Manowar to jeden z niezaprzeczalnych klasyków tradycyjnego Heavy Metalu, jeden z tych zespołów który od samego początku po czas obecny pozostał wierny obranej drodze, formule i któremu po dziś dzień udaje się nagrywać porywające albumy. Każdy krążek jest pełen mocy, chwytliwości, metalowych hymnów, drugiej takiej ekipy nie ma. Ich koncerty to najgłośniejsze metalowe misteria w historii sceny, zapisali się nawet w tej kwestii w księdze rekordów Guinnessa jako najgłośniej grający zespół.

Dzięki ich stylistyce i wizerunkowi opartemu na etosie wojownika, na patosie i epickości, ale też uwielbieniu motorów i stylu życia metalowca, zyskali sobie zarówno rzeszę fanów, jak i prześmiewców wytykających im zbytnie nadęcie i przesadę w obranym wizerunku. Osobiście uważam, że bez tego wszystkiego nie byłby to ten sam zespół, nie byłby tak niezwykły i dający się zapamiętać. Gdy zabraknie ich na scenie z pewnością metalowa brać będzie ich pamiętać, a kolejne pokolenia zasłuchiwać się będą w ich granie. Na zawsze pozostaną wśród niedoścignionej klasyki. Mówiąc szczerze oni już są legendą.

Zastanawiałem się jaki album wybrać na przypomnienie ich twórczości i padło na debiut. Kompozycje z wydanego w 1982 roku „Battle Hymns” towarzyszyły zespołowi w większości zagranych przez nich koncertów. Mowa tu o sztandarowym „Manowar”, rozbudowanym, pełnym ognia i popisów wokalnych Erica Adamsa „Dark Avenger” (w którym notabene swojego głosu dla potrzeb narracji użyczył aktor i reżyser Orson Welles) oraz epicki „Battle Hymn”, w którym również możemy posłuchać jakie możliwości wokalne ma Eric, a i umiejętności gitarowych Rossa. Kolejna sprawa to bas Joey’a DeMaio, Trochę tak jak to miało miejsce w Motorhead, pełni tu rolę jednocześnie swoją standardową, jak i jakby drugiej gitary, jest wyraźnie słyszalny i nie ogranicza się tylko do podbijania wiosła prowadzącego. We wstępie do wspomnianego „Battle Hymn” pięknie wprowadza nas w ten kawałek, a solowo ma swoje pięć minut w „William’s Tale”. Pozostałe cztery kompozycje to typowe, pełne energii i dynamizmu, metalowe killery, które dosyć szybko zaczyna się nucić pod nosem. Nie ma tej płytce, absolutnie żadnego zbędnego elementu.

Album, który rozpoczął ich drogę do miana Królów Metalu, nie przyniósł im na początku rozgłosu, ani uwagi, w czasie kiedy był wydany jakimś cudem przeszedł bez echa, przez co zespół był na granicy zawieszenia działalności już niemal na początku istnienia. Niemniej jednak nie poddali się i już w rok później, ich trzeci krążek „Hail to England” zdobył im całą rzeszę fanów na Starym Kontynencie. No i się potoczyło. W końcu debiut Manowar doczekał się ogromnego uznania i jest jednym z ich sztandarowych wydawnictw po dziś dzień. Dla mnie, „Battle Hymns”, jak i praktycznie każdy z ich materiałów to kawał niesamowitego Heavy Metalu, pełnego wszystkiego tego co w tym graniu najważniejsze- mocy, energii, chwytliwości i tego konkretnego uderzenia. Jak to mówią Angole, cream of the crop!

Przemysław Bukowski

(Łącznie odwiedzin: 334, odwiedzin dzisiaj: 1)