Poznałem w życiu kilka osób całkowicie opętanych przez metal. Ta muzyka nie tylko definiowała ich muzyczny gust, ona wyznaczała ich tryb życia, była wyznaniem, któremu całkowicie się podporządkowywali. Znałem też kilka osób, które były po prostu maniakalnie tej muzyce oddane – bez przegięcia, ale naprawdę jej słuchali, a nawet próbowali ją grać. Jednak gro moich znajomych metali sprzed dwudziestu lat to pozerzy – bardziej imponował im styl ubierania i potrzeba przynależności go grupy, niż sama muzyka. Co się z nimi dzieje po latach? Oto kilka jaskrawych przykładów.

W trumnie przy stroboskopach

Glimek był jednym na największych metalowych popaprańców spośród tych, których poznałem w swoim życiu. Nasze drogi skrzyżowały się pod koniec pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Poznał nas mój kumpel, który stwierdził, że skoro obaj słuchamy metalu to pewnie znajdziemy wspólny język. Tak się nie stało – bo jak się okazało tylko ja tego metalu słuchałem. Glimek nim żył, oddychał, on ten metal pożerał i daję sobie rękę obciąć, że musiał srać złomem.

Był trzy czy cztery lata starszy ode mnie – miał już wtedy własne mieszkanie, w którym mieszkał sam. Gdy wszedłem do niego pierwszy raz poczułem się nieswojo. Gość miał wszystko pomalowane na czarno – ściany, sufit, podłogę, miał wszystkie czarne meble, a w łazience nawet czarną wannę i pralkę. Gdyby Glimek się skaleczył to prawdopodobnie zaczęła by mu lecieć czarna krew.

Słuchał praktycznie tylko black metalu – tego najbardziej obskurnego, podziemnego, prymitywnego. W swojej kolekcji miał głównie demówki i odniosłem wrażenie, że nagranie studyjnej płyty traktował jako zdradę ideałów. Oprócz metalu słuchał jeszcze Melek-Tha, który właśnie dzięki niemu poznałem oraz różnych ambientowych dziwnych rzeczy, których nazw nigdy nie udało mi się spamiętać.

Glimek spał w trumnie. Poważnie. Na środku pustej sypialni miał tylko trumnę nad którą zawiesił sobie lampę stroboskopową. Twierdził, że śpi w tej trumnie. Nigdy tego na oczy nie widziałem, ale bez względu na to czy rzeczywiście w niej spał to i tak robił na mnie piorunujące wrażenie. No bo kto normalny trzyma trumnę w domu? Kontakt dość szybko nam się urwał – Glimek nie był duszą towarzystwa, najchętniej czas spędzał w swoim czarnym mieszkaniu. Kładł się do trumny, włączał stroboskopy, muzykę i planował samobójstwo.

Spotkałem go po latach – przypadkiem, w autobusie. Krótkie włosy, sportowa kurta, dżinsy. Żona, dziecko, praca w firmie telekomunikacyjnej.

– Nie no, coś ty, od lat już metalu nie słucham – odpowiedział zagadnięty o muzykę. – Wiesz, robota, rodzina, nie ma kiedy. Właściwie to teraz żadnej muzyki nie słucham, nie potrzebuję już tego zupełnie. To był taki wygłup młodości.

Odrzucić złe duchy

Sanek zaczynał słuchać metalu mniej więcej w tym samym czasie co ja. No, może z rok czy dwa wcześniej. Kupował dużo kaset i koszulek. Nosił długie, czarne włosy. Muzycznie poruszał się po dość sporym obszarze – od hard rocka, heavy metalu, poprzez thrash, grunge, czy będące wówczas na topie: Pantera, Pro-Pain, Life of Agony, Biohazarad. Nie stronił też od cięższego grania: Sepultura, Death, Cannibal Coprse, Obituary, Massacre. W któreś wakacje nagle ściął włosy, ogolił się zupełnie na łyso. Później miał jakieś problemy ze swoją dziewczyną – rzucała go, wracała do niego i takie tam nastoletnie dramaty. Jakiś czas się nie widzieliśmy – gdy go spotkałem i zagadnąłem o metal, wyparł się go jak święty Piotr Chrystusa przed trzecim pianiem koguta. Nie mogłem w to uwierzyć – bo to nie było spotkanie po 20 latach ale po dwóch, może trzech miesiącach.

– Jak to nie słuchasz? – pytałem zdezorientowany.

– No nie, przestałem. Ta muzyka miała na mnie bardzo zły wpływ, przygnębiała mnie i powodowała u mnie agresję. Postanowiłem odrzucić cały ten syf i te wszystkie negatywne emocje. Teraz mi jest o wiele lepiej.

Myślałem w pierwszej chwili, że żartuje. Ale nie. On był poważny. Przestał słuchać i już nigdy do metalu nie wrócił.

W życiu potrzebne są zmiany

Olka poznałem na treningach. Był fanatykiem black metalu – znał na pamięć wszystkie teksty Emperor i Darkthrone. Kupował mnóstwo płyt, kaset i koszulek. Jego pasja wydawała się narastać i rozwijać się z każdym dniem. Aż pewnego dnia przestał przychodzić na treningi. Gdy jakiś czas później spotkałem go na mieście, oświadczył, ze potrzebował zmian. Zapisał się na jogę i zaczął słuchać jakiejś wschodniej muzyki relaksacyjnej.

– Wiesz, to uspokaja i wycisza – tłumaczył, a ja patrzyłem na niego jak na wariata. – W życiu czasami potrzebne są zmiany.

 Na dyskotekach dziewczyny fajniejsze

Lusiek był ze dwa lata młodszy ode mnie. Chodził ze mną do liceum. Zawsze na czarno, w glanach, bojówkach, zapuszczał włosy. Kasety, płyty, ziny, koncerty. Nawet do Dziupli ze mną jeździł na Ząbkowską i emocjonował się każdą płytą tak jak mój syn emocjonuje się dziś nowymi zestawami klocków Lego.

Spotkałem go gdy kończyłem studia. Zatrzymałem się samochodem na przystanku autobusowym, żeby go zabrać i podwieźć. Krótkie włosy, koszulka polo, białe dżinsy, adidasy. Ale to nic – ja przecież też porzuciłem metalowe umundurowanie kilka lat wcześniej.

– O kurde! Ty tego wciąż słuchasz? – zapytał dostrzegając płytę leżącą na samochodowej półce. I wziął ją do ręki z taką miną jakby właśnie znalazł pieluchę tetrową i dopytywał czy wciąż owijam sobie nią tyłek nie chcąc zmoczyć spodni.

– Wiesz, na dyskoteki zacząłem chodzić bo tam fajniejsze dziewczyny niż na koncertach, towarzystwo zmieniłem i ten cały metal strasznie dziecinny mi się wydał – tłumaczył z dumą. Niestety dotąd nie wiem o co mu chodziło.

To już nie czas na szatanów

Klamer był starym metalowym załogantem. Zjeździł mnóstwo koncertów w starych czasach, zaliczył bodaj wszystkie ówczesne festiwale. Szkołę rzucił wcześnie, nie stronił od zadym i bijatyk – napoje alkoholowe również nie były mu obce. W metalu siedział mocno – gdy go poznałem miał ponad 500 kaset i sporo płyt kompaktowych. Nawet miałem część tych kaset od niego odkupić, ale ostatecznie wciąż mi zapominał spisu przynieść i sprawa po kościach się rozeszła. Gdy spotkałem go po latach ledwo go poznałem. Krótkie włosy, biała koszulka, spodnie w kant. Był ochroniarzem w Auchan. Ochroniarz to chyba za dużo powiedziane. Takim przybijaczem pieczątek stojącym przy wejściu. Zagadaliśmy chwilę.

– Nie. Daj spokój – odpowiedział gdy zapytałem czy jeszcze słucha metalu. – Kasy nie ma, robota słaba, wydatków dużo. Na muzykę nie mam ani czasu ani ochoty. Aż sam ciekaw jestem czy by mi się jeszcze podobała jakbym sobie teraz po latach tych szatanów włączył… Pewnie nie. To już nie te czasy – skwitował z uśmiechem, a mi się go żal zrobiło.

Z metalu w disco

Gdy poznałem Mariusza nosił włosy za łopatki. W muzyce metalowej orientował się świetnie i dzięki niemu poznałem kilka zacnych kapel, których słucham do dziś. Mariusz grał na gitarze, miał chyba jakiś swój metalowy zespół. Nie raz wpadałem do niego po lekcjach, słuchaliśmy muzyki, on coś grał, pożyczałem od niego stare numery Thrashem All.

Później zaczął słuchać Biohazard, Dog Eat Dog, ściął włosy, zaczął nosić luźne ciuchy i szersze spodnie. Wszedł z soul, rap, jakieś dziwne klimaty. Dziś wciąż ma sporo wspólnego z muzyką, ma swój zespół dyskotekowy z którym koncertuje po całej Polsce, oraz drugi hip hopowo dance’wy – naprawdę profesjonalny i dobry w swojej klasie.

Jakieś sentyment do metalu mu został – choć nie śledzi z uwagą nowości i do tych mocniejszych starszych rzeczy pewnie tez nie wraca często, to wciąż zapowiada, że kiedyś wybierze się ze mną na jakiś metalowy koncert. Polubił nawet mój profil Marii Konopnickiej i nieraz lajkuje jak poruszam tematy starych płyt, które pamięta z czasów nastoletnich.

Z żyletką i linijką

Suwral jest dziś urzędnikiem administracji państwowej. W czasach liceum słuchał metalu, ale raczej bardziej tak twierdził, niż miał rzeczywiste pojęcie o tej muzyce. Miał jednak koszulki metalowe, ramonkę, chadzał na koncerty i imprezy. Moja matka zawsze mi go za przykład stawiała.

– Zobacz, on też ubiera się młodzieżowo, a zawsze taki schludny. Nawet tę dziurę na kolanie ma tak równo rozciętą, a spodnie czyste i wprasowane!

– Mamo to pozer! – tłumaczyłem rodzicielce. – Moje dziury w ubraniach są prawdziwe, zdobyte na ogrodzeniach, imprezach i koncertach. Koszulki porwane zębami, kastetami i nożami – ironizowałem. – Nie siedzę na łóżku z żyletką i linijką i nie przecinam sobie spodni na kolanach! – tu akurat mówiłem prawdę.

Dziś Suwral strasznie się śmieje z tych dawnych czasów.

– Zawsze miałem w dupie tę muzykę, ale trzeba było się jakoś dostosować – rechotał gdy ze dwa lata temu spotkałem do na korytarzu w sądzie. Gdy powiedziałem mu, że ja wciąż siedzę w tym metalowym łomocie tylko się roześmiał. Nie uwierzył. Bo przecież nie miałem długich włosów, skóry i glanów.

Maria Konopnicka

(Łącznie odwiedzin: 733, odwiedzin dzisiaj: 1)