Pamiętam, że czekałem na tą płytę z niecierpliwością. The Order Of Israfel zaintrygował mnie swoim doskonałym, wydanym w roku 2014 debiutem. Płyta „Wisdom” stanowiła perfekcyjne wyważoną dawkę sabbathowskich rytmów zmieszanych z motörheadową galopadą i progresywnym zacięciem. Tom Sutton wraz z kolegami dokonał czegoś, co wydawałoby się niemożliwe łącząc tak odrębne stylistyki. Lecz sprawne wykorzystywanie dokonań poprzedników zaowocowało bardzo ożywczym albumem zespołu, który właściwie wziął się znikąd i nikogo nie obchodził.
Na „Red Robes”, drugim w dyskografii albumie formacji, ulotnił się niestety wyraźny na debiucie pierwiastek progresywny, zastąpiony pokaźniejszą dawką powolnych riffów alla Tony Iommi. Utwory nadal utrzymują wzbudzającą szacunek długość, ale mniej się w nich dzieje, wydają się jednostajne i mniej skomplikowane pod względem aranżacji. Dobrze słychać to na samym początku płyty, gdy utwory „Staff In The Sand” oraz tytułowy właściwie mogą zostać uznane za kolejne części tej samej kompozycji. Oba należą do najjaśniejszych fragmentów albumu, ale umieszczenie po sąsiedzku szkodzi ich odbiorowi. Nie pomaga również produkcja, która stępia siłę muzyki. Zrezygnowano z wyraźniejszego wyeksponowania głosu Suttona, który ginie na tle przesterowanych i nisko strojonych gitar. I jak wynika z wypowiedzi samych autorów, było to spowodowane brakiem pieniędzy na bardziej dopieszczoną produkcję. Szkoda…
Z powodu braku funduszy utwory brzmią płasko, co powoduje, że pierwsze kilka odsłuchów może do płyty zniechęcić, tym bardziej, gdy porówna się ją z bardzo ostrym dźwiękowo debiutem. Muzycznie „Red Robes”, chociaż słabsza od „Wisdom” nie zawodzi. Jest spójna a miejscami intrygująca pomimo kilku wypełniaczy w postaci „In Thrall To The Sorceress” oraz balladowego „Fallen Children”. Wielki potencjał drzemie we wspomnianym już „Staff In The Sand” oraz w „Swords To The Sky”, jedynym uprogresywnionym utworze na płycie, z doskonałym riffem przewodnim, choć tu ponownie jego siła mocno słabnie przez nijaką produkcję. Zawodzi singlowy „Von Sturmer”, niewiele dobrego mogę również powiedzieć o „The Thirst”, który jest po prostu zbyt długi.

A jednak nie czułem się zawiedziony. Jest w tych utworach siła, która zmusza do regularnych powrotów do albumu. Mam tu na myśli, przede wszystkim, znakomite riffy oraz intrygujące, choć może odrobinę naiwne, historie opisane w tekstach. Brakuje odrobinę wyraźniejszej sekcji rytmicznej i lepiej zmiksowanego wokalu, ale są to mankamenty do których można się przyzwyczaić. Być może fakt, że na płycie nie ma jednego wyróżniającego się utworu, który potrafiłby zdominować resztę kompozycji „Red Robes” słucha się jako zamkniętą całość, w której każdy utwór ma swój cel do spełnienia. Do debiutu wracać będę jednak częściej. 

Kuba Kozłowski, Ocena: 3
U nas obowiązuje skala szkolna:

1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu

Recenzja ta w zmienionej formie znalazła się pierwotnie w serwisie DNA Muzyki. Co szkodzi i tam zajrzeć, prawda:)?
(Łącznie odwiedzin: 63, odwiedzin dzisiaj: 1)