Bez wątpienia trzeba uznać, że Damnation of Adam Blessing, psychodeliczno – rockowa formacja z Cleveland w Ohio była zespołem, wartym dokładniejszego wysłuchania. Już w czasach swojej aktywności scenicznej cieszyli się zresztą zainteresowaniem i renomą w swoim rodzinnym regionie. A wszystko dzięki temu, że nie odmawiali nikomu koncertów, budowali bazę fanów co w konsekwencji doprowadziło do zainteresowania lokalnych mediów a zespół zaczął pojawiać się w audycjach lokalnych prezenterów.
Pomogła również obiegowa opinia, jaka przylgnęła do muzyków. Byli bowiem uważani za grupę niemal szaleńców, tworzących coś na kształt młodzieżowego gangu. Ray Benick, który w czasie nagrywania debiutanckiej płyty miał zaledwie osiemnaście lat uniknął powołania do armii symulując chorobę psychiczną, co tylko potwierdzało słuchaczom ich dotychczasowe przypuszczenia. Inna sprawa, że jego ekscesy dużo wykraczały poza chęć uniknięcia armii, co może skłaniać do przypuszczeń, że choroby jednak nie symulował. Formacja posiadała za to jeden olbrzymi, niezaprzeczalny atut a był nim wokalista Ken Constable, znany lepiej jako Adam Blessing. Grupa w trakcie swojej, raczej burzliwej kariery wypuściła na rynek kilka naprawdę ciekawych albumów, ukazujących w doskonały sposób przejście od stylistyki związanej ze „starą i naiwną” psychodelią w stronę nowego rodzaju rocka – rocka pozbawionego złudzeń, cięższego – rocka, który znamy z lat siedemdziesiątych.
Zespół powstał w roku 1965 pod nazwą The Society, ale zmienił ją na Damnation of Adam Blessing trzy lata później, po tym jak grupa przeszła drastyczne zmiany personalne. Nowa nazwa oparta została na książce pod tym samym tytułem napisanej przez Marijane Meaker, opublikowaną przez autorkę pod pseudonimem Vin Packer. Wraz ze zmianą nazwy, Bill Constable zmienił również nazwisko i imię na Adam Blessing, tworząc w zasadzie swoje alter ego. Od tego momentu nie reagował na żadne inne zawołanie niż „Adam Blessing”. Nawet jego matka musiała tak się do niego zwracać!

Już debiutancki album zespołu pozwala zakosztować delicji, które Damnation of Adam Blessing serwować będzie w późniejszym czasie. Na tym albumie Blessing pokazuje się jako pewny siebie, wszechstronny frontman – niewątpliwie jeden z najlepszych wokalistów, spośród wówczas udzielających się na scenie. Płyta zawiera trzy interesujące przeróbki: „Morning Dew”, „Last Train to Clarksville” oraz „You Don’t Love Me”. Oryginalne kompozycje wcale jednak nie są gorsze, chociaż album (podobnie jak pozostałe longplaye) w zasadzie niewiele zdziałały. Pewną namiastkę sukcesu przyniósł im jednak późniejszy singiel „Back To The River” który dotarł do 102 miejsca na liście Billboardu. Materiał zawarty na albumie debiutanckim można uznać za hard rock, ale jest to nadal hard rock głęboko zakorzeniony w psychodelicznej tradycji późnych lat sześćdziesiątych i miliony lat świetlnych odległy od heavy rocka.

W konsekwencji, umiarkowanego sukcesu (bardzo umiarkowanego, aby być dokładnym) płyty debiutanckiej, zespół został zaproszony do otwierania występów takich uznanych artystów jak Janis Joplin, Jefferson Airplane, Uriah Heep, Grand Funk Railroad, The Byrds, The Stooges, Alice Cooper i innych. Wielkim artystom wstydu przynieść nie mogli, a ich sprawność koncertowa, pomimo kiepskiej sprzedaży albumów, była doceniana przez publiczność.
Rok po debiucie do sklepów trafił drugi album zespołu „Second Damnation”, który należy uznać, za artystyczne opus magnum formacji. Poziom skomponowanej muzyki oraz jej wykonanie dorównują zdolnościom wokalnym prezentowanym przez Blessinga. Doskonała produkcja jeszcze podkreśla mocne strony zespołu. Całkiem spora grupa ludzi uważa zresztą, że „Second Damnation” należy do najlepszych albumów hard rockowych jakie kiedykolwiek nagrano. Co więcej, mają na poparcie swoich twierdzeń mocne argumenty: pierwsza strona winyla to w zasadzie wyłącznie klasyki, kończąc się potężnym „Back to the River”. Strona druga to bardziej improwizacje i gitarowe wycieczki, ale również nie odstaje przesadnie od tego co najlepsze w gatunku. Niestety, pomimo umiarkowanego docenienia przez rynek singla „Back To The River” album ten nie zdołał uzyskać sukcesu komercyjnego.
W czasie poprzedzającym wydanie trzeciej płyty, zespół zaangażował dodatkowo Kena Constable (brata Adama Blessinga) i rozpoczął eksperymenty z pisaniem bardziej ambitnych utworów. Niektóre kompozycje na albumie są przyzwoite, ale najmocniejsza strona zespołu, czyli śpiew Blessinga, została przygaszona przez osobliwą produkcję. Ponadto management zespołu zadecydował, zresztą bez powiadamiania o tym muzyków, że nazwa grupy będzie od teraz skrócona do Damnation. Wiadomość ta dotarła do członków zespołu właściwie dopiero, gdy płyta znalazła się już w transporcie do sklepów. Nie trzeba chyba podkreślać, że nie byli przesadnie zadowoleni.
Kolejną rzeczą, która doprowadziła ich do furii była ponownie jednostronna decyzja managementu, który postanowił nadać większy patos produkcji albumu poprzez wprowadzenie do utworów smyczków i instrumentów dętych, na których zagrała orkiestra miasta Cleveland. Gdy jednak emocje opadną a płycie przyjrzymy się na spokojnie, to stwierdzimy bez wątpienia, że jest to nadal materiał, który spokojnie się obroni. Jej jedyną przywarą jest fakt, że na rynek trafiła jako trzecia, po dwóch doskonałych poprzednich dokonaniach zespołu. To właśnie przesadnie zwraca uwagę na słabsze strony płyty. Gdy dodatkowo wspomni się historię stojącą za jej produkcją, to pochopnie uznaje się ją za album zawodzący oczekiwania.
Mając już trzy płyty za pasem i nadal nie mogąc dostać się na szczyt, muzycy zupełnie już zmienili nazwę zespołu występując od teraz jako Glory, a w roku 1973 opublikowali kolejny album, tym razem za pośrednictwem wytwórni Avalanche, imprintu United Artists. Nazwę zmieniono ponieważ United Artists nie chcieli angażować sił w promocję „starego” zespołu, który dodatkowo poniósł w przeszłości komercyjną porażkę. Aby wytwórnia nie domyśliła się, że Glory to w zasadzie Damnation, Adam Blessing powrócił nawet do swojego poprzedniego nazwiska. Występowali pod nowym szyldem, a muzyka którą mieli do zaoferowania okazała się w zasadzie jedynie lichą namiastką tego, co sprawdzało się w ich twórczości w przeszłości. Nawet śpiew Blessinga/Constable okazał się marnym cieniem tego, co prezentował poprzednio. Po tej krótkiej przygodzie zespół zakończył działalność.

 

(Łącznie odwiedzin: 328, odwiedzin dzisiaj: 1)