Florydzkie Obituary bez wątpienia jest legendą amerykańskiej muzyki death metalowej. Choć współczesne, stworzone w XXI wieku albumy tego zespołu bywają krytykowane a ich odbiorcami są głównie ci, co lubią bardzo konserwatywną, pozbawioną innowacji a także specjalnych fajerwerków odmianę gatunku, to w pierwszych latach swego istnienia na przełomie lat 80-ych i 90-ych XX wieku zespół umiał wywołać duże poruszenie wśród fanów ekstremalnych dźwięków. Miał też olbrzymi wpływ na kształtowanie się oblicza Heath metalu, wyznaczając trendy rozwojowe gatunku. A wszystko to już za sprawą doskonale przyjętego debiutu, który w 1989 r. z miejsca katapultował Nekrolog do światowej, deathowej czołówki.

„Slowly We Rot” to płyta, której lektura od razu pokazuje, na czym polega oryginalny i własny patent Amerykanów na tworzenie death metalowych dźwięków. Opiera się on przede wszystkim na wolnych, ciężkich, ślamazarnych riffach, wytwarzanych przez Trevora Peresa, które malują szczelną i jednolitą ścianę dźwięku na wzór z jednej strony klasyków mrocznego thrashu ze szwajcarskiego Celtic Frost a z drugiej także bliskiej sercu Amerykanów nowojorskiej sceny hardcorowej. Druga cecha charakterystyczna muzyki Obituary to skupianie się bardziej na masywności i  ciężarze muzyki aniżeli jej szybkości. Mimo że „Slowly We Rot” w przeciwieństwie do kolejnych albumów Nekrologu zawiera głównie szybkie, dynamiczne utwory, inspirowane podstawowym punktem odniesienia dla death metalowych formacji czyli Slayerem, to jednak nie jest to ściganie się z wiatrem jak na wydanym w tym samym czasie debiucie Morbid Angel czy rok później na jedynce Deicide.

W Obituary głównie stawia się na moc i ciężar dźwięków, do czego dokłada się wyrazisty, buczący bas Daniela Tuckera, masakrowanie bębnów ciężką ręką przez Donalda Tardy’ego oraz pokaźna ilość mrocznych zwolnień, kojarzących się odrobinę z dokonaniami późniejszych grup death/doom metalowych. Nie można też zapomnieć o wkładzie pozostałych członków Obituary w muzykę zespołu. Trudno sobie wyobrazić Nekrolog bez charakterystycznych, piskliwych i dysonansowych solówek Allena Westa, który mimo że nie jest mistrzem gryfu, bez wątpienia posiada swój oryginalny styl gry a różnymi powyginanymi pomysłami na dźwięki dodaje całości sporo chorego klimatu. Ten ostatni jest jednak zasługą przede wszystkim obsługującego mikrofon Johna Tardy’ego, którego wściekły, obskurny, wyziewowy wrzask z miejsca uczynił lidera Obituary jednym z najbardziej charakterystycznych i ekstremalnych gardeł death metalowych.

Ciekawostką jest fakt, że na pierwszych płytach grupy John nie pisał tradycyjnych tekstów piosenek, ale posługiwał się słowami kluczami oraz bliżej niesprecyzowanymi rykami, które zamieszczał w różnych miejscach utworów w zależności od potrzeb. Oryginalnie prezentuje się też surowe, suche a jednocześnie wyraziste i selektywne brzmienie, które mimo że powstało pod okiem słynnego Scotta Burnsa w równie słynnym studiu Morrisound w Tampie na Florydzie brzmi nie do końca typowo dla tego miejsca, co niewątpliwie ma swój urok. Choć trzeba też przyznać, że w kolejnych latach produkcje płyt Obituary były dużo lepsze.

Debiut Amerykanów składa się z dwunastu, niezbyt długich, głównie 2-3 minutowych piosenek, które dalekie są od klasycznych piosenkowych schematów i struktur bo muzycy pozwalają sobie w nich na dużą wolność twórczą i nieszablonowość. Ale chwytliwości nie brakuje a kilka kompozycji stało się zespołową klasyką. Na pewno do tego miana mogą aspirować pierwsze cztery kawałki a więc jadowity, stopniowo rozwijający się w stronę coraz większej mocy i szybkości „Internal Bleeding”, następujące po nim dwa wypusty muzycznej agresji i wściekłości „Godly Beings” i „’Till Death” oraz mocno nawiązujący do stylistyki punkowo-hardcorowej, galopujący w prostym rytmie i wyjątkowo przebojowej oprawie utwór tytułowy. Z dalszej części albumu w pamięci słuchacza zostają kolejne dwie wściekłe kanonady muzycznej, skomasowanej agresji pokroju petardowego, gnającego przed siebie „Gates to Hell” i prawie instrumentalnego „Words of Evil”. Te utwory nieźle zgrano z cięższym, utrzymanym w większości w marszowym tempie z towarzyszącym mu konkretnym, gitarowym riffowaniem „Suffocation” oraz najdłuższym w zestawieniu, prawie pięciominutowym i chyba w związku z tym najbardziej ambitnym i urozmaiconym „Intoxicated”. Z kolei zamykający płytę „Stinkupuss” z racji wyeksponowania w nim wolniejszych, bujających fragmentów, skontrastowanych z konkretnymi podkręceniami tempa to pierwsza zapowiedź stylu kolejnych albumów, na których wolne granie miało zostać wyeksponowane dużo bardziej niż na „Slowly We Rot”.

Do późniejszych reedycji płyty wytwórnia Roadrunner dorzuciła jeszcze dwa bonusy, powstałe w czasach demówek zespołu, ale nagrane w ramach sesji do „Slowly We Rot”. „Find The Arise” jest pierwotną, wściekłą wersją utworu zamieszczonego później na „Cause of Death”, jednak nie odbiega zbytnio od płytowej formy tego kawałka, zawiera nawet charakterystyczny efekt burzy. Z kolei „Like The Dead” choć nie doczekał się zamieszczenia na pełnym wydawnictwie to nie różni się zbytnio od mniej chwytliwych kawałków ze „Slowly We Rot”. Tak jak one jest głównie szybki, wściekły i z okazjonalnymi zwolnieniami.

„Slowly We Rot” to płyta odróżniająca się od pozostałej klasycznej dyskografii Obituary czyli albumów „Cause Of Death” i „The End Complete”. Z jednej strony nie jest tak ambitna i rozbudowana jak jej następczynie, z drugiej emanuje niesamowitą naturalnością grania oraz pierwotną agresją i wściekłością, których później było już dużo mniej. To co jednak najważniejsze jest tu mnóstwo oryginalnej, nie kojarzącej się z twórczością innych grup, dobrej jakościowo muzyki, którą udało się przekuć w niezłe kompozycje, w tym kilka autentycznych hitów. Jak na początki kariery to bardzo dobrze, szczególnie że w 1989 r. Obituary były jednym z pionierów gatunku, przecierającym ślady innym formacjom. A olbrzymią popularność wśród fanów zdobyły też przy pomocy świetnych okładek płyt, idealnych do noszenia na koszulkach. Dla wszystkich miłośników death metalu jest to pozycja obowiązkowa i obok wydanego rok później „Cause Of Death” jeden z tzw. kamieni węgielnych gatunku.

Radomir Wasilewski

Wydawnictwo In Rock Music Press oraz Muzyka z Bocznej Ulicy przypominają, że już w listopadzie 2020 roku na rynek Polski trafi genialna książka opisująca całą historię grindcore’u i death metalu. Legendarna, odnowiona, mająca niemal 600 stron książka Alberta Mudriana „Oblicza śmierci. Niewiarygodna historia death metalu i grindcore’u” nadciąga!

Recenzja pochodzi z portalu RateYourMusic, na którym autor od kilku lat prowadzi profil RadomirW, gdzie co tydzień dodaje po 2-3 recenzje płyt przede wszystkim metalowych.

(Łącznie odwiedzin: 711, odwiedzin dzisiaj: 1)