– Ja was chłopaki doskonale rozumiem bo kiedyś byłem taki jak wy – powiedział do nas kilka lat starszy dresiarz, tuż po tym jak wyrzucili nas z imprezy. – Też kiedyś byłem metalowcem. Słuchałem Samaela, Kata i Metaliki. Ale na miłość boską, nie odpierdalałem takich akcji!

Popatrzyłem na niego smutno i rzekłem:

– Nigdy nie byłeś żadnym metalem. Z tej muzyki się nie wyrasta! – po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem do domu. 15 kilometrów na piechotę. W środku nocy, w środku zimy, przy mrozie -15. W glanach, ramonce, koszulce mokrej od piwa i z plecakiem wypełnionym szkłem.

To było chyba w drugiej klasie liceum. Kolega z podwórka, z którym chodziłem do podstawówki – nazwijmy go Pyś – odnowił znajomość z pewną Basią z naszej podstawówkowej klasy. Jej koleżanka miała wolną chatę gdzieś w bloku na Ursynowie i postanowiła zrobić imprezę. Basia zaprosiła Pysia, Pyś zaprosił mnie, a ja Zbysia, a Zbyś Misia. Krótko mówiąc we czterech mieliśmy na ten Ursynów jechać. Czterech jurnych metalowców spragnionych piwa, głośnej muzyki i wyuzdanych nastolatek. Tak się jednak złożyło, że Pyś i Miś zgadali się jakoś wcześniej, a ja ze Zbysiem mieliśmy do nich dołączyć.

Łazienkowy cover

Dostaliśmy adres i zaczęliśmy się tłuc autobusami na ten Ursynów. Sam środek zimy, mróz, śnieg po pachy, ale w sercu radość bo wreszcie coś się dzieje. Po drodze nakupiliśmy piwa i załadowaliśmy do swoich kostek. Oczywiście uzbroiliśmy się w kasety, z doświadczenia wiedząc, że na takich prywatkach króluje licha muzyka. Po blisko dwugodzinnej tułaczce dotarliśmy pod wskazany adres. Blok, piąte piętro, numer na drzwiach się zgadza. Zza nich dobiegają krzyki, śmiechy i licha muzyka, co potwierdzało, że na pewno jesteśmy na miejscu.
Dzyn! Dzyn!
Drzwi się otwierają i w progu widzimy dwie dyskomułki, mniej więcej w naszym wieku.
– O! Kurwa!Metale przyszli! – ucieszyła się jedna.
– Kurwa! Super! Przyszliście po kolegów! – skwitowała druga.
– No niezupełnie – sprostowałem. – Przyszliśmy na imprezę.
Przestały się uśmiechać i popatrzyły po sobie zaniepokojone. Wpuściły nas do środka i nic nie mówiąc pokazały na drzwi od łazienki. Wzruszyliśmy ramionami i nie zdejmując butów, przepychając się między ludźmi ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Otwieramy drzwi, zaglądamy, a tam Pyś i Miś. Miś siedzi na sedesie i minę ma nietęgą. Pyś pochyla się nad wanną i coveruje utwór Carnivore – „Jack Danniel’s and Pizza”. Choć jak się bardziej wsłuchałem to raczej było – „Piwo EB i obiad na szkolnej stołówce”.
– To co kurwa? Zabierzecie ich? – słyszymy za plecami.
– Nie, zostajemy – odpowiedzieliśmy zgodnie. Dyskomułki nie były zbyt szczęśliwe, ale przyjęły to do wiadomości.

Między futrem z szynszyli a granatową garsonką

Po dwudziestu minutach udało się reanimować Pysia i opuścić łazienkę. Tłok w mieszkaniu jak w autobusie w godzinach szczytu. Wszędzie ludzie. W każdym pokoju, w kuchni, w przedpokoju. Gdy zwolniliśmy łazienkę weszli także do niej, zajęli sedes i podłogę, a dwie osoby weszły do wanny (czego im szczerze współczułem).

Po kilkunastu minutach udało nam się przecisnąć do pokoju, w którym grała muzyka. Po drodze spożyliśmy jakiś alkohol z ludźmi poznanymi w kuchni, w przedpokoju i w pokoju obok, w którym jak się okazało nie było magnetofonu.
– Możemy sobie włączyć jakiś kawałek? – zapytałem grzecznie
– Kurwa, macie ze sobą jakąś Metalikę? – zapytał jeden ze stłoczonych w pokoju dresiarzy
– Jasne, że mamy – odpowiedziałem, wyjąłem kasetę SATYRICON – „Shadowthrone” i włączyłem, podkręcając głośność do oporu.
No i zaczęło się, bo jakiś diabeł w nas wstąpił. Zaczęliśmy szaleć i skakać po całym pokoju i deptać po dyskomułach siedzących na podłodze. A, że był tłok i ścisk to wybuchła panika. Spadł jakiś wazon, przewróciła się lampa, a w pewnym momencie, kumpel z którym kręciliśmy kołowrotka trzymając się za ręce niespodziewania mnie puścił. Wystrzeliłem jak z procy i poleciałem do tyłu. Usłyszałem głośny trzask i znalazłem się w szafie między futrem z szynszyli a granatową garsonką. Drzwi od szafy połamały się jakby zostały wykonane z wedlowskiego torcika waflowego. Na domiar złego potłukło mi się piwo, które wciąż miałem przy sobie w plecaku.
Ktoś wyłączył muzykę, zapalił światło, w pokoju demolka. Przecisnęliśmy się do kuchni gdzie udało mi się wylać piwo z plecaka i pozbyć części potłuczonego szkła.

Nokautuję Andrzeja Gołotę

Potem zachciało nam się sikać więc poszliśmy w stronę łazienki, z której się nie dało skorzystać bo siedziało w niej już chyba ze 30 osób.
Ostatecznie z Misiem udaliśmy się na dół oddać mocz pod blokiem. Na parterze również była jakaś dyskomulska impreza. I gdy tak sobie radośnie sikałem przy koszu na śmieci usłyszałem za plecami.
– Jaka łada dziewczynka.
Akurat skończyłem, więc odwracając się odrzekłem filozoficznie:
– Spierdalaj!
…i zobaczyłem wielkiego dresiarza łudząco podobnego do Andrzeja Gołoty, który z łapami rozcapierzonymi jak szpony orła przystąpił do ataku. Z prawej strony kosz na śmieci, z lewej siatka a naprzeciwko dresiarz wielki jak szafa, do której chwilę wcześniej wpadłem. Niewiele myśląc wyskoczyłem w górę i chwytając go za głowę idealnie trafiłem w twarz kolanem. Plask! Siły się nałożyły, idealny timing i precyzja. Głowa odskoczyła do tyłu i dresiarz runął jak ścięty baobab. Nawet nie zdążył jęknąć. Jego kumpel się zatrzymał, po czym przerażony dał drapaka i zacząć coś krzyczeć do kolegów imprezujących na parterze.
– Spadamy! – krzyknąłem do Miśka, który zdążył się odlać kilka metrów dalej. I biegiem ruszyliśmy ku klatce schodowej. Nie czekając na windę po dwa schodki naraz wbiegliśmy na piąte piętro chcąc schronić się na imprezie.

Rozmowa wychowawcza z dresiarzami

Niestety tam pod drzwiami spotkaliśmy Pyśka i Zbyszka, a wraz z nimi kilkuosobową delegację dresiarzy, którzy spośród innych uczestników imprezy wyróżniali się wyjątkowo rozwiniętą zdolnością technik negocjacyjnych oraz nienaganną posturą.
– Wypierdalacie z imprezy – zakomunikował małpolud w bluzie od dresu.
– Nie umiecie się bawić – dodał piskliwym głosem jego kolega w białym golfie.
– Jak to nie umiemy? Bawimy się znakomicie – próbowałem ratować sytuację, ale bez przekonania. Na domiar złego poczułem, że zaczyna boleć mnie kolano od dresiarskiego łba wielkości piłki lekarskiej, którą kazano nam rzucać na lekcji w-f.
– Kurwa! Połamaliście drzwi do szafy, zarzygaliście łazienkę i rozsypaliście szkło w kuchni, którym pokaleczyła się nasza koleżanka – wypiszczał biały golf.
– Ja was chłopaki doskonale rozumiem bo kiedyś byłem taki jak wy – powiedział do nas niespodziewanie małpolud w dresie. – Też kiedyś byłem metalowcem. Słuchałem Samaela, Kata i Metaliki. Ale na miłość boską, nie odpierdalałem takich akcji!
Popatrzyłem na niego smutno i rzekłem:
– Nigdy nie byłeś żadnym metalem! Z tej muzyki się nie wyrasta! – po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem z powrotem na klatę schodową. Kumple za mną.

Wyrosłem z głupot i niemądrej muzyki

Z duszą na ramieniu wychodziliśmy z bloku spodziewając się, że na dole może na nas czekać grupka dresiarzy z kijami. Ale nie. Ciała znokautowanego przy koszu na śmieci nie było, a na parterze gdzie chwilę wcześniej odbywała się huczna impreza panowała cisza i pogaszono światła.
I ruszyliśmy piechotą 15 kilometrów do domu, bo autobusy o tej porze już nie kursowały. Szliśmy kilka godzin, a ja przez całą drogą wypominałem Pysiowi tę zarzyganą wannę.
– Gdybyś nie obrzygał tej wanny to by nas nie wyrzucili! Ostatni raz z tobą na imprezę poszedłem! – tak mu trułem przez całą drogę, choć sam miałem kaca moralnego, że takie bydło zrobiliśmy na tej kulturalnej młodzieżowej prywatce.
Małpolud miał trochę racji. Kilka tygodni później ściąłem włosy, przestałem słuchać metalu i już nigdy w życiu nie zrobiłem żadnej krzywej akcji. Zmądrzałem, wydoroślałem, spoważniałem i nauczyłem się wiązać krawat. A w domu wieczorem, gdy wszyscy już idą spać a ja mam ochotę pokręcić się przy Whitney Houston, to zawsze otwieram drzwi szafy i upewniam się czy oby na pewno zdjąłem z pleców plecak z piwem.

Maria Konopnicka

(Łącznie odwiedzin: 341, odwiedzin dzisiaj: 1)