Czy po czternastu latach przerwy można wydać płytę, po której nie będzie słychać upływającego czasu ? Pytanie wydaje się być proste i trudne zarazem. Proste bo jeśli spotykają się faceci, którzy razem stworzyli wiele znakomitych kompozycji to płyta teoretycznie musi być dobra. Trudne bo z upływającym czasem znika niekiedy ta subtelna nić porozumienia między muzykami. Taki powrót po latach to także wielkie oczekiwania fanów.

Zespołowi Procol Harum na pewno trudno było nagrać takie nagrania dorównujące tak wielkim kompozycjom jak „Pandora’a Box”, „Grand Hotel”, „A Whiter Shade Of Pale” czy „Conquistador”. Słuchając wydanej pod koniec sierpnia 1991 roku płyty „The Prodigal Stranger” wracamy pamięcią do albumów grupy z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Muzycznie nie można się do niczego przyczepić. Brakuje może jakiegoś jednego, charakterystycznego utworu, który byłby kojarzony z tym albumem. Jednak klimat muzyki Procol Harum pozostał i to jest bez wątpienia olbrzymi plus tego wydawnictwa. Choć znak czasu jest odczuwalny.

Trochę mało jak dla mnie na tej płycie organów Hammonda. Chociaż praktycznie w każdej kompozycji możemy ten instrument tak charakterystyczny dla zespołu Brooker’a usłyszeć. Ale trudno się z drugiej strony dziwić, mamy przecież ostatnią dekadę dwudziestego wieku i grupa musiała nieco zmienić instrumentarium aby nieco odświeżyć brzmienie i dotrzeć do nowego pokolenia słuchaczy.

Niezmienny pozostaje głos Gary Brooker’a. Wciąż tak samo szorstki i choć nie brzmi już może tak elektryzująco jak dwadzieścia kilka lat wcześniej ale to nadal jeden z najciekawszych męskich wokali tamtego okresu. W sumie mamy na tym krążku dwanaście ciekawych nagrań zajmujących blisko pięćdziesiąt dwie minuty. I nie są to stracone minuty. Bo po wielu, wielu latach możemy usłyszeć Gary Brooker’a w towarzystwie kompanów, z którymi tworzył swe najlepsze albumy. Matthew Fisher grający na instrumentach klawiszowych, gitarzysta Robin Trower i odpowiedzialny za teksty Keith Reid to osobowy powrót do pierwszych albumów. Zresztą album zadedykowany został zmarłemu rok wcześniej perkusiście B. J. Wilsonowi, który uczestniczył w nagraniu wszystkich dziewięciu wcześniejszych płyt. Album „The Prodigal Stranger” był jubileuszowym, dziesiątym w dorobku zespołu. Przemknął on przez rozmaite zestawienia płyt praktycznie niezauważony. Ocen krytycznych było tak samo wiele jak i tych pozytywnych. Mnie się on podoba i chętnie do niego wracam. Tym bardziej chętnie, że na kolejny

Jacek Liersch

(Łącznie odwiedzin: 234, odwiedzin dzisiaj: 1)