„A Velvet Creation” to nieodżałowana perła Szwedzkiego Death Metalu, płyta z ogromnym potencjałem i widocznym talentem jej twórców, którą zniszczyły różne wypadki losu. To właśnie przez nie nie odniosła należytego sukcesu i nie zasiadła na wysokim podium. Ci co dobrze znają ten album wiedzą jak kiepsko brzmi, żeby nie powiedzieć koszmarnie. Jakim cudem tak dobre riffy i  kompozycje, czasem zawiłe, ze wstawkami akustyków, pełne pomysłów i ciekawych rozwiązań, zostały tak brutalnie potraktowane przez produkcję, ale i samych twórców?

W 1993, kiedy Eucharist dostali propozycję nagrania debiutanckiej płyty zespół praktycznie nie istniał. Członkowie się poróżnili i w tamtej chwili nie było już mowy o dalszej współpracy, a co dopiero o wspólnym nagrywaniu płyty. Niemniej jednak ciśnienie na nagranie i wydanie „A Velvet Creation” było silne, zwłaszcza ze strony Thomasa Einarssona, jednego z gitarzystów grupy. Owszem płyta została nagrana, ale w okowach niezgody, co wpłynęło na to jak ostatecznie się słuchaczom objawiła. Markus Johnsson, wokalista i drugi gitarzysta, samotnie nagrał wokale, akustyki oraz swoje solówki, natomiast cała reszta ścieżek gitar, nawet te należące do niego, nagrał Thomas w towarzystwie pozostałych dwóch członków grupy, których udało się ściągnąć aby zarejestrowali swoje partie. Dlaczego płyta brzmi tak szorstko, sucho? Odpowiedź jest prosta. Taki był styl gry Thomasa

Nauczył się partii Markusa i zagrał je kompletnie po swojemu, nie oglądając się na nikogo. Jak wspomina wokalista, jego styl gry był bardziej dokładny, selektywny, płynniejszy niż Thomasa, i tej przeciwwagi na płycie zabrakło. Materiał brzmiał podobno zupełnie inaczej i o niebo lepiej gdy szlifowali go jeszcze jako zespół na próbach. W takim to właśnie chaosie powstał ten album. Trochę na szybko, trochę na odwal. Liczył się tylko fakt wydania. W takiej sytuacji, brzmienie i dopracowanie materiału zostało potraktowane po macoszemu, bez należytej uwagi. Marcus do tej pory z trudem przyznaje się do efektu tej sesji, płyta produkcyjnie i poniekąd wykonawczo pozostawia wiele do życzenia (jeszcze ta puszkowata/ pudełkowa perkusja…)

Niemniej jednak i mimo wszystko same utwory, gitarowe riffy, cała ta kompozytorska składnia „A Velvet Creation” to powód do dumy dla Eucharist. Tak. Mało który zespół ze Szwecji tworzył w tamtym czasie tak zawiłe, natchnione, nawet odrobinę melodyjne, a jednocześnie brutalne kawałki. Mimo, że z pewnych powodów płyta nie wyszła tak jak powinna była wyjść, to zasługuje na pamięć i należne jej miejsce w panteonie Szwedzkiego Death Metalu. Pomimo swoich niedoskonałości produkcyjnych to dla mnie niezaprzeczalny klasyk i ważny punkt na mapie szwedzkiej sceny.

Przemysław Bukowski

(Łącznie odwiedzin: 274, odwiedzin dzisiaj: 1)