej rzeczywistości, w której Elf zdołałby utrzymać swoją integralność ich przyszłe płyty mogłyby towarzyszyć nam do dzisiaj.
Kuba Kozłowski, Ocena: 4+
U nas obowiązuje skala szkolna:
1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
(Łącznie odwiedzin: 273, odwiedzin dzisiaj: 1)