HISTORIA VAN HALEN
CZĘŚĆ II
„Do muzyki Van Halen musisz być stanie tańczyć trzymając szklankę z piwem. Jeżeli tańczysz, a piwo się rozlewa, tempo jest za szybkie!  Idealne tempo to 128 BTM (uderzeń na minutę)”- David Lee Roth o muzyce zespołu.


Poza intensywną trasą koncertową zespół zgodnie z własnymi możliwościami (ale również z oczekiwaniami firmy fonograficznej) rozpoczął przygotowywanie następnego albumu. Chociaż większość roku 1978 upłynęła muzykom w trasie już w marcu 1979 ukazał się album Van Halen II będący stylistyczną kontynuacją poprzedniej płyty. W muzyce zespołu nie nastąpił żaden progres, co wydaje się jednak oczywiste. Podział na albumy Van Halen I i II był całkowicie sztuczny. Utwory na oba albumy powstawały w tym samym czasie będąc świadectwem rozwoju zespołu poprzedzającego kontrakt w Warner Brothers. Druga płyta w dorobku zespołu przyniosła kolejne hity, jak „Dance The Night Away” czy „Beautiful Girls”. Łatwość z jaką przyszło muzykom przygotowanie nowego materiału nie umknęła  uwadze recenzentom. W roku 1979 Timothy White, dziennikarz Rolling Stone, dość zjadliwy sposób podsumował swoją pozytywną bądź co bądź recenzję: po niemal pełnym przesłuchaniu materiału jestem przekonany, że muzycy Van Halen musieli tworzyć tą płytę przez co najmniej połowę nocy. Cóż za wysiłek.  Przez pół nocy czy całą dotychczasową karierę? Jakie ma to znaczenie- liczy się efekt, a ten spotkał się z histerycznym więc entuzjazmem fanów.



Wraz z rosnącą popularnością oraz kolejnym albumami studyjnymi regularnie wypuszczanymi do roku 1982 (Women And Children First; Fair Warning; Diver Down) zespół zaadoptował kanoniczne wręcz elementy rock’n’rollowego stylu życia. Poza regularnymi demolkami w garderobach czy pokojach hotelowych muzycy zaczęli domagać się od promotorów koncertów spełniania olbrzymiej ilości wymagań, każdorazowo zapisywanych w kontraktach. Do legendy przeszły już miski M&M’sów których życzyli sobie na zapleczu. Nie o cukierki jednak chodziło, a dokładność organizatorów (tak w każdym razie twierdzą Van Halen). Jeżeli spośród dziesiątek wymogów zapisanych małą czcionką na entej stronie kontraktu promotor nie zadbał, aby we wspomnianych już misach nie było brązowych cukierków (bo tylko tego koloru zespół sobie nie życzył) wówczas jasnym było, że techniczni muszą z należną uwagą sprawdzić pozostałe zapisane warunki- od wysokości sceny po odpowiednią obciążalność sieci elektrycznej, zdolnej do udźwignięcia olbrzymiej ilości lamp stroboskopowych. Demolka garderoby była w tej sytuacji jedynie drobną zemstą muzyków za brak profesjonalizmu organizatora. I chociaż można to wyjaśnienie przyjąć za logiczne z punktu widzenia BHP występu to na pewno zespół czerpał odrobinę sadystycznej przyjemności z cierpień promotorów.

 

Niezwykle intensywne lata, jakie nastały dla Van Halen w okresie między 1978 a 1981 musiały w końcu odbić się na muzyce zespołu. Kryzys, zauważalny tak na stopie towarzyskiej jak i artystycznej, rozpoczął się wraz z pracami koncepcyjnymi czwartego albumu grupy, Fair Warning. Dotychczasowy kierunek artystyczny kładący nacisk na przebojowości i lekkości dostarczanych utworów przestał wówczas odpowiadać Eddiemu Van Halenowi, który ugruntowując swój status jednego z najzdolniejszych gitarzystów wszech czasów zaczął skłaniać się ku repertuarowi niosącemu głębszy przekaz. To stało w jawnej sprzeczności z hedonistycznym wizerunkiem rockowego bożyszcza, który przylgnął do Dave’a Rotha. Frontman uchodzący z kwintesencję tego co w rocku najbardziej porywające nie zamierzał przywdziać poważnej miny społecznego komentatora. I chociaż rola Rotha w kształtowaniu scenicznego wizerunku nie była przez nikogo kwestionowana, w kwestii dalszych prac koncepcyjnych zespół poparł dążenia Eddiego. Konsekwencją okazała się płyta prezentująca materiał dojrzalszy, trudniejszy do przyswojenia, a tym samym mniej przebojowy. Oczywiście artystyczne poszukiwania Van Halen nie stanowiły priorytetu Warner Brothers, dla których słabsza sprzedaż płyty oznaczać mogła wyłącznie wyhamowanie impetu z jaką jej dotychczasowa gwiazda zdobywała scenę rock’n’rollową. Niezadowolenie wytwórni pogłębił fakt, że najlepiej przyjęte utwory z płyty „Unchained” oraz „Mean Street” przepadły w notowaniach. Sprzedaż albumu, która ostatecznie osiągnęła pułap ok. 2 milionów egzemplarzy, była na tyle niezadowalająca, że wytwórnia wymogła na zespole przyspieszenie prac nad jej następcą. Rosnący konflikt między Rothem a Edwardem Van Halenem oraz naciski wytwórni spowodowały, że kolejny album grupy, Diver Down, okazał się fonograficznym dziwolągiem mającym wszelkie cechy mogące skazać go na porażkę. Covery i premierowe utwory rozkładały się po równo na albumie wzbogaconym ponadto o dwa instrumentalne przerywniki.  Nie stanowiło to w teorii materiału mogącego wznieść zespół ponownie na wyżyny popularności. 

A jednak płyta okazała się mieszanką niezwykle energiczną, ożywczą i całkowicie oddaną zabawie. Lekkość, z jaką muzycy po raz kolejny interpretowali hity innych (Pretty Woman) oraz udane kompozycje,  jak genialny Cathedral czy Unchained potwierdziły pozycję zespołu. Na albumie znalazł się jednak również Dancing In the Streets którym Alex wypowiadał się w późniejszych wywiadach jako o utworze nie mającym nic wspólnego z twórczością Van Halen. Zwykło się zresztą przyjmować, że o ile Fair Warning był dziełem Eddiego, to największe piętno nad całokształtem kolejnego albumu odcisnął. David Lee Roth, co nie każdy muzyk chciał zaakceptować. Chociaż płyta zadowoliła wydawcę zespołu, prawdziwe apogeum sławy Van Halen miało dopiero nadejść po dwóch latach, wraz z premierą genialnego albumu „1984” na którym Dave i Edward działali wspólnie. Ostatni album klasycznego składu Van Halen okazał się bowiem dziełem determinującym brzmienie rocka całych lat osiemdziesiątych. 


Jakub Kozłowski

(Łącznie odwiedzin: 485, odwiedzin dzisiaj: 1)