Jack White
Jack White należy do jednych z najbardziej wpływowych i docenianych postaci świata muzyki pierwszych dwóch dekad XXI wieku. Jako jeden z niewielu próbował przywrócić muzyce bluesową prostotę charakterystyczną dla garażowego rocka końca lat 60. i nie poniósł na tym polu klęski. Mniej nie zawsze znaczy lepiej, o ile nie starcza muzykowi wyczucia – aby w muzyce z wprawą wprowadzać stylistyczno-kompozycyjne ograniczenia trzeba móc pochwalić się olbrzymim talentem. Na szczęście Jackowi White’owi nigdy talentu nie brakowało. Przekona się o tym każdy, kto zdecyduje się chwycić za wydaną właśnie fantastyczną biografię tego nietuzinkowego artysty.
Jack White urodził się w Detroit jako John Antony Gillis 9 lipca 1975 roku w domu Państwa Gormana i Teresy Gillisów. Był najmłodszy z dziesięciorga rodzeństwa a jego rodzice przekroczyli już dawno wiek ponad 40 lat, gdy pojawił się na świecie. Rodzina Gillisów należała do średnich rejonów klasy robotniczej ciężko pracującej na utrzymanie w przemysłowym mieście Detroit. O tyle los był dla nich bardziej łaskawy, że ojciec Jacka nie musiał harować w fabrykach Forda, a wraz żoną utrzymywał się pensji wypłacanej im przez Archidiecezję miasta Detroit. Gorman imał się różnych zadań naprawczych dla kościoła a jego żona pełniła funkcję sekretarki. Ich związek z kościołem wykraczał daleko poza kwestię zawodową – oboje, a wraz z nimi również wszystkie ich dzieci – byli zagorzałymi katolikami. Wychowanie w rodzinie o silnym poczuciu więzi z Bogiem wpłynie również na dalsze życie Jacka, który jednak stosunek do wiary będzie miał dużo bardziej skomplikowany i poszukujący. Jego uduchowiony charakter skieruje go jednak w stronę najprostszego, wypływającego prosto z trzewi bluesa, który bardzo często przebijać się będzie w jego kompozycjach spod warstwy punkowo-garażowego jazgotu gitary.
Zainteresowania muzyczne Jacka Gillisa zaczęły kształtować się dosyć szybko – być może pod wpływem wizyt w kościele, gdzie w trakcie mszy odbywały się mini koncerty muzyki kościelnej. Być może impulsem stali się po prostu poznawani wówczas artyści z delty Missisipi pokroju Roberta Johnsona (ta fascynacja musiała wiązać się z dodatkowym dreszczykiem ze względu na przypisywane mu konotacje z szatanem) czy Muddy Watersa. W każdym razie bardzo szybko zdołał opanować grę na perkusji, który to instrument jako pierwszy zadziałał na jego wyobraźnie. Zaraz później przyszedł czas na gitarę i pierwsze, niewprawne jeszcze nagrania demo.
W roku 1990 muzyka była dla Jacka nadal tylko odskocznią od codziennych obowiązków, a te skupiały się na szkoleniu w sztuce tapicerowania mebli. W trakcie pracy założył malutki zespolik wraz ze współpracownikiem Dominikiem Suchytą nazwany The Upholsters (czyli właśnie „Tapicerze”) grywając wieczorami i w weekendy w okolicznych barach.
W roku 1996, w jednym z podobnych przybytków, grill barze Memphis Smoke, Jack poznał Megan White, lokalną kelnerkę z którą nawiązał bliską znajomość. Wkrótce oboje stali się parą a po kilku miesiącach postanowili wziąć ślub. Co ciekawe i nietypowe nawet w obecnych czasach Jack postanowił przyjąć nazwisko swojej żony, stając się od teraz Jackiem White’m. Związki rodzinne pomiędzy Meg i Jackiem jeszcze przez wiele lat będą spędzać sen z powiek milionów fanów, co zresztą podsycać będą oboje muzycy twierdząc, że są rodzeństwem.
W ten sposób powstał minimalistyczny, kompozycyjnie niewysublimowany ale porywający energią projekt The White Stripe’s, który zadebiutował eponimicznym albumem w roku 1999. Longplay promowany był przez utwór „The Big Three Killed My Baby” – nawiązującym do dominujących na rynku pracy w Detroit firm Chrysler, General Motors i Ford. Płyta nie spotkała się z większym zainteresowaniem, ale co bardziej przewidujący dziennikarze muzyczni odnotowali zaistnienie na rynku nowej, wartej śledzenia grupy. Od samego początku formacja trzymała się charakterystycznego kodu kolorystycznego – tylko czerwony, biały i czarny – wzmacniając jeszcze poczucie artystycznego minimalizmu charakteryzującego ich muzykę.
Po opublikowaniu debiutu w życiu muzyków doszło do zmiany – oboje postanowili bowiem wziąć rozwód, co jednak nie wpłynęło na dalsze plany muzyczne. Zespół The White Stripes, pomimo tego, że nie był już tworzony przez męża i żonę zintensyfikował jeszcze prace artystyczne.
Niewiele jednak w ich rynkowej pozycji zmieniła kolejna płyta „De Stijl”. Dopiero rok 2001 i premiera albumu „White Blood Cells” doprowadził do zwiększenia zainteresowania twórczością muzyków. Wszystko dzięki fenomenalnemu, krótkiemu „Fell in Love with a Girl” do którego nakręcony został pomysłowy, wpadający w „oko” teledysk. „White Blood Cells” okazały się najdojrzalszym i kompozycyjnie najlepszym w karierze duetu, ale i ten sukces przebity został w roku 2003 gdy do sklepów trafił opus magnum formacji, czyli płyta „Elephant” promowana genialnym „Seven Nation Army”. Płyta wygrała Grammy w kategorii najlepszego albumu alternatywnego rocka. Należałoby dodać, że całkiem zasłużenie. Kolejny w katalogu formacji „Get Behind Me Satan” to już płyta muzycznie bardziej skomplikowana i wyrafinowana, chociaż nadal pozostająca wierna pierwotnym garażowym założeniom. Miejsce gitary zajmuje jednak w wielu fragmentach fortepian. Płyta ta ponownie przyniosła statuetkę Grammy. Zresztą tak samo jak ostatni nagrany przez The White Stripes album – „Icky Thump”.
Po tym kolejnym już sukcesie zespół ogłosił swoje rozwiązanie. Wynikało ono z licznych projektów w które w międzyczasie angażował się White. W roku 2005 wyprodukował album Loretty Lynn zatytułowany „Van Lear Rose” oraz zainicjował wraz z muzykiem Brendanem Bensonem z zespołu The Mood Elevator powstanie formacji The Raconteurs. Tworzyli ją oprócz White’a i Bensona Jack Lawrence oraz Patrick Keeler. W roku 2006 płyta „Broken Boy Soldiers” trafiła na rynek od razu zdobywając szczyty list przebojów tak w USA jak i Wielkiej Brytanii. W odróżnieniu jednak od nagrań The White Stripes płyta nie została doceniona przez jury nagrody Grammy.
Dwa lata później formacja przygotowała następcę debiutanckiej płyty zatytuowaną „Consolers of the Lonely” i… przekształciła się w jeszcze inny projekt White’a zatytuowany The Dead Weather.
W trakcie koncertów promocyjnych zespołu The Raconteurs nie raz zdarzało się, że wspierała ich na scenie (bądź zastępowała Jacka) Alison Mosshart z zespołu The Kills. Wprowadzała ona na tyle ciekawe rozwiązania w muzyce formacji, że White i Lawrence postanowili założyć z artystką nową formację. Tym razem Jack grał na perkusji a za wokal całkowicie odpowiadała Mosshart. Skład formacji uzupełniony został przez Deana Fertitę z niezwykle popularnych Queens of the Stone Age. W tym składzie muzycy przygotowali dwie płyty „Horehound” oraz „Sea of Coward” odpowiednio w 2009 i 2010 roku. Następnie zakończyli działalność.
Krótki żywot projektów w które angażował się Jack White stanowi zresztą w pewnym stopniu jego znak rozpoznawczy. Być może należałoby to wiązać z jego niezwykłą artystyczną płodnością i faktem, że tworzenie nieustannie dla jednego zespołu musiałoby wiązać się z ograniczeniami, których muzyk nigdy nie chciał sobie narzucać. Z chęcią uzyskania wolności ekspresji wiązać należy również jego dwa solowe albumy i dalsze zaangażowanie w rolę producenta. Poza wspomnianą już płytą Loretty Lynn w roku 2011 pomógł powrócić na scenę również Wandzie Jackson, zwanej w latach świetności „Królową Rockabilly”. Jego solowe albumy trafiły trafiły za to do rąk słuchaczy w 2012 („Blunderbuss”) i 2014 roku („Lazaretto”) – oba spotkały się zresztą z bardzo ciepłym przyjęciem.
Bez wątpienia Jack White należy do najbardziej intrygujących muzycznie twórców XXI wieku a to dzięki swojemu nietypowemu podejściu do instrumentów, kompozycji i stylistycznego kształtu tworzonych utworów. Jack White zdaje się również nigdy nie tracić pomysłów na kolejne projekty i formy wyrazu pozostając przy tym nadspodziewanie skromną osobą. Pod wieloma względami przypomina innego, ocierającego się o muzyczny geniusz artystę z Detroit, a mianowicie Sixto Rodrigueza. Jackowi White’owi w odróżnieniu od Autora płyty „Cold Fact” powiodło się jednak na rynku muzycznym. Stanowi to kolejny powód dla którego warto zapoznać się z jego biografią. Możliwość tą zapewnia Wydawnictwo In Rock Music Press dzięki opublikowaniu książki Nicka Hasteda „Obywatel Jack”.
Jakub Kozłowski
Sekretarz redakcji In Rock