Orang-Utan to jeden zespołów, dla których rynek muzyczny okazał się bezwzględny. Nie bez ich winy zresztą. Będąc młodymi muzykami, skupiającymi się wyłącznie na przygotowaniu jak najbardziej porywających utworów, zapomnieli, że światem muzyki rządzi przede wszystkim pieniądz. Jeżeli artysta sam nie zadba o swój interes, nikt tego za niego nie zrobi. Nie ulega wątpliwości, że Orang-Utan nie wiedzieli jak o ten interes zadbać – ba, nie mieli o tym najmniejszego pojęcia.
Formacja przejawiała przedziwne zaufanie do osób z zewnątrz, które miały jakoby sprawić, że ich kariera nabierze tempa. Oczywiście nigdy tak się nie stało. Aby być w stu procentach uczciwym w stosunku do muzyków trzeba jednak również dodać, że poza jeżącą włos na plecach naiwnością mieli też olbrzymiego pecha. Nigdy nie udało im się zdobyć poparcia osoby na miarę Petera Granta dbającego twardą pięścią o interesy Led Zeppelin. I chociaż muzyka Orang-Utan pod względem brzmienia i jakości nie odbiegała przesadnie od dokonań największych hard rockowych formacji, to niestety zaufali drugoligowemu producentowi, Adrianowi Millerowi . Jak się później okazało jego jedynym celem było zarejestrowanie tanim kosztem albumu w Wielkiej Brytanii po czym, bez wiedzy zespołu i wypłacania należnych tantiem, opublikowanie go za oceanem, w Stanach Zjednoczonych. Co ciekawe, podobno Orang-Utan nie był wcale pierwszą ofiarą producenta.
Formacja zaczęła działalność jako Hunter ale nazwę zmienili na potrzeby longplaya, ponownie pod wpływem Adriana Millera. Co miało przynieść zastąpienie dotychczasowego szyldu na dziwny pozbawiony finezji „Orang-Utan” trudno wnioskować. Pod względem marketingowym zespół niewiele zyskiwał a konfudował dotychczasowych fanów, znających grupę z licznych koncertów klubowych. Za większość materiału przygotowanego na debiut odpowiadał znakomity perkusista Jeff Seopardie, który zdołał zresztą zaznaczyć w późniejszych latach swoją obecność na scenie wspomagając takich artystów, jak Garry Boyle, Paul Carrack czy legendarny Chuck Berry. Za mikrofonem stanął Terry „Nobby” Clark współzałożyciel Jason Crest, innej formacji dobrze znanej w klubach muzycznych północnego Londynu końca lat sześćdziesiątych. Terry dysponował wspaniałym, hard rockowym głosem o szerokim rejestrze, który (pomimo faktu, że posiadał tylko jedno płuco) mógł stawać w szranki z największymi tuzami ówczesnej sceny . Jego talent porównywalny jest bez wątpienia z Ianem Gillanem, Rodem Stewartem czy Robertem Plantem, a barwa głosu zdecydowanie windowała go ponad możliwości znanego z Deep Purple i Captain Beyond Roba Evansa. Dwie doskonale uzupełniające się gitary Micka Clarke’a i Sida Fairmana dopełniały mięsiste brzmienie zespołu.

Album zarejestrowany został w jednym z podrzędnych studiów w Londynie w ciągu zaledwie jednego popołudnia, co oczywiście związane było z niechęcią do wydawania na produkcję większych pieniędzy, których zespół po prostu nie posiadał. Inna sprawa, że więcej czasu nie było po prostu potrzeba. Materiał powstawał w trakcie wcześniejszych prób zespołu a ogrywany był na licznych klubowych koncertach poprzedzających przygotowanie płyty. W twórczości Orang-Utan dużo było bluesa, i odrobinę psychodeli (chociażby w „Slipping Away”), ale w odróżnieniu od, na przykład Incredible Hog, album Orang-Utan mocno już zakorzeniony był w stylistyce, charakterystycznej dla lat siedemdziesiątych. O tym, że mamy do czynienia z albumem podziemnym, nagranym niewielkim nakładem pieniędzy i w zasadzie nigdy nie przewidzianym do zawojowania rynku świadczy kiczowata i nędznie wykonana okładka. Tyle, że i ona nie zależała od muzyków, a od Millera, który narzucił ją formacji.

Gdy prace nad albumem zostały zakończone zespół zajął się swoimi sprawami czekając na premierę. Nie doczekali się jej jednak. Sprawa ucichła a na rynku brytyjskim zespół Orang-Utan nigdy się nie pojawił. Za to po dłuższym okresie oczekiwania na jakikolwiek ruch czy informację ze strony Adriana Millera zespół nagle dowiedział się, że od pewnego czasu w Ameryce dostępna jest ich muzyka. Zniknęły taśmy matki, zniknął Adrian Miller a należne tantiemy nigdy nie trafiły do zespołu. Oszustwo producenta doprowadziło do rozwiązania zespołu, który stracił jakiekolwiek złudzenia – odnośnie potencjalnej kariery, tworzenia muzyki, show businessu. Orang-Utan przeszedł do historii.
Jak się jednak tej płyty słucha po latach? Doskonale. W alternatywnym świecie, w którym producenci są uczciwi, managerowie zespołów wiedzą na czym polega ich praca a muzykom płaci się za wykonaną pracę zespół Orang-Utan mógł bez wątpienia uzyskać status, jakim cieszą się obecnie Wishbone Ash, Uriah Heep czy Atomic Rooster. Zadziwiające, jak wiele świetnych utworów – melodycznych, perfekcyjnie zagranych i niebanalnych, trafiło na debiut. Poczynając od otwierającego płytę „I Can See Inside Your Head” po wspaniały, riffujący i energetyczny, „Chocolate Piano” oraz spokojniejszy „Country Hike” mamy do czynienia z hard rockiem pierwszej próby. Zadziwiające jest, że sam zespół nie zdawał sobie z tego sprawy. Orang-Utan nie podjął bowiem żadnej walki o należne im prawa do płyty, nie próbowali nawet odnaleźć Millera – a przecież było to do zrobienia – chociażby za pośrednictwem amerykańskiego wydawcy. Muzycy zaakceptowali po prostu fakt, że ich najlepsze kompozycje zostały skradzione, wydane i kto inny zarabia na ich talencie. Zadowolili się nawiązaniem kontaktu z Bell Records i wyproszeniem kilku egzemplarzy autorskich winyla. Dlaczego nie przedstawili wówczas całej sprawy oficjelom firmy? Dlaczego nie zażądali kontaktu do Millera i nie wynajęli prawnika? Bóg raczy wiedzieć. Chyba, że w trakcie współpracy podpisali jakieś dokumenty, które faktycznie oddawały prawa Millerowi. Kwestia ta nie została jednak podniesiona w żadnym z licznych wywiadów, jakie po latach udzielił Mick Clarke, można więc jedynie się domyślać, czy mamy do czynienia z nastoletnią naiwnością czy drugim dnem, o którym nikt tak naprawdę nie chce mówić. Tak czy inaczej wielka szkoda, że tak olbrzymi talent został zmarnowany.
Kuba Kozłowski, Ocena: 5
1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu

(Łącznie odwiedzin: 377, odwiedzin dzisiaj: 1)